Świat będzie kręcił się bez s...

By zUaAmaterasu

7.6K 828 534

Ty na swoich skrzydłach nigdy nigdzie nie polecisz. Więc nie krępuj się, pełznij. Była ona, arystokratka z wy... More

Przedmowa
1. Karczma "Pod Podskakującym Kogutem"
2. Niebezpieczna wiedza
3. Niezdrowa fascynacja
4. Tamtego dnia
5. Dusza wojowniczki
6. Buntowniczka
7. Marna nagroda pocieszenia
8. Obywatelka niczego
9. Skurwysyństwo w granicach zdrowego rozsądku
10. Misja: poskromienie złośnicy
11. Fragmenty (nie) tej samej układanki
12. Wybryki
13. Zakaz ochraniania Yuny Asahiny
14. Niezrozumiałe bohaterstwo
15. Bełkot szaleńca
16. Oddział do zadań specjalnych
17. Myśliwy i zwierzyna
18. Dług wdzięczności
19. (Bez)warunkowa kapitulacja
20. Cień uśmiechu
21. Kwestia odpowiedzialności
22. Janine i Yuna
23. To samo spojrzenie
24. (Nie)budowanie autorytetu
25. Zakochać się (nie)rozsądnie
26. Problem z dyscypliną
27. Pat
28. Bez przyzwoitości
29. To, co konieczne
30. Wrócić do domu
31. Rażące podobieństwo
33. Nieunikniona konfrontacja
34. Bratnia dusza
35. Bez odwrotu
36. Gówniarskie zagrywki
37. Z pozdrowieniami
38. Z czystego pragmatyzmu
39. (1) Doprowadzanie do porządku
40. (2) Wendetta
41. (3) Duchy przeszłości
42. (4) Levi i Yuna
43. (5) Wspólny język
44. (6) (Nie)planowana współpraca
45. (7) Irytująco sentymentalny
46. (8) Dziedzictwo krwi
47. (9) Pierwsza kompania
48. (10) Wyczekany dzień
49. (11) Koniec ery
50. (12) Zniewoleni
51. (13) Pieśniarz przeszłości
52. (14) Śpiąca królewna
53. (15) Porażająca prawda
54. (16.) Zaprzepaszczona szansa
55. (17) Jego ostatnia wola
56. (18) Samolubni tchórze
57. (19) Koronacja
58. (20) Tamto pamiętne miejsce
59. (21) Morze
60. (1) Nie mając wyboru
61. (2) Programowane posłuszeństwo
62. (3) Kosztem sumienia
63. (4) Do gwiazd, które więcej nie rozbłysną
64. (5) Sentymentalni głupcy
65. (6) Perfidny układ
66. (7) Niepożądana niespodzianka
67. (8) Yuriko i Yuna
68. (9) Urodzona do posłuszeństwa
69. (10) Kochając zbyt gorąco
70. (11) Niedokończone sprawy
71. (12) Problematyczne wybaczenie
72. (13) Szał wolności
73. (14) Nie do powstrzymania
74. (15) Samospełniająca się przepowiednia
75. (16) Dzień sądu
76. (17) Czuwający nad nimi
77. (18) (Bez)nadziejny cel
78. (19) Pobożne życzenie
Posłowie

32. To, co potrzebne

59 8 2
By zUaAmaterasu

Z ociąganiem podążał za Janine, jakby nie do końca przekonany do pomysłu wspólnego spaceru. Kapitan wyprzedziła go o kilka kroków. Cieszyła się sprzyjającą przechadzkom pogodą, promieniami słońca muskającymi twarz, podmuchami wiatru dostającymi się pod żołnierską kurtkę. Nuciła pod nosem melodię zasłyszaną podczas jednego z letnich festynów w Zickeberg. W głowie blondynki pojawił się szalony pomysł, by w przyszłym roku wybrać się na dożynki — nie sądziła, by w tym Erwin spojrzał na niego pomyślnie, chociaż nie wątpiła, że szczególnie w tamtym momencie Yunie przydałoby się oderwanie od stresującej rzeczywistości. Nawet jeżeli nie miałaby optymistycznego nastawienia do spontanicznych wypadów zaproponowanych przez McCartney, kobieta wiedziała, że eksarystokratka by jej nie odmówiła.

Przypominała sobie ciepło ogniska rozpalonego po zachodzie słońca, dźwięki muzyki tworzonej przez grajków, stukot obcasów obijających się o prowizoryczny drewniany parkiet, przyjemnie piekące w gardle trunki własnej roboty. Perspektywa spędzania czasu wśród ludzi niekoniecznie wydawałaby się Yunie atrakcyjna, ale Janine zrobiłaby wszystko, by zrekompensować jej wszelkie niedogodności. Oczami wyobraźni widziała cienie rzucane przez płomienie, wyostrzające jeszcze bardziej arystokratyczne rysy nastolatki, czający się w kącikach ust uśmiech, mocny uścisk szczupłych palców wokół talii McCartney.

Z zamyślenia wyrwała ją świadomość, że towarzyszył jej Levi. Zerknęła przez ramię na przygarbionego mężczyznę i na powrót ogarnęło kobietę współczucie. Oczywiście, potępiała działania byłych recydywistów, które miały rzekomo doprowadzić do uratowania Nicholasa Lovofa. Z drugiej strony, kiedy widziała załamanego stratą najbliższych, obiecującego zwiadowcę, serce zaczynało jej się krajać. Nie potrafiła przejść obojętnie wobec ludzkiego cierpienia, chociaż jeszcze niedawno ona i szeregowy stali po przeciwnych stronach barykady. Pomysł Erwina, by oddać Leviego pod kuratelę Yuny, ostatecznie sprowokował Janine do działania.

— Zrobiła coś podobnego — dopiero po chwili zorientowała się, że wypowiedziała te słowa na głos, chociaż nie miała takiej intencji. — Yuna — wyjaśniła, napotkawszy pytające spojrzenie towarzysza. — Cztery lata temu podczas swojej pierwszej ekspedycji też popełniła niewybaczalny błąd. Tak przynajmniej wtedy myślała.

— Co cię wzięło? — zdziwił się Levi. Na widok jego zmarszczonych brwi i miny świadczącej o węszeniu podstępu nie powstrzymała urywanego śmiechu.

— Pomyślałam, jaka to ironia losu, że wasze ścieżki splotły się w taki sposób — stwierdziła, odgarniając za ucho zagubiony kosmyk włosów. Wyjaśnienia jednak nie przekonały mężczyzny, bo srogi wyraz twarzy ani trochę się nie zmienił. — Wiem, wiem — ciągnęła zatem dalej pobłażliwym tonem — pewnie się zastanawiasz, co ta wariatka mi tutaj pieprzy, co miałbym mieć wspólnego z cholerną arystokratką — wydedukowała trafnie, sądząc po zastąpieniu niezrozumienia przez zdziwienie. A przynajmniej tak chciała rozszyfrowywać subtelną grę mięśni, dostrzegalną dopiero wtedy, gdy uważniej, żeby nie powiedzieć nachalnie, przyglądała się byłemu recydywiście. — Ale początki Yuny w korpusie zwiadowczym były... cóż... burzliwe to ładny eufemizm.

— Nie będzie na ciebie wkurwiona, że paplasz o czymś, co może podkopać jej autorytet?

— Mówiłam już, że nie proponuję mówienia per ty każdemu szeregowemu — przypomniała, chociaż nie potrafiła odmówić sensowności argumentowi bruneta. — Poza tym Yuna nieszczególnie długo chowa urazę, przynajmniej w stosunku do mnie. O pozostałych ludziach — tutaj miała na myśli konkretnie Erwina, ale wolała zachować to dla siebie, mimo że Levi różnie mógł odebrać jej słowa — niekoniecznie mogę powiedzieć to samo. Bywa szorstka w obyciu. I trudna do zrozumienia. I skomplikowana do bólu, w dodatku z perwersyjną przyjemnością obudowuje się tymi niemożliwymi do obejścia murami. I pewnie będzie próbowała podważyć każdą zaletę, którą kiedykolwiek w niej odnajdziesz, ale to w gruncie rzeczy dobra dziewczyna.

Przygotowanie gruntu do przekazania informacji o wyczekiwanej współpracy pomiędzy mężczyzną a młodą kapitan okazało się trudniejsze niż Janine zakładała. Ostatecznie nawet Yuna — buntowniczka, która wielokrotnie odmówiła Erwinowi współpracy, którą przekonywali równie niekonwencjonalnymi metodami co Leviego — uległa jej urokowi osobistemu, a ten tutaj zdawał się węszyć podstęp nawet w najszczerszych słowach. Wszystko, co powiedziała mu dotychczas o Asahinie, płynęło z głębi serca, ale mężczyzna wyglądał na coraz mniej przekonanego. Odnosiła wrażenie, że kolejne wyznania zderzą się wyłącznie ze stopniowo narastającą nieufnością.

Ironia losu sprawiła, że to jej, nie Erwinowi, przypadło w udziale przeprowadzenie tej trudnej konwersacji. Ale może to i dobrze — trudno doszukiwać się w pułkowniku tej autentyczności, którą Janine wkładała w każdy gest, każde słowo, pozwalając przede wszystkim postępować zgodnie z własnym sumieniem. Nie tym, co trzeba zrobić.

— Posłuchaj — westchnęła ciężko — wiem, że niekoniecznie może ci się to spodobać, ba, Yuna pewnie w tym momencie powstrzymuje się, by w akcie protestu nie rozwalić Erwinowi gabinetu. — Kącik ust mimowolnie jej drgnął na wspomnienie pamiętnej scenerii, w której znalazła Asahinę na krótko przed zadaniem zwiadowców w Mitras. — Mam nadzieję, że mimo wszystko z czasem spodoba ci się w oddziale do zadań specjalnych, Levi — dokończyła łagodnie.

Informacja zadziałała na mężczyznę jak kubeł zimnej wody bez ostrzeżenia wylany na jego głowę. Zatrzymał się wpół kroku. Sens słów blondynki zdawał się nie do końca docierać do szeregowego. Zastanawiała się, czy powinna zaryzykować i pocieszająco ścisnąć jego ramię, ale w ostatnim momencie zrezygnowała z tego zamiaru. Mogła sobie tylko wyobrażać, że dla niego — dla osoby, która nie dość, że wszystko straciła w poprzedniej ekspedycji, to jeszcze zdążyła poznać Yunę z najgorszej możliwej strony — wiadomość zabrzmiała jak wyrok śmierci. Temu absolutnie się nie dziwiła; wśród zwiadowców popularne było przekonanie, że horrorowi wyprawy za mury mogła się jedynie równać służba pod rozkazami eksarystokratki. Paradoksalnie Janine wierzyła, że jeżeli ktokolwiek miałby podołać wymaganiom Yuny, to właśnie Levi.

— Jaja sobie ze mnie robisz? — zapytał głucho, otrząsnąwszy się z szoku. Spojrzał spod byka na kapitan; taksujące spojrzenie szaro-niebieskich oczu wywołało ciarki na plecach. Tylko silna wola powstrzymała kobietę przed zapobiegawczym cofnięciem się o parę kroków. Doskonale znała ten wzrok chodzącej maszyny do zabijania, tę postawę drapieżnika gotowego do ataku w dowolnym momencie.

— Ej, ej, nie morduj posłańca. — Uśmiechnęła się półgębkiem. Próba rozluźnienia atmosfery zakończyła się fiaskiem. Instynktownie Jen zaczęła szukać po kieszeniach papierośnicy, by zapalić, ale zamarła, gdy spojrzenia ich dwojga się skrzyżowały. McCartney westchnęła ciężko, rezygnując z pierwotnego zamiaru. — Doskonale wiem, co zaszło pomiędzy tobą i Erwinem. Szczerze mówiąc, nie jestem szczególną fanką jego metod zjednywania sobie sojuszników, ale zdaję sobie sprawę, że z pewnych — chwilę szukała odpowiedniego określenia — powodów zależało mu na tym, byś zgodził się z nim współpracować. Cholerny z niego drań — zaakcentowała — ale nie znajdziesz lepszego stratega w obrębie murów. Właśnie on może ci dać to, czego teraz najbardziej potrzebujesz.

— A co to niby miałoby być? — wyrzucił agresywnie. Janine, przyzwyczajona do humorków partnerki, nie przejęła się negatywnym nastawieniem, dlatego kontynuowała pobłażliwym tonem:

— Nadzieję. Cel. Nawet jeżeli nie wierzysz, że to możliwe. Wszyscy kiedyś byliśmy na twoim miejscu, Levi. Twoja kapitan również — podkreśliła.

Wszyscy przegraliśmy z Erwinem. I to więcej niż jeden raz, miała na myśli, ale te słowa nie przeszły jej przez gardło. Pozostawała wiara, że dzięki obszernym wyjaśnieniom odczytał zaszyfrowaną wiadomość. Posłała mężczyźnie znaczący uśmiech, odwróciła się na pięcie i postanowiła niespiesznym krokiem kontynuować spacer. Była przygotowana, że w tym momencie Levi mógłby zrezygnować z towarzyszenia jej, ale gdy usłyszała niespieszne szuranie drugiej pary butów, nie kryła satysfakcji. Wszystko wskazywało również na to, że brunetowi skończyły się wymówki: czy do manifestowania buntowniczej postawy, czy do walki z nieuniknionym. Bo w jego przypadku — zresztą tak samo jak Yuny — pierwsze spotkanie z Erwinem Smithem przesądziło o tym, że ścieżki, którymi dotychczas podążali, zbiegły się w jedną.

Zauważyłeś, jak bardzo są podobni, zwróciła się w myślach do pułkownika. Nie wiedziała, czy to pytanie, czy twierdzenie, ale przewidywała, że Erwin skwitowałby jej wątpliwość tym samym nieodgadnionym spojrzeniem niebieskich oczu, którym obdarzał kapitan od sześciu lat.

***

Paskudna noc nie miała nic wspólnego z hiperbolizacją, którą Janine nierzadko bezlitośnie stosowała, mówiąc o Yunie. Przezornie zwlekał z zaproszeniem jej na jedną z długich rozmów, poprzedzonych charakterystycznym rytuałem: mniej lub bardziej zażartą walką o przywilej niesiadania na krześle. Dziewczyna wyszła, jak zwykle, bez pukania i na tym właściwie podobieństwa z osobliwym stylem bycia się skończyły. W pełnym umundurowaniu, również w wojskowej marynarce, która zdaniem eksarystokratki krępowała ruchy, odsunęła wolne krzesło stojące przy dużym biurku, bez zapytania usiadła, jednocześnie podsuwając Erwinowi przyniesione ze sobą, wypełnione sprawozdania z ostatniej ekspedycji.

Posłał szatynce krótkie spojrzenie. Dawno nie widział sińców pod oczami protegowanej, chociaż raczej była znana z funkcjonowania w permanentnej deprawacji snu. Wyjątkowo szybko, jak na siebie, złożyła raporty (i to bez zwyczajowego marudzenia, że kompletnie nie nadawała się do papierkowej roboty). Pułkownik wyciągnął wyczyszczoną popielniczkę z szuflady i kurtuazyjnie przesunął w stronę młodej kapitan. Nie musiał dodatkowo zachęcać Asahiny — już po chwili kłąb dymu unosił się nad jej nienaturalnie przygarbioną postacią. Szczupłe palce dominującej ręki zauważalnie drżały, ale w tamtym momencie Smith nie potrafił ocenić, czy to ze względu na przepracowanie, czy stres.

Zresztą sam przygotował się na to, że Yuna mogłaby stracić resztki panowania nad sobą i zdemolować mu gabinet. Nie miałby jej tego za złe, biorąc pod uwagę niepodkoloryzowane opowieści Janine i własne obserwacje, jedynie czułby rozczarowanie.

Nie wydawała się chętna do podjęcia rozmowy, a wszystkie słowa przychodzące Erwinowi do głowy brzmiały absolutnie nieprzekonywająco. Paradoksalnie prościej wyglądało uspokajanie buntowniczej nastolatki, radzenie sobie z jej irracjonalnymi niekiedy napadami agresji, a wobec niej, takiej spokojnej, zrezygnowanej. Bo w to, że Yuna doskonale wiedziała, dlaczego mentor wezwał ją do siebie, nawet nie wątpił.

— To imponujące — zauważył, sugestywnie zerkając na stos wypełnionych dokumentów. Szatynka westchnęła, chociaż spodziewałby się pełnego arystokratycznej dumy prychnięcia sugerującego, że nie powinien traktować jej jak rozpieszczonego dziecka, które należało chwalić za wykonanie podstawowych obowiązków.

— Musiałam czymś się zająć — odpowiedziała, jednak nie bez urazy wyczuwalnej w tonie.

— Próbowałem cię odwieść od tego pomysłu podczas ekspedycji — przypomniał, nim rozpoczęła wiszącą w powietrzu tyradę na temat wplątywania współpracowników w niekoniecznie moralne plany. Rzadko spotykane monologi Yuny nie miały jednak nic wspólnego z emocjonalnymi laurkami konstruowanymi przez Janine. Naszprycowane przekleństwami, wyrzucanymi z prędkością wystrzału z armaty, służyły raczej wyładowaniu frustracji eksarystokratki, nie przemówieniu mężczyźnie do rozsądku.

— Wtedy miałbyś wkurwioną buntowniczkę, która nie chce w jednostce faceta, który podważył jej autorytet — zauważyła z przekąsem. Zamiast tego, mierzę się z dziewczyną z kryzysem egzystencjalnym, zdiagnozował w duchu. Nie wiedział tylko, czy to rzeczywiście lepsza alternatywa. Schemat działania starej Yuny znał na pamięć; niekoniecznie wiedział, jak skutecznie poradzić sobie z nową wersją. Jak doprowadzić ją do porządku.

— A teraz? — zapytał chłodno. Asahina zaciągnęła się kilka razy, nim z ust padła dziwnie wyważona odpowiedź:

— Teraz to sama nie wiem. — Strzepała pozostałości popiołu z papierosa i wgniotła go w popielniczkę. — Trudno oceniać, kiedy robisz wszystko, żeby o tym nie myśleć — dodała, odwracając wzrok. Erwin odnosił wrażenie, że nastolatka za chwilę zaśnie na znienawidzonym przez siebie krześle, ale zaskoczyła go, niespodziewanie rzucając pozornie nic nieznaczącym tonem: — Właściwie to dlaczego?

— Przydzieliłem Leviego do oddziału do zadań specjalnych? — dopytał, nie do końca wiedząc, czy dokładnie to eksarystokratka miała na myśli.

— Też — odpowiedziała.

— Z ciekawości — stwierdził lakonicznie, chociaż ton sugerował coś innego.

— A dlaczego nie chciałeś, żebym skonfrontowała się z nim podczas ekspedycji? — Zmarszczyła brwi. Spodziewał się zwęszenia podstępu, bo na pierwszy rzut oka najpierw separowanie dwojga utalentowanych żołnierzy, a później zmuszanie ich do współpracy musiało wyglądać na kompletnie nielogiczne. Możliwe też, że Yuna pytała jedynie po to, by potwierdzić własne przypuszczenia; nawet jeżeli postulowała odcinanie się od chaosu w głowie, nie wierzył w to, że odruchowo nie poświęcała czasu na namysł nad przypadkiem Leviego. I tym własnym niecodziennym zachowaniem, które doprowadziło do zmiany optyki.

— Przyniosłoby to więcej szkody niż pożytku — stwierdził enigmatycznie. Sądząc po nietęgiej minie rozmówczyni, kapitan bezbłędnie rozgryzła ukryty przekaz.

— Więcej niż próba wzajemnego pozabijania się na oczach podwładnych? — ośmieliła się prychnąć, skrzyżować wyzywająco ręce na piersiach. Poza sugerowała pewność siebie, ale mina zdradzała coś na kształt strachu, motywowanego nie tyle perspektywą utraty kogoś bliskiego, co nieposiadania kontroli. O ile każdego z podwładnych mogła w dowolnym momencie zdominować, o tyle w przypadku Leviego mężczyzna musiał czuć szacunek.

Przewidział tę patologiczną potrzebę Yuny do udowadniania sobie i innym swojej siły — widział ją w wyczerpujących treningach, w reakcji na każde słowo obelgi podważające autorytet. Możliwe, że dlatego również życzył sobie, by postawić młodą kapitan w takiej sytuacji, w której zmierzy się z własnym sumieniem. Z czymś, w czego istnienie dotychczas nie chciała uwierzyć. Uświadomić coś, co Erwin i Janine dostrzegli dawno temu — tę zdolność do podejmowania właściwych decyzji. Bolesnych, ale właściwych i przez to — dobrych.

To zbudowało ten respekt, potrzebny Asahinie w interakcjach z nowym, krnąbrnym podwładnym. Poza tym nadeszła najwyższa pora, żeby ta indywidualistka zaczęła polegać nie tylko na swoich umiejętnościach. Może ten związek Yuny i Janine — początkowo irracjonalny z wielu powodów — okazał się momentem przełomowym. Wcześniej nie wyobrażał sobie, żeby dziewczyna przyjmowała pomocną dłoń, chociaż nie zawsze wiedziała, jakie znaczenie w rzeczywistości miały niepozorne poczynania McCartney.

— Kusi cię, żeby to zrobić? — pociągnął, ale bez przekonania. Determinacja w brązowych oczach kapitan przygasła, kiedy zorientowała się, że dywagują o hipotetycznych scenariuszach. Że realnie nie istniała taka potrzeba. Już nie.

— Wbrew pozorom, nie czerpię satysfakcji z uszczuplania i tak nieimponujących zasobów ludzkich korpusu zwiadowczego — skwitowała ironicznie, chociaż początkowo dostrzegł w postawie podwładnej to charakterystyczne nastoletnie oburzenie, przez które wielokrotnie nie utrzymała nerwów na wodze. Szybko jednak odzyskała panowanie przejawiające się w charakterystycznej zgryźliwości.

— Przyjęłaś to lepiej niż się spodziewałem — zauważył chłodno, ale szczerze.

— Jen — wymawiając imię partnerki, nieznacznie uniosła kącik ust — mnie... powiedzmy, uprzedziła. — Oczywiście, niczego innego nie oczekiwał po McCartney. Jej przynajmniej Yuna nie próbowałaby bezmyślnie zamordować gołymi rękami pod wpływem impulsu. — Miała paskudne, ale przekonujące argumenty — przyznała z cierpiętniczym westchnięciem.

Złośliwy głosik w głowie podpowiadał, by sprawdzić, jakby zareagowała na wiadomość, że w tej chwili najprawdopodobniej Janine rozmawia z Levim, włócząc się po barakach korpusu, poruszając się w mniej lub bardziej zbliżonej tematyce. Z drugiej strony, rozsądek opowiadał się za tym, by nie ingerować w relację kapitanów jeszcze bardziej, by pozwolić im dzielić się tym, co same uznają za stosowne. Wystarczało, że tego, co było prywatne, intymne, pozostawało niewiele po odrzuceniu spraw zawodowych.

— Jest jeszcze jedna kwestia, którą musisz się zająć, Yuno — zaczął uroczyście. Otworzył jedną z równo ułożonych na brzegu biurka papierowych teczek, wyciągnął dwa starannie wypełnione dokumenty i wręczył młodszej stopniem.

Asahina zmarszczyła wściekle oczy, najpewniej niezadowolona z perspektywy konfrontacji z męczącą robotą, ale gdy jej wzrok prześledził pierwszą kartkę, sugestywnie wyciągnęła rękę w niemej prośbie o przybór do pisania. Chwilę później na biurku Erwina wylądowała podpisana przez nich oboje decyzja o przeniesieniu Leviego do oddziału do zadań specjalnych. Pułkownik spodziewał się, że drugi dokument wywoła falę pytań, ale Yuna wybuchła tylko histerycznym śmiechem, z niedowierzaniem oglądając to przyznanie się do winy nakreślone ręką byłego recydywisty.

Ze spokojem obserwował, jak Asahina zmięła kartkę, wrzuciła do popielniczki. Z kieszeni munduru wyciągnęła zapałki, zwykle służące do zapalania papierosów. Tym razem jednak wykorzystała je po podpalenia niefortunnego raportu.

— Nie będę jedynym bohaterem, którego stworzyłeś na kłamstwie, Erwin — zawyrokowała, wpatrując się jak zahipnotyzowana w płomienie, które zwęglały papier. Niespodziewanie, jakby pozwoliła zdyscyplinowanym dotychczas myślom na artykulację, dodała, ni to z przekonaniem, ni z niezrozumiałym szaleństwem: — Mam nadzieję, że w piekle za to odpowiesz.

Będziesz mi towarzyszyła, Yuno, zauważył w duchu. Mógł wręczyć jej odpowiednie narzędzia, wskazać, jego zdaniem, właściwą drogę, ale w ostatecznym rozrachunku to była jej decyzja. Biorąc pod uwagę niespotykany brak oporu, musiała pogodzić się z konsekwencjami.

— Cel jest tego warty — podsumował lakonicznie. Jego wzrok zatrzymał się na dogasającym w popielniczce papierze, z którego nie zostało nic więcej niż kupka niemal czarnego popiołu. Kłamstwo, powtórzył po Asahinie. To ono pośrednio miało doprowadzić do prawdy.

Nie wyobrażał sobie w tym świecie bez sprawiedliwości grać uczciwie. Yuna wiedziała to lepiej niż ktokolwiek inny i oboje w pewnym sensie dążyli do tego samego. Do tego, by obedrzeć z fałszu to, przez co utracili najcenniejsze skarby. Kapitan zależało, by zbrodnie Satoru Asahiny ujrzały światło dzienne; pułkownikowi — by udowodnić, że jego ojciec nie mylił się co do historii ludzkości.

***

Spacer z nowym podwładnym kochanki trwał dłużej niż zakładała. Do oficerskich kwater wróciła jednak dopiero po wypełnieniu przynajmniej części dokumentacji z ostatniej ekspedycji. Chociaż nienawidziła papierkowej roboty, musiała przyznać, że tempo Yuny, równie niechętnej do tego typu pracy, spowodowane wprawdzie bezsennością, uderzało w ego Janine. Listy poległych, wyprane z emocji słowa opisujące stratę kolejnych zasobów — jakby za statystyką nie kryli ludzie, niegdyś żywi, posiadający rodzinę, przyjaciół i historię, którą wnieśli w funkcjonowanie korpusu — wszystko sprawiało, że tradycyjnie żołądek podchodził kapitan do gardła. Wiedziała, że nie mogła uniknąć niewygodnych obowiązków. Chodziło o coś więcej; poza tym zawiedzenie Erwina nie wchodziło w grę, szczególnie kiedy Yuna podejmowała nadludzki wysiłek trzymania się w ryzach.

Nie zastała Asahiny w pokoju, chociaż w powietrzu unosił się jeszcze świeży zapach papierosów. Sądząc po niezamkniętych na klucz drzwiach i porzuconej na wieszaku kurtce ze skrzydłami wolności, Janine wydedukowała, że partnerka zmywała z siebie skutki popołudniowego treningu. Albo stres po rozmowie z pułkownikiem — właściwie rezultaty były podobne.

Zrzuciła marynarkę z ramion, powiesiła ją na większym o przynajmniej rozmiar odzieniu eskarystokratki. Usta McCartney rozciągnęły się w czułym uśmiechu, gdy uzmysłowiła sobie, jaką drogę przeszła w ostatnich miesiącach z tą nieprzewidywalną wariatką — że wpraszały się do swoich kwater pod nieobecność właścicielki, że z darzących się sympatią koleżanek po fachu zostały kimś więcej. Chociaż najbardziej serce wzruszało to zaufanie, którym Yuna, dotychczas zamknięta w sobie, buntownicza i negocjująca absolutnie każde rozwiązanie naruszające jej prywatność, niezaprzeczalnie ją obdarzyła. Dla Erwina ten związek mógł wydawać się końcem problemu podporządkowania młodej Asahiny, z perspektywy Janine był jednak ledwie początkiem tego, co wspólnie mogły przeżyć.

Z nostalgicznym westchnięciem podeszła do okna, otworzyła je, by wpuścić do środka świeże powietrze i niepewnie przysiadła na parapecie. Zapalony papieros niemal naturalnie znalazł się chwilę później między jej dziecinnie wyglądającymi palcami. Na horyzoncie majaczyła pięćdziesięciometrowa solidna konstrukcja, docinająca się na tle pomarańczowo-granatowego nieba.

Nie zginiemy za murami, odtworzyła w głowie głos przerażająco pewnej siebie nastolatki. W duchu McCartney zagościły podziw i zazdrość jednocześnie. Jakkolwiek chciała mówić z takim przekonaniem, natychmiast widziała przed oczami sterty niekompletnych martwych zwłok, przywożonych na tereny zewnętrznego muru po każdej wyprawie. W tym wszystkim znajdowali się oni — nie bohaterowie, a pokonani, kroczący w środku makabrycznego pochodu, ze spuszczonymi głowami jak zwiastuny śmierci. Przypominali mieszkańcom o potędze tytanów, o losie czekającym na śmiałków decydujących się na opuszczenie tej pozornie bezpiecznej klatki. Janine doskonale rozumiała ich uczucia, ale z wielu powodów nie potrafiła zrezygnować. Jednym z nich okazała się ta idąca pod prąd dziewczyna.

— Jen — nie skrzypnięcie zawiasów wyrwało ją z zamyślenia, a niski głos Yuny. Kobieta zerknęła przez ramię; niesforne blond loki załaskotały lekko opalone policzki. Jej oczom ukazał się pociągający widok. Koszulka podkreślała atuty niewystarczająco dokładnie wytartego ciała. Dziewczyna wycierała szorstkim ręcznikiem jeszcze ociekające wodą, nieprzyzwoicie długie kosmyki — długo cię nie było — zauważyła, taksując partnerkę wzrokiem.

— Wzięłam się do papierów. — Zęby McCartney błysnęły w szerokim uśmiechu.

— Erwin cię wreszcie zagonił? — dopytała z rezygnacją.

— Uwielbiam zajmować się tobą, Yuno — zauważyła flirciarskim tonem. Szatynka pokręciła z niedowierzaniem głową. W brązowych oczach błysnęło rozbawienie, kąciki wąskich ust nieznacznie uniosły się ku górze. — Ale wiesz. I tak by mnie to czekało. Poza tym nie mogę zostać w tyle, skoro już się rozliczyłaś — podsumowała, teatralnie puszczając dziewczynie oczko.

Yuna położyła niedbale ręcznik na ramionach, pokonała dzielącą je odległość, zapaliła papierosa, wsparła nagim ramieniem o drewnianą okiennicę. Jen nie potrafiła się powstrzymać; dopaliła pospiesznie fajkę, ulokowała kiepa w popielniczce i bez pytania dorwała się do osuszania długich kosmyków. Nieśmiały uśmiech błąkał się w kącikach ust; energiczne okazywanie zadowolenia nie leżało jednak w naturze eksarystokratki. Świadomość tego, że nie przekraczała żadnych granic, wystarczała.

— Nie byliście dla siebie za ostrzy? — odważyła się poruszać potencjalnie drażliwy temat. Ciekawość paliła Jen od momentu przekroczenia progu kwater nastolatki, ale kobieta nie chciała brać jej w krzyżowy ogień pytań na dzień dobry. Yuna nie wyglądała ani na specjalnie zaskoczoną, ani zdenerwowaną. Westchnęła tylko, zaciągnęła się papierosem i powoli wypuściła dym z ust, jakby wykorzystywała chwilę na zebranie myśli.

— Nieszczególnie — przyznała z dziwnym spokojem. — Dzięki, że mnie uprzedziłaś.

— Perspektywa twojego wybuchu była co najmniej mało zachęcająca, Yuno — odpowiedziała z zadziornym uśmiechem. Delikatnie musnęła kciukiem blady policzek partnerki, tym subtelnym gestem wyrażając, że nieważne, jakie trudności czekały je w przeszłości, nie miała w planach odchodzić.

— Naprawdę. Dziękuję, Jen. Za wszystko — zniżyła głos do szeptu.

By zahamować łzy wzruszenia, które uparcie cisnęły się do kącików oczu, wybuchła zaraźliwym śmiechem. Asahina zmarszczyła brwi, skonsternowana; badawczo taksowała wzrokiem sylwetkę blondynki w oczekiwaniu na wyjaśnienia.

— Głuptasie, nie mów, jakbym miała jutro umrzeć. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo — wyjaśniła beztrosko. Kusiło ją, by się wtulić w umięśnioną klatkę piersiową kochanki, ale wolała zachować czułości na później.

***

Rok 845, zachodnie tereny w obrębie muru Sina, dziedziczne posiadłości rodziny Asahina

Brzdęk rozbijanego o kamień szkła nie wzruszył Kenny'ego Ackermanna, ba, zęby starego kapelusznika błysnęły w złowieszczym uśmiechu, kiedy dowódcy pierwszej kompanii puściły nerwy. Naczynie z pozostałościami whisky na dnie o milimetry minęło głowę byłego recydywisty, rozbiło o krawędź kominka. Alkohol spłynął na żarzące się drewno i podsycił niewielki ogień.

— Może ostrożniej, co, burżuju? — zasugerował z nieukrywanym rozbawieniem Kenny. Z gardła Satoru wyrwało się zwierzęce warknięcie, niezwiastujące niczego dobrego. Asahina rzadko kiedy pozwalał sobie na utratę panowania, nawet przy licznych próbach obnażenia nieludzkiej twarzy kapitana uparcie podejmowanych przez Ackermanna, ale treść listu, który arystokrata nerwowo ściskał oszpeconymi bliznami palcami, sprawiła, że nie potrafił przywołać kurtuazyjnego uśmiechu i obrócić sytuację na swoją korzyść.

Papier podzielił los alkoholu i został pochłonięty przez płomienie. Kenny, wspierający dotychczas ścianę z wyzywająco skrzyżowanymi na piersiach rękoma, podszedł do dębowego stolika, gdzie postawił przed powrotem szlachcica z treningu butelkę wysokiej jakości alkoholu i bez pytania uzupełnił pustą szklankę. Własną, oczywiście, bo nie kłopotał się, by wyciągnąć z barku kolejną i nalać alkoholu Asahinie. Zresztą Satoru, pochłonięty przez chaos, nieuchronnie przejmujący kontrolę nad uporządkowanym życiem, nie oczekiwał po towarzyszu niczego. A już na pewno nie szukania recepty na kłopoty, o które wcześniej nie zadbał. Nie miał czasu, siły... ochoty.

Dopiero skrótowe sprawozdanie z ostatniej ekspedycji za mury, te... peany Keitha Shadisa na cześć Erwina Smitha i jego młodej świeżo awansowanej kapitan sprawiły, że zrozumiał. Zajęty sprawami arystokracji, swoimi obowiązkami, zlekceważył działania ich obojga. Uwierzył Kenny'emu, że problem wydziedziczonej córki wykorzystywanej przez ambitnego pułkownika rozwiąże się sam. A raczej, że miał zadbać o to szczyl, o którym mówił Ackermann: napsuć Smithowi krwi, zagrozić Yunie. Przez to zaniedbanie — przez wybór obowiązków wobec suwerena, nie rodziny — zrozumiał, że stracił ostatnią szansę, by wyeliminować ich dwoje — a w szczególności córkę — z polityki, zanim zaistnieli w nim na dobre.

Formacja Erwina okazała się pewnym sukcesem, abstrahując od niekorzystnych warunków pogodowych. Kapitan oddziału do zadań specjalnych wywiązała się ze swoich obowiązków bezbłędnie, jak na pupilkę jednego z najbardziej obiecujących strategów przystało. Defetyzm generała korpusu zwiadowczego wcale nie zapowiadał korzystnych z punktu widzenia Satoru zmian. Tylko kretyn nie zauważyłby przygotowań do przekazania władzy.

Jak miał pozbyć się tej nieposłusznej dziewczyny, kiedy skutecznie pchała się na świecznik? Jak skutecznie się zemścić za próbę ingerencji w świat, z którego została wypędzona? Jak efektywnie ją skrzywdzić? Kolejne pytania błyskawicznie rodziły się w głowie Satoru. Jego uwagę zwrócił dopiero histeryczny śmiech Ackermanna.

— Nie mów, że córunia wykiwała mojego gówniarza — parsknął, szczerze rozbawiony. Asahina zmrużył wściekle powieki, oparł się dłońmi o nadproże paleniska i odetchnął, by zebrać myśli. Ręce aż świerzbiły, by zacisnąć palce na smukłej szyi recydywisty i z satysfakcją patrzeć, jak psotliwe ogniki w szarych oczach gasną. — A to niespodzianka — zauważył kpiąco. — Tym razem faktycznie miała szansę zebrać siarczysty wpierdol, ale cóż — wzruszył lekceważąco ramionami — twoja gówniara musi być dobra.

— Powinienem pozbyć się jej dawno temu.

Na usta cisnęły mu się przekleństwa. W głowie narodziła się obsesyjna myśl, że mimo palącej potrzeby pójścia dalej — dbania o rodzinną tradycję, znalezienia kolejnej małżonki i spłodzenia prawowitego dziedzica, czym wymazałby skazę na honorze w postaci niesubordynowanej córki — nie mógł się tym zająć, dopóki wiedział... dopóki Yuna nie zapłaciła. Chociaż morderstwo, jakkolwiek proste i kuszące się nie wydawało, nie byłoby spłatą długu, a właśnie na tym miała polegać kara pierworodnej.

— Więc co teraz? — zapytał z niezdrowym zaciekawieniem Kenny. Spojrzenia arystokraty i kapelusznika się skrzyżowały. Satoru za dobrze znał ten Ackermannowy wzrok drapieżnika. Dawniej wielokrotnie przyprawiał o dreszcze, ale tym razem miał poczucie, że znalazł wartościowego sojusznika. Że pies, dotychczas przywiązany do szlachcica przez Uriego Reissa, wreszcie okazał się przydatny. Pozostałe zadania powierzane przez rodzinę królewską równie dobrze mogła wykonać pierwsza kompania, ale w sprawę Yuny, dyskretną i niebezpieczną, należało zaangażować skurwysyna najwyższych lotów.

Nie żołnierza, a maszynę do zabijania. Kenny Ackermann wydawał się ponadto wyjątkowo chętny, by wziąć udział w polowaniu.

— Trzeba dowiedzieć się, co Yuna pokochała najbardziej — stwierdził z determinacją. Pomysł nie spotkał się jednak z entuzjazmem ze strony kapelusznika, bo z jego gardła wymsknęło się pogardliwe prychnięcie.

— Za dużo z tym pierdolenia — skomentował.

— Mówiłem ci już. Zrobimy to moim sposobem albo wcale — upierał się przy swoim Satoru. — Tu nie chodzi tylko o śmierć, Ackermann. Tutaj chodzi o cierpienie — zauważył z dziką satysfakcją. Bo jego metody rysowały się jako bardziej wyrafinowane. Możliwe, że bardziej ludzkie i nieludzkie jednocześnie.

Poczuł się jak dekady wcześniej, gdy niedługo po ukończeniu szkolenia wojskowego ojciec wtajemniczył go w działania pierwszej kompanii, a rodzinne ideały nauczył przekuwać w namacalne rezultaty. Marzył, żeby któregoś dnia przekazać dziedzictwo własnemu dziecku, roztoczyć przed nim świat ideałów i tajemnic, dostępne wyłącznie dla nielicznych; wpoić wyjątkowość, którą los obdarzył Asahinów. W ostatecznym rozrachunku córka okazała się najgorszym z możliwych rozczarowań.

— Oby ci się to nie odbiło czkawką, kapitanie.

Ackermann miał coś jeszcze na końcu języka, ale zamilkł. I dobrze, skwitował w duchu Satoru. Zamiast gadać, mógłbyś wziąć się do roboty. Jedno to opracować plan działania, a drugie — wcielić go w życie. Jeżeli Yuna faktycznie zastosowała się do którejkolwiek z ojcowskich rad, Asahina nie sądził, że znalazła powiernika w korpusie zwiadowczym.

Wiedziałaś, że nadejdzie taki dzień, że upomnę się o swoje. Pytanie tylko, czy pozostałaś samotnie stojącą, niezdobytą twierdzą, czy popełniłaś błąd. Wolałbym, żebyś raz była grzeczną dziewczynką i znalazła coś, na czym ci zależy. Więc powiedz mi, Yuno: jest coś takiego... ktoś taki, kogo obdarzyłaś tym podłym i zdradliwym uczuciem?

Miłości nie nazwał po imieniu nawet we własnych myślach.

_______________________________

Właściwie nie sądziłam, że napisanie tego rozdziału jest możliwe w zaplanowanym terminie — musiałam przyspieszyć prace nad projektem "licencjat", a mój projekt licencjat zakłada, niestety, czytanie dużej ilości fanfiction. Ponadto dużo rzeczy na raz zwaliło mi się na głowę, niekoniecznie mi się to podoba, ale pojawiły się projekty o stopniu ważności większym niż część przygód drużyny marzeń. Za to serdecznie Was przepraszam, bo nie jestem w stanie ocenić, czy uda mi się zakończyć pierwszy duży fragment narracyjny zgodnie z planem (tj. do końca maja).

Bądźcie zdrowi! Mnie aktualnie rozłożyła paskudna trzydniówka, która wyewoluowała w paskudną pięciodniówkę, ale powoli dochodzę do siebie i staram się ogarniać rzeczywistość.

Continue Reading

You'll Also Like

108K 4.2K 95
Dwa płonące serca, które odważyły się złamać Pamiętajcie, nikt nie mówił, że to będzie trwało wiecznie. Harry Potter, chłopiec, który przeżył, zawsze...
63.7K 2.2K 40
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
8.5K 476 17
Bo takie "zing" zdarza się tylko raz... w większości to jest FLUFF, lecz wystąpują wrażliwe tematy, te rozdziały będą oznaczone ! BRAK scen 18+, mogą...
30.6K 1.2K 36
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...