Świat będzie kręcił się bez s...

By zUaAmaterasu

7.7K 834 534

Ty na swoich skrzydłach nigdy nigdzie nie polecisz. Więc nie krępuj się, pełznij. Była ona, arystokratka z wy... More

Przedmowa
1. Karczma "Pod Podskakującym Kogutem"
2. Niebezpieczna wiedza
3. Niezdrowa fascynacja
4. Tamtego dnia
5. Dusza wojowniczki
6. Buntowniczka
7. Marna nagroda pocieszenia
8. Obywatelka niczego
9. Skurwysyństwo w granicach zdrowego rozsądku
10. Misja: poskromienie złośnicy
11. Fragmenty (nie) tej samej układanki
12. Wybryki
13. Zakaz ochraniania Yuny Asahiny
14. Niezrozumiałe bohaterstwo
15. Bełkot szaleńca
16. Oddział do zadań specjalnych
17. Myśliwy i zwierzyna
18. Dług wdzięczności
19. (Bez)warunkowa kapitulacja
20. Cień uśmiechu
21. Kwestia odpowiedzialności
22. Janine i Yuna
23. To samo spojrzenie
24. (Nie)budowanie autorytetu
25. Zakochać się (nie)rozsądnie
26. Problem z dyscypliną
27. Pat
28. Bez przyzwoitości
29. To, co konieczne
30. Wrócić do domu
31. Rażące podobieństwo
32. To, co potrzebne
33. Nieunikniona konfrontacja
34. Bratnia dusza
35. Bez odwrotu
36. Gówniarskie zagrywki
37. Z pozdrowieniami
38. Z czystego pragmatyzmu
39. (1) Doprowadzanie do porządku
40. (2) Wendetta
41. (3) Duchy przeszłości
42. (4) Levi i Yuna
43. (5) Wspólny język
44. (6) (Nie)planowana współpraca
45. (7) Irytująco sentymentalny
46. (8) Dziedzictwo krwi
47. (9) Pierwsza kompania
48. (10) Wyczekany dzień
49. (11) Koniec ery
50. (12) Zniewoleni
51. (13) Pieśniarz przeszłości
52. (14) Śpiąca królewna
53. (15) Porażająca prawda
54. (16.) Zaprzepaszczona szansa
55. (17) Jego ostatnia wola
56. (18) Samolubni tchórze
57. (19) Koronacja
58. (20) Tamto pamiętne miejsce
59. (21) Morze
60. (1) Nie mając wyboru
61. (2) Programowane posłuszeństwo
62. (3) Kosztem sumienia
63. (4) Do gwiazd, które więcej nie rozbłysną
64. (5) Sentymentalni głupcy
65. (6) Perfidny układ
66. (7) Niepożądana niespodzianka
67. (8) Yuriko i Yuna
68. (9) Urodzona do posłuszeństwa
70. (11) Niedokończone sprawy
71. (12) Problematyczne wybaczenie
72. (13) Szał wolności
73. (14) Nie do powstrzymania
74. (15) Samospełniająca się przepowiednia
75. (16) Dzień sądu
76. (17) Czuwający nad nimi
77. (18) (Bez)nadziejny cel
78. (19) Pobożne życzenie
Posłowie

69. (10) Kochając zbyt gorąco

24 1 0
By zUaAmaterasu

Rok 854, Mitras, cele więzienne głównej kwatery żandarmerii

Wielokrotnie mówiła mu, że to się tak skończy, ale nic nie robił sobie z jej prostolinijnych, bezpośrednich uwag. Kiedy przechodziła korytarzami kwatery głównej żandarmerii, atmosfera gęstniała tak bardzo, że nie dało się swobodnie oddychać, a tłum protestujący przed bramą przepuścił ją bez większego rokoszu wyłącznie ze względu na posiadane nazwisko. Chyba pierwszy raz w życiu podziękowała losowi za przeklętą krew płynącą w żyłach, chociaż liczba tych momentów, w których stawiano ją w złym świetle, przelała czarę goryczy.

Generał dyskretnie wspomniała jej, że nijak nie mogła przemówić dzieciakowi do rozsądku, ale widząc pułkownik, nie spiorunował jej wzrokiem. Najzwyczajniej w świecie siedział nonszalancko wsparty o ścianę, z włosami zaczesanymi ku górze i częściowo spiętych w kok. Czerwone ślady na twarzy po przemianie w tytana wciąż się trzymały, mimo że upłynęły dwa tygodnie od misji odbicia Erena. Na którą zresztą sam wezwał korpus zwiadowczy, w tym ją.

Mimo że drań wiedział, co zatrzymało ją w Hizuru. Widziała to w jego pełnym obojętności spojrzeniu, którym obdarzał ją i Leviego, kiedy wybuchła w sterowcu w reakcji na agresje przyrodniego brata.

— Który to już raz zamknęli cię za niesubordynację? — zapytała w ramach powitania. Chłopak... nie, już młody mężczyzna leniwie przesunął po niej spojrzeniem turkusowych oczu.

— Panią również przetrzymywano po przewrocie — zauważył, jednak w jego tonie nie wybrzmiał gram opryskliwości.

— Mnie przynajmniej nie trzymali w cuchnących zgnilizną celach więziennych — odparowała, krzyżując ręce na piersiach. — I nie, nie musisz zaraz rzucać, że byłam ledwo żywa. Język ci się wyostrzył, Eren, ale powinieneś wiedzieć, że to absolutnie na mnie nie robi wrażenia. Byłam tam.

Nawet jeżeli ktoś zostałby podstawiony na czatach, by podsłuchać rozmowę pułkownika z aresztowanym szeregowym, kompletnie nic by z tego nie zrozumiał. Nic dziwnego, w końcu opracowali ten osobliwy szyfr podczas tajnych spotkań w Imperium Mare. Czy to w szpitalu dla rekonwalescentów, czy w ciemnych uliczkach podczas rozładunku żołnierzy walczących na froncie — Jaeger doskonale wiedział, gdzie się pojawić, by spotkać ją z daleka od ambasadorki Azumabito.

Nie musiał jej też mówić, czym w rzeczywistości było to, co zobaczył podczas ceremonii wręczenia odznak za poświęcenie dla ojczyzny cztery lata wcześniej. Zgodnie z wolą Erwina, nie spuściła z niego wzroku, chociaż czasem znajdował się poza zasięgiem jej percepcji. Oboje widzieli siebie — ona jego zdolność do przewidywania przeszłości, on z kolei jej wszystkie działania wywiadowcze, które w odpowiedniej interpretacji można by uznać za zdradę.

— Nie przyszłam cię moralizować — dodała.

— Wiem — rzucił oschle, oszczędnie. — Jest pani ostatnią osobą, która coś takiego by zrobiła.

Przewróciła teatralnie oczami, ale nie odmówiła sobie prawa do żartu:

— To prawie zabrzmiało jak komplement, Eren. Muszę ci jednak przypomnieć, że zdecydowanie preferuję starszych mężczyzn, nie podlotki, które dopiero przestały sikać w gacie — stwierdziła jednoznacznie.

Plotka o jej mało wysublimowanych działaniach wywiadowczych rozeszła się po Erdii w trymiga, biorąc pod uwagę zbiorowisko zwiadowców, które przysłuchiwało się jej burzliwemu monologi skierowanemu w stronę kapitana oddziału do zadań specjalnych. Czasem, kiedy już wyściubiła nos z wojskowych kwater, słyszała na ulicach nerwowe szepty przechodniów, ale ostatecznie rząd nie mógł jej nic za to zrobić. W pierwszym przypadku nie wiedziała o pokrewieństwie, a jej służbowe stosunki z dawnym podwładnym przeszły do historii. W drugim z kolei działała na rzecz państwa, nawet jeżeli część raportu polegała wyłącznie na domysłach wyciągniętych ze sporadycznych rozmów z kochankiem.

— Dla pani pułkownik niebezpieczeństwo jest narkotykiem — rzucił neutralnie posiadacz prawdopodobnie najpotężniejszej tytaniej mocy na całym znanym świecie.

— Nie sugeruj, że mogłoby cokolwiek nas łączyć — mruknęła dla kurtuazji.

— Tylko się z panią droczę.

I tak podąży pani za mną do samego końca, pytał niemo.

To niebezpieczna gra, ale nie mam innego wyboru, odpowiadała mu.

Doskonale o tym wiem.

— Dobrze, że przynajmniej poczucie humoru cię nie opuszcza — podsumowała z udawaną ostrością. — Jeżeli nie doszedłeś do wniosku, żeby jednak czymś znaczącym się z nami podzielić, w takim razie wrócę do obowiązków.

Planowała obrócić się na pięcie i odejść, jednak w połowie drogi powstrzymał ją przygaszony, nieco smutny głos szatyna. Na moment pozwolił sobie zrzucić tę maskę egoistycznego zbrodniarza robiącego, co mu się żywnie podoba bez konsultacji z rządem. Nie urodziła się na tym świecie wczoraj i domyślała się, że jeżeli nie dojdzie do rozłamu w wojsku, za wszelką cenę zaplanują anihilację mocy Jaegera na rzecz następnego użytkownika.

— Pułkowniku. Proszę za wszelką cenę przeżyć. Będzie pani potrzebna temu światu.

— Kiedy już dojdzie do rozwiązania tej kwestii — odpowiedziała — zobaczymy. Nie muszę zaprzątać ci głowy, Eren. Skup się teraz na potrzasku, w którym na własne życzenie się znalazłeś.

Jestem najlepsza w przeżywaniu. Nie musisz mnie pouczać, smarkaczu.

***

Rok 854, Mitras, tymczasowe kwatery korpusu zwiadowczego

Atak kaszlu przerwało pukanie do drzwi. Zamknęła krwawą plwocinę w wielorazową chusteczkę — nieustanną towarzyszkę codziennego funkcjonowania — po czym wrzuciła przedmiot do górnej szuflady dębowego biurka. Dolegliwość, wcześniej incydentalna, stawała się coraz bardziej uciążliwa, odkąd usunęła ciążę. Rozsądek podpowiadał, by skonsultowała się z miejscowym lekarzem, jednak żadnemu poza Ianem McCartneyem nie ufała. Ten zadawałby niewygodne pytania, a ostatnio zbyt wiele tłumaczeń zgodnych z prawdą bądź wymyślonych musiała sprzedawać ludziom, dlatego zrezygnowała z tego pomysłu.

Zezwoliła natrętowi na wejście, podnosząc wzrok spod raportów z postępów prac nad rozwijaniem wyspy, z którymi dowództwo nakazało jej się zapoznać. By uniknąć konfrontacji z protestującymi coraz gwałtowniej zwolennikami wypuszczenia chłopaka-tytana z aresztu, wolała nie wyściubiać niepotrzebnie nosa. Wojsko zapewniało wszystko, co niezbędne do życia, a zdobycie papierosów zlecała przypadkowemu szeregowemu z symbolem skrzydeł wolności na plecach. Przerażone dzieciaki wyglądające w mundurach karykaturalnie, nieopierzeni często, nieznający smaku pola bitwy, podkulały pod siebie ogon ze strachu przed doświadczoną pułkownik, której nazwisko zdobyło zasłużoną złą sławę i bez sprzeciwu wykonywali rozkaz.

W progu zobaczyła Flocha Forstera, który w pierwszym odruchu zasalutował z szacunkiem.

— Pułkownik Asahino — przywitał ją tonem poważnego, dojrzałego młodzieńca. Teatralnie machnęła ręką, nakazując mu zamknąć za sobą drzwi.

— Byle krótko i na temat — uprzedziła, zerkając sugestywnie na imponujący stos teczek zapisanych różnymi charakterami pisma. Początkowo myślała, że upora się z zadaniem w kilka dni, a tkwiła nad papierami blisko tydzień. Albo wypadła z wprawy, albo faktycznie liczba informacji do przyswojenia była ogromna, skoro jej mózg tak wolno pracował.

— Nie zajmę pułkownik dużo czasu — zapowiedział. Gestem dłoni wskazała wolne miejsce po drugiej stronie biurka, wykorzystując jednocześnie obecność dzieciaka, by zapalić papierosa. Szarawa smuga dymu pomknęła ku otwartemu na oścież oknu.

— Znacie moją odpowiedź w sprawie Erena. Jeżeli chcecie dalej mnie ciągnąć za język, uprzedzam, że nic się nie zmieniło, a nie jestem w humorze do pouczania gówniarzy o odpowiedzialności wojskowej. Od razu was obezwładnię i zaprowadzę do Hanji — oświadczyła celowo, mierząc spiętą od powściągliwości twarz młodzieńca. Ani mięsień nie drgnął na jego posągowej twarzy, co odczytała jako zrozumienie. — To po co przyszliście? — zapytała po chwili znaczącej ciszy.

— Dobrze widzieć pułkownik w formie — stwierdził analitycznym tonem. Prychnęła ostentacyjnie.

— Myślicie, że po tym wszystkim, co przeżyłam, areszt domowy czy gadanie tłumu mnie jakkolwiek rusza? — rzuciła prowokacyjnie. Floch nieoczekiwanie uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem i rozłożył ręce w teatralnym geście. — Może i wyrośliście, ale twoja naiwność absolutnie się nie zmieniła.

— Przyznaję, moja wina, że wzbudziła we mnie pani tak silne poczucie lojalności — przyznał otwarcie. — Prawda jest taka, że przyszedłem, ponieważ panią cenię i jako dżentelmen nie mogłem przejść obojętnie nad tym, jak dowództwo panią potraktowało. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego za tak lojalną pracę podejrzewali panią o zdradę stanu.

— Z kolei ja stuprocentowo rozumiem pozycję dowództwa. Nie jestem szczególnie lubiana w opinii publicznej, więc zrzucenie na mnie odpowiedzialności ze ekscesy Jaegera byłoby dobrym ruchem wizerunkowym — wyjaśniła zgodnie z prawdą. Domyślała się, że większość wysoko postawionych oficjeli rozważało taką możliwość, skoro nawet posłuszeństwo u zwiadowców młodszych stopniem wymuszała strachem. Przed nazwiskiem, przed ludzką krwią spływającą po jej rękach, przed bezwzględnością. Że też jej przyrodni brat był do niej tak podobny, jednak zdecydowanie budził o wiele cieplejsze uczucia.

Tak zaprogramował ich oboje Erwin. Yuna mogła stać w cieniu za sukcesem Leviego, ale to on zgarniał chwałę najsilniejszego żołnierza ludzkości.

— Generał Zoe by na to nie pozwoliła — sondował.

— Polityka to ciężki orzech do zgryzienia, Forster. Osobiste sympatie nie mogą stać za dobrze skalkulowanymi decyzjami, chociaż można przyznać rację stwierdzeniu, że dla Hanji jestem bardziej potrzebna niż zbędna — wyrokowała w kontrze.

— Nie sądzę. Generał wydaje się... mieć wyrzuty sumienia w stosunku do pani — zasugerował. Yuna zmarszczyła pytająco brwi, wstrzymując śmiech pełen zażenowania wyrywający się z gardła.

Wprawdzie Hanji Zoe była członkinią stronnictwa, ba, od początku do końca pozostała przy boku poprzednika, w dodatku pułkownik nie sądziła, żeby na tym świecie znajdowała się osoba bliższa przyrodniemu bratu niż ona. Zresztą to właśnie zostało z grona stworzonego przez ambitnego Smitha: nieprzygotowana do pełnionej roli czterooka wariatka z bzikiem na punkcie tytanów, obarczony brzemieniem utraconych towarzyszy najsilniejszy żołnierz ludzkości i zgorzkniała dziedziczka przeklętej krwi.

Kobiety nigdy nie były ze sobą blisko, orbitowały na dwóch odległych krańcach spektrum. Yuna znajdowała się zawsze przy Jen kochającej ludzi, zafascynowana nimi, z młodzieńczą jeszcze obsesją na ich punkcie, małej zazdrośnicy walczącej o najmniejszą chwilę atencji ukochanej, nawet jeżeli miała wejść w konflikt. Jen, która zawsze walczyła z Erwinem o dobro podwładnych, mimo że konflikt zwykle rozstrzygał się na rzecz starszego stopniem towarzysza broni. Jen, która spontanicznie wdzierała się do gabinetu, gdy charytatywnie oferowała czas na rozwiązanie kwestii zaległych gabinetów albo dodatkowo trenowała członków oddziału do zadań specjalnych. Jen drżąca o jej życie za każdym razem, kiedy Erwin zlecał jej misję potencjalnie samobójczą. Jej wszystko. Jej dom.

Hanji była z kolei tą niezdrowo fiksującą się na punkcie tytanów: ich pochodzeniu, chemicznym składzie ciała i codziennym funkcjonowaniu. Najchętniej oddelegowałaby oddział do zadań specjalnych albo przynajmniej wpierw Yunę, później również Leviego do zadań związanych z pozyskiwaniem materiału badawczego. Eksperymenty te, chociaż potrzebne z punktu widzenia misji korpusu, budziły wstręt w Jen. Asahina miała do nich obojętny stosunek — dostawała rozkaz, to go wykonywała — jednak później musiała wysłuchiwać powtarzającej się tyrady w przerwach pomiędzy oględzinami ciała urządzanymi rytualnie przez McCartney po każdej ekspedycji.

Nic mi się nie stało — zapewniała za każdym razem partnerkę, kiedy to blondynka nachylona nad nią na łóżku nie badała jej pełnym pożądania wzrokiem, a analitycznym, uważnym, jakby obawiała się, że Yuna próbowała ukryć najmniejsze skaleczenie.

Cicho. Muszę się skupić — zamykała jej skutecznie usta jednym poleceniem. Wtedy Yuna jeszcze uważała, że jedynymi osobami mogącymi jej rozkazywać były miłość życia i mentor. Naiwnie nie sądziła, że ten stan rzeczy miałby kiedykolwiek ulec zmianie. Przyjmowała to więc, rozbrojona ze wszystkich argumentów, pozwalając Jen robić, co chciała.

— Nie — stwierdziła z nostalgią, maskując rozczulenie bolesnymi wspomnieniami pod pokerową twarzą. — Hanji to zawsze była Hanji. Musiałyśmy ze sobą pracować, jednak była to relacja wyłącznie zawodowa. Żadnej sympatii, Forster.

— Ale teraz już nie ma generała Smitha — zauważył młodzieniec, mierząc ją badawczym spojrzeniem brązowych oczu. Asahina zaciągnęła się papierosem, odpowiadając na rzucone jej nieme wyzwanie.

— W naszej relacji zmieniło się wyłącznie to, że teraz to ona wydaje rozkazy. Również musicie to uszanować, Forster. — Przełknęła celność wymierzonego w nią oskarżenia. Przeklęła moment, w którym pozwoliła temu gówniarzowi na tyle się zbliżyć, by zauważył, jak ważny był dla niej Erwin. Nie. Wciąż był. Chcąc nie chcąc, nadal musiała podążać za jego ostatnią wolą, którą na szczęście znała wyłącznie ona.

— Nie sprzeciwiłbym się generał — zadeklarował.

— A wobec czego jesteście lojalni, Forster? — zapytała. Przez moment się spiął, jakby przyłapany na kłamstwie.

— Wobec Erdii.

W standardowych warunkach prawdopodobnie uznałaby tę deklarację za pożądaną. Tym razem, biorąc pod uwagę piętrzone się podejrzenia związane z nie do końca uczciwymi intencjami, nie mogła w duchu nie świętować małego triumfu. Tu cię mam, smarkaczu, pomyślała. Postanowiła więc zagrać w to, co kryło się pod tą kopułą brązowych włosów.

— W takim razie nie mogę powiedzieć więcej niż pogratulować patriotycznej postawy. Mam nadzieję, że wiecie już wszystko, co chcielibyście wiedzieć, ponieważ obowiązki na mnie czekają. — Sprawnym ruchem wgniotła pozostałości po papierosie w metalowe opakowanie pełniące funkcję kiepownicy.

— Właściwie mam jeszcze jedno pytanie — oznajmił nastolatek. — Nasunęło mi się na myśl, kiedy czekałem przed gabinetem, czy ktokolwiek więcej wie poza mną i doktorem McCartneyem o pogarszającym się pani stanie zdrowia?

Gówniarz zauważył, co musiała przyznać ze skrupulatnie ukrywanym niezadowoleniem. W przeciwnym razie prawdopodobnie odsunięto by ją od obowiązków, przez co dla dowództwa kompletnie nieprzydatne okazałyby się jej bojowe kompetencje. Czekałaby na nią przyszłość zastępczyni Keitha Shadisa, a nie wyobrażała sobie składać broni, by wtłaczać w puste głowy nieopierzonych kadetów podstawy podstaw. Już wolała doszkalać nowych rekrutów korpusu zwiadowczego.

— To nie jest wasz interes. Przekraczacie granicę, Forster — ostrzegła. Musiała powstrzymać się przed zaciśnięciem pięści i wbiciem paznokci we wnętrze dłoni.

— Przepraszam — zreflektował się, jednak nie mogła zdiagnozować poziomu szczerości. — Pytam, bo nie chcę, by pani stała się krzywda.

***

Rok 854, las gigantycznych drzew

Zeke Jaeger dawno nie umierał z nudów. Stanowisko kapitana wojowników zapewniało mu wystarczająco więcej rozrywek, by nie znać tego uczucia przystającego raczej wiodącym spokojne życie Marleńczykom. Od dziecka przyzwyczajony do wycieńczających treningów, walki o przetrwanie każdego dnia, wreszcie podejmowania rozdzierających serce decyzji, musiał przyznać, że Levi Ackermann znalazł wyrafinowany sposób na tortury. Próbował zagadywać zwiadowców, jednak odpowiadali mu ostentacyjnym milczeniem, najwyraźniej kierując się klarownymi rozkazami dowódcy. Przynajmniej w hektolitrach żłopali wino, które niby przypadkiem znalazło się w zaopatrzeniu.

Zeke Jaeger nie znał definicji przypadku. Wszystko działo się z jakiejś przyczyny, dlatego nie wierzył, że sort napitku przeznaczonego żandarmerii, nasączonego płynem rdzeniowym dziedzica królewskiej krwi trafił do elitarnej jednostki przez omyłkę. Podobnie nie przyjmował do wiadomości, że Yuriko Azumabito zawędrowała do jego łóżka w innym celu niż rzekomo wyciągnięcie informacji.

O przyrodniej siostrze oprawca wypowiadał się wyjątkowo niechętnie, dlatego w akcie desperacji po tysięcznej lekturze tej samej książki postanowił spróbować szczęścia raz jeszcze. Nawet jeżeli nie dowiedziałby się czegoś więcej o seksualnej partnerce, przynajmniej czułby satysfakcję z porządnego badania granic zwierzchnika strażników.

— Więc Erwin Smith był mentorem Yuriko? — Celowo dobrał słowa, kiedy Levi z nonszalancją i niechęcią podstawiał mu popołudniowy posiłek. Powinien właściwie cieszyć się, że nie karmiono go bezkształtną breją, a tym samym jedzeniem podawanym żołnierzom Paradis.

— Yuny — poprawił go błyskawicznie, jakby to było wrodzonym odruchem, jakby nie przyjmował do wiadomości tego, co kobieta wyprawiała na kontynencie. Zeke musiał przyznać, że jakikolwiek plan realizowała, robiła to z niebywałą konsekwencją. Gdyby nie przypadek, pewnie żaden oficjel mareńskiego wojska oprócz niego nie poznałby jej tożsamości. Dopiero po chwili kapitan obdarzył go mrożącym krew w żyłach spojrzeniem stalowo-niebieskich oczu. — Jak pies je, to nie szczeka. Żryj.

— Niech ci będzie. Yuny — poprawił się, biorąc w rękę drewnianą łyżkę i niechętnie nabierając nieco pachnącej potrawki. Jedzenie niewiele go interesowało. Myślał nad podstępem, którym mógłby wyciągnąć informacje. — Mówiła ci kiedykolwiek, dlaczego uważano, że Asahinowie są przeklęci?

Ackermann uniósł podejrzliwie brew. Zgodnie z przewidywaniami Zeke'a, nie mógł zignorować wspomnienia o rodowodzie przyrodniej siostry. O krwi płynącej również w jego żyłach. Nie zgadywał, czy bardziej zależało przeciwnikowi na wiedzy o własnych korzeniach, czy też o tym, co dręczyło pułkownik korpusu zwiadowczego. Był pewien wyłącznie jednego: Yuna czy też Yuriko miała tę przypadłość, że niechętnie zdradzała jakiekolwiek szczegóły ze swojego życia. Odpowiedziało mu sugestywne milczenie.

— Twoi przodkowie od strony matki byli niegdyś potężnym rodem, jednak w zamian uzyskali odporność na moc zmieniania wspomnień będącej w posiadaniu Reissów. Jeszcze przed wypowiedzeniem przez nich posłuszeństwa pracowano nad tym, jak pozbyć się tej wady. Podobnie jak kwestii związanej z przebudzeniem mocy tym enigmatycznym traumatycznym przeżyciem. Krzyżowano więc Ackermannów z różnymi rodami, żeby uzyskać pożądany efekt. Znaleźli szlachciców z Hizuru, którzy zawsze byli przychylni Reissom i po wielu nieudanych próbach trafili w dziesiątkę. Kosztem części umiejętności potomków tego związku udało się nimi manipulować, a przebudzenie mocy zastąpiono kulturowym wpojeniem posłuszeństwa. Bron idealna, nie? Nazwano ich Asahinami. Słonecznym miejscem. Utopią, której poszukiwali, bronią, która nie posiadała wad. W ich wychowanie włączono surową rutynę wojskową i to dzięki niej dorównywali naturalnie utalentowanym Ackermannom. Całą resztę historii pewnie znasz. A co do ciebie, różnisz się tak bardzo od Yuny, bo jesteś w większości Ackermannem. Po tylu wiekach krew Asahinów w twoich żyłach pewnie została rozwodniona, chociaż ci to mieli tendencję do krzyżowania się między sobą, by zachować czystość. — Teatralnie wzruszył ramionami. Jeżeli miał kiedyś zobaczyć cokolwiek więcej na twarzy Ackermanna, na której gościł grymas wściekłości lub nieprzenikniona powaga, to właśnie w tym momencie. Z każdym zdaniem wypowiedzianym przez posiadacza mocy zwierzęcego tytana, niedowierzanie na jego twarzy stawało się coraz bardziej oczywiste. Myślenie o Yuriko Azumabito w nieludzkich kategoriach nawet w nim wywoływało dyskomfort, jednak o siły burzy wstrząsającej sercem Leviego mógł wyłącznie spekulować.

— To jest... kompletna bzdura — odparował w końcu, a furia goszcząca w tamtym momencie na jego twarzy nie mogła się mierzyć z żadną wściekłością wymierzoną dotychczas w starszego Jaegera.

— Tak sądzisz? — zapytał retorycznie. — W jej przypadku nie zdziwiłbym się, że chroniła cię nie tylko przed tym, że jesteś z nią spokrewniony. Nie wiem, ile Yuna wie o Asahinach, ale skoro trzymała się blisko ambasadorki, wcale bym się nie zdziwił, że całkiem sporo — wydedukował. — W Hizuru straszono Asahinami dzieci na dobranoc. Robi się tak do dziś. Sam musisz rozumieć, z czym musiałaby się mierzyć, gdyby to wyszło na światło dzienne w Mare. Nie tylko potraktowano by ją jak innych Erdian, ale też skazano by na śmierć. Asahinowie byli nie tylko szpiegami rodu królewskiego. Po cichu mordowali na zlecenie tych, którzy sprzeciwiali się systemowi. Szli tam, gdzie im mówiono bez względu na niebezpieczeństwo i zwykle wracali zwycięsko. Przygrywali tylko z Ackermannami, ale do czasu — tłumaczył wolno, cierpliwie, sycąc się mozaiką emocji na twarzy oprawcy.

— To jest kompletna bzdura — powtórzył gniewnie Levi. — Nic nie wiesz o Yunie, więc wreszcie zamknij mordę.

Z jednej strony, musiał przyznać najsilniejszemu żołnierzowi ludzkości rację. Kobieta, która stanęła przed nim na pokładzie sterowca, niewiele miała w sobie z ekscentrycznej Yuriko Azumabito, którą oglądał przez ostatnie dwa lata. Zaciętość, władczość, nieustępliwość nie były cechami przypisywanymi upartej kochance. W złośliwości partnerki dostrzegał zdecydowanie raczej rozżalenie i rozczarowanie. Ze szczątkowych opowieści rokował, że podłą przeszłością i niedawno odkrytym szlacheckim pochodzeniem. Okazało się natomiast, że należała do starego arystokratycznego rodu, od małego chowana w jego tradycji. Odeszła, zanim rodzina zdołała rozbudzić w niej lojalność do Reissów? W takim razie nic dziwnego, że pałała wściekłością wobec Leviego Ackermanna, który to ostatecznie przekreślił szanse Erwina Smitha na przeżycie.

Nie zamierzał mu mówić, że za negatywnym nastawieniem kobiety nie tyle stał jej charakter, co genetyczne warunkowanie. Jeszcze zrobiłoby się oprawcy lepiej z tego względu, że może pozbawiłby się części poczucia odpowiedzialności. Zeke nie potrafił również przestać empatyzować z pułkownik, mimo że z premedytacją wystrychnęła go na dudka. Gdyby tylko wiedział, że przez tyle nocy leżała obok niego nie ucieczka od przytłaczającego ciężaru odpowiedzialności, a osoba jako jedyna mogąca czuć dokładnie to samo z racji urodzenia... Zupełnie inaczej by ją potraktował.

— Mylisz się, Levi — skontrował. Ackermann uniósł pytająco wzrok. W jego stalowoniebieskich oczach błyszczała furia. W normalnych okolicznościach Jaeger radowałby się, że przynajmniej w ten sposób mógł zatruć mu życie, jednak myśli o kochance, której mógł nigdy nie spotkać, zajęły kompletnie jego myśli. — Ale to powinienem wytłumaczyć Yunie, nie tobie. To sprawa wyłącznie między nami.

— Nigdy więcej jej nie spotkasz — zadeklarował z mocą. Zeke doszukiwał się odrobiny braterskiej troski ze strony śmiertelnego wroga, ale dostrzegł tylko wszechogarniającą zazdrość o to, że pułkownik mogła uchylić przed okularnikiem chociaż promil prawdziwej siebie. Że nawet jeżeli działała pod przykrywką, obdarzyła kapitana mareńskich wojowników udawaną, jednak normalna rozmową. No tak, dopiero niedawno się dowiedziałeś, ze to twoja młodsza siostra, skonstatował. Aż tak bardzo cię boli, że nie chce cię znać?

— Jesteś strasznie zaborczy, Levi — ocenił, po czym teatralnie przewrócił oczami, wijąc naprędce nici kolejnej prowokacji. — Ale nie musisz się martwić. Nie chcę, żeby moja Yuriko podzieliła los Erwina Smitha. Chcę, żeby przeżyła tę cholerną wojnę. Myślisz, że się zakochałem? — Odchylił się w nostalgicznej pozie, podpierając z tyłu rękoma na kamieniu, który okupował od kilku godzin. Mimo że otwarcie patrzył w niebo niczym mężczyzna rozumiejący swoje beznadziejne położenie, ukradkiem obserwował pulsujący gniew na twarzy kapitana zwiadowców. — To byłoby faktycznie głupie. Ona nawet nie była prawdziwa — skonstatował z przerysowanym rozżaleniem.

— Dość już tego bezcelowego pieprzenia — uciął.

Levi Ackermann był wściekły do granic możliwości. Gdyby Zeke wcześniej rozpoznał, że jego strażnik od siedmiu boleści niefortunnie obdarzył gorącymi uczuciami przyrodnią siostrę, pewnie atakowałby ten punkt wcześniej.

— To bez znaczenia, Yuriko. Zostały mi trzy lata życia.

— Trzy lata? Dobrze wiedzieć, że zostało mi tyle czasu fantastycznego seksu. I co ja bez ciebie zrobię, co?

— Jestem pewien, że szybko sobie kogoś znajdziesz, ale jeżeli tylko przez chwilę za mną zatęsknisz, będę zaszczycony.

— Nie mogłabym, nawet jeżeli bym chciała.

Nie mogła nie przez przywiązanie. Patrząc na Leviego Ackermanna, powoli rozumiejąc, co naprawdę straciła, wiedząc, że wplątała się w kazirodcze bagno przed tym, jak została zdradzona, z rozżaleniem musiał przyznać, że w jego ramionach leczyła się z tego niepozornego z wyglądu mężczyzny.

Jej wzrok spoczął tylko na tobie, Levi, uświadomił sobie, jeszcze raz odtwarzając w pamięci scenę w sterowcu. Z przykrością musiał przyjąć do wiadomości, że Yuna Asahina kochała wyłącznie tego mężczyznę. W przeciwnym razie potraktowałaby go tak chłodno jak Zeke'a.

***

Rok 854, Mitras, tymczasowe kwatery korpusu zwiadowczego

— Pułkownik Asahino.

Na drodze z kwater sypialnych do biur oficerów nie spodziewała się natknąć na mężczyznę w mundurze żandarmerii. W dziecięcych wspomnieniach zapamiętała go jako imponującej postury młodzieńca, który jak cień podążał za ojcem. Jak przez mgłę, malował się również w tym najbardziej traumatycznym, kiedy to widziała go w towarzystwie Satoru, jeszcze wcześniej z krwią żony na rękach próbującego wytłumaczyć jej, że to wyłącznie wypadek. Dla ledwie ośmioletniej dziewczynki byłaby to przekonywająca wymówka, gdyby przez jej ręce nie przeszły wszelkie rodzaje broni dostępnej na wyspie, a z ranami ciętymi nie zaznajomiła się z powodu własnej nieuwagi.

W tamtym momencie wydawał się jedynie człowiekiem w średnim wieku, na którego twarzy mijający czas pozostawił imponująca siateczkę zmarszczek, a w ciemnych włosach rysowały się wyraźne pasma siwizny. To, co niegdyś określiłaby imponującą muskulaturą, przy posturze młodej kobiety wydawało się nie śmiesznym żartem.

— Kapitanie Dok. — Skinęła mu oszczędnie głową na przywitanie. Nie zamierzała poświęcać mu więcej czasu niż to konieczne, nie tylko ze względu na obowiązek wgłębienia się w wydarzenia ostatnich lat, a osobistą zadrę. Podczas przewrotu Nile mógł wziąć stronę Erwina i pomóc obalić fałszywego króla, jednak nie oznaczało to, że miała puścić w niepamięć jego udział w tuszowaniu morderstwa matki.

— Ja... — jego niepewny głos zatrzymał ją wpół kroku — ja nigdy ciebie... pani — poprawił się, gdy tylko obdarzyła go wyzbytym z uczuć spojrzeniem — nie przeprosiłem. Za tamten dzień, za to... za to, że nie zorientowałem się, co planował pani ojciec. Nigdy nie chciałem, żeby dziecko musiało wychowywać się bez matki. Gdybym pomyślał, że mojej Marie mogłoby zabraknąć... — Zaprzeczył gestem, jakby chciał odgonić złowrogie scenariusze. — Przepraszam, pułkowniku.

— Przestań się kajać, kapitanie — oceniła, odwracając wzrok. Ostatnie, czego potrzebowała, to radzenie sobie z facetem, którego po latach dopadły wyrzuty sumienia. — Słyszałam, że wstawił się pan za mną. Uznajmy, że nasze rachunki zostały wyrównane — stwierdziła sucho, bez sympatii.

— Nie zrobiłem tego, żeby za coś odpokutować. Udowadniała pani, że zasługuje na stopień pułkownika. Zrobiłem to, co należało zrobić — wytłumaczył. — Śmierci pani matki nigdy nie będę mógł zrekompensować. Mogę jedynie przeprosić, że przyłożyłem rękę do okrucieństw pani ojca.

Skrzyżowała ręce na piersiach. Najpierw Eren pakujący się w kłopoty, później demotywująca, wyczerpująca kłótnia z Levim, Ian-wrzód na dupie McCartney naruszający przestrzeń jej gabinetu, zanim jeszcze zdążyła się w nim rozgościć, na deser Nile Dok. Ostatnie tygodnie nie rozpieszczały ją wyzwaniami, których musiała się podjąć po powrocie z kontynentu. Pomyśleć, że mogłaby zapragnąć kiedykolwiek wrócić do aresztu domowego. Nawet sytuacja z Zekiem się skomplikowała, ba, jako Yuna Asahina nie miała prawa marzyć ponownie o półbłogim stanie zawieszenia pomiędzy okrutną rzeczywistością a niespełnionymi pragnieniami posiadania kogoś bliskiego.

— Doktor McCartney był dla mnie lepszym ojcem niż Satoru. Lepszym wzorem do naśladowania był Erwin, pana, o ile się nie mylę, kolega z jednostki treningowej. Nie złożyłam panu kondolencji. Wyrazy współczucia. — Teatralnie się skłoniła, prowokując Doka do gwałtownej reakcji.

— Nie musi pani tego robić...! To pani się należą kondolencje — zaoponował. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, dopiero odzyskał częściowo rezon, odchrząknął znacząco. — Ja... nie potrafiłem uwierzyć Erwinowi, że nie zabiła pani kapitan McCartney — przyznał się z kuriozalnym jak na mężczyznę w jego wieku zawstydzeniem. — Nie potrafiłem uwierzyć, że może pani mordować nas... żandarmów z jakiegoś racjonalnego powodu. Nie wiedziałem o tym, że to pani ojciec — jednak nie potrafił się przemóc — kierował działaniami pierwszej kompanii i że to z jego rozkazu zginęła kapitan McCartney.

Ścisk w klatce piersiowej odebrał kobiecie zdolność do wykrztuszenia złośliwej riposty w odpowiedzi na żałosne wyznanie. Miała w planach rzucić coś na odchodne, jednak ścisk przerodził się w duszności. Instynktownie sięgnęła po zakrwawioną chusteczkę w tylnej kieszeni spodni i zdążyła zasłonić usta, nim po przestronnym korytarzu rozszedł się niepokojący, przeraźliwie zachrypnięty kaszel. Yuna zgięła się wpół, skupiając wszelkie wysiłki na próbie zapanowania nad pożeranym przez chorobę organizmem. Oko zaszło jej łzami — ledwo widziała, jak Nile gwałtownie pobladł, a na jego twarzy wymalowało się żywe przerażenie.

— Pułkowniku...! — zawołał, niezdolny do ruchu. Dopiero po chwili się zreflektował, skrócił dystans i niezgrabnie położył rękę na plecach kobiety. Kilka mocnych uderzeń nie pomogło. Widziała w jego oczach desperację, jakby chciał za wszelką cenę uniknąć najtragiczniejszego obrotu wydarzeń.

Pomyśleć, że jeszcze cztery lata wcześniej prawdopodobnie osobiście chciałby zaprowadzić ją na stryczek.

Duszności ustały po kilku ciągnących się w nieskończoność chwilach. Kobieta metodycznie otarła usta z krwi, zgniotła szmatkę w pobliźnionej dłoni, by zachować widok czerwonej cieczy wyłącznie dla siebie. Powoli wyprostowała się i zmierzyła z obcą troską ze strony niemalże obcego mężczyzny.

— Co to...? — już pytał, jednak Asahina przerwała mu w połowie zdania.

— Nic. Proszę wrócić do obowiązków, kapitanie Dok. — Najchętniej usiadłaby pod ścianą, by odpocząć, ale nie mogła sobie pozwolić na taki luksus w obecności żandarma. Zadarła podbródek, spojrzała na mężczyznę z góry, jednocześnie wskazując, że niestosownym było stanie w tak bliskiej odległości. Pospiesznie oddalił się kilka kroków. — I żebyśmy mieli jasność — dodała. — Nigdy nie zrobiłabym krzywdy Jen. Nigdy.

Kochałam ją. Kocham nadal.

Wciąż nie zdołała się pogodzić z tym, że odebrano jej tę ekscentryczną, cudowną, roześmianą wariatkę. Nie sądziła, że miałoby to zmienić się do jej usianego tragediami końca życia.

Continue Reading

You'll Also Like

141K 3.6K 76
Tak jak tytuł mówi będą to preferencje z więźnia labiryntu lub jak kto woli The Maze Runner. Preferencje będą dotyczyć Thomasa, Newta, Minho i Gallye...
1.9K 165 29
--Imię i nazwisko ?-- -- Nic ci nie powiem -- -- Skąd jesteś ?-- -- Nie złamiesz mnie - -- Masz rodzinę ?-- -- Nic cię to nie obchodzi -- -- Czym się...
143K 11K 54
Sherlock przechadzał się nerwowo po salonie. - Powiedz mi. Powiedz mi, kim jesteś. Czemu tu jesteś? Czy ktoś cię przysłał? Nie jesteś zwykłym człowie...
9.3K 439 20
Ninjago już jakiś czas temu wstało na nogi po ataku kryształowego władcy. Mieszkańcy świętują i wracają do dawnego życia. Jednak zło nigdy nie śpi, i...