II Rozdział 17 - Detektyw Smith

256 41 72
                                    

[Przeczytaj notkę pod rozdziałem - PROSZĘ!]


Adrien

Po tym, jak babcia Smith nawrzeszczała na stewardessa'e i sam pilot samolotu przyszedł ją uspokoić, nadeszła chwila, abyśmy opuścili pokład. Co prawda staruszka chciała ponownie rozszarpać kogoś, ponieważ jakiś mężczyzna zaproponował jej kaftan bezpieczeństwa. Tak się zdenerwowała, że myślałem, iż zaraz umrę. No i Diane też, ale mniejsza. Albo... wróćmy może do Diane. Przez te kilka godzin nasze relacje się polepszyły i jest o stokroć lepiej! Bynajmniej tak mi się wydaje... Cóż, lepiej żeby brunetka nie rozszarpała mnie i piszczała na mój widok, niż żeby mnie zabiła. Bądź, co bądź - uszy na razie mi nie odpadły, więc piszczenie na mój widok jest dosyć normalne (i o dziwo miłe).

Chcąc, czy nie, w końcu wyszedłem na świeże powietrze, po czym ziewnąłem znacząco.

- Zmęczony? - spytała Diane.

- Tak - odparłem, przecierając oczy. - A ty nie?

- Teoretycznie mogłabym być - zamyśliła się. - Ale wolę zachować przytomność i pilnować się, w razie ataku babci Smith. - zaśmiała się cicho, więc i ja tak postąpiłem.

Po chwili dołączyła do nas staruszka (chwilę się spóźniła, bo oczywiście musiała jeszcze raz nakrzyczeć na wszystkich dookoła).

- O wilku mowa. - szepnąłem.

- Jak ona jest wilkiem, to my owcami. - dziewczyna przełknęła głośno ślinę.

- Bardziej jak myszy - stwierdziła kobieta, która chyba usłyszała wszystko. - Myszy, które wpadły w pułapkę kota. - kątem oka spojrzała się na mnie.

- Co ma Pani na myśli? - spytałem.

- Nic, nic... - pokręciła głową i zaczęła iść w stronę odbioru bagaży. - Zupełnie nic...

Z lekka zdziwiłem się. Przecież ona nie wie, że ja...
To zbyt podejrzane. Muszę to sprawdzić.

Kiedy tylko odebraliśmy swoje ,,graty", ruszyliśmy w stronę... w sumie to nie wiem, kobieta prowadziła nas w jakieś miejsce, którego zupełnie nie znałem. Były to obrzeża Paryża, w które zapewne nigdy nie zawitałem. Dotarliśmy do jakiegoś wielkiego budynku. Gdzieś z tyłu głowy jakaś lampka się zapaliła, ale nie świeci wystarczająco jasno, więc za nic sobie go nie przypomnę... Na wrotach widniała kartka z napisem ,,Wyjechałem - wrócę niebawem", co jeszcze bardziej mnie zdziwiło. Czy to oznacza, że prawdopodobnie plan staruszki właśnie legł w gruzach?

- Coś nie tak? - spytałem.

- Niestety - westchnęła siwowłosa, zrywając kartkę z gniewem. - Wyjechał...

- Ale kto?

- Mój dawny... kolega - wytłumaczyła, lecz trochę posmutniała (być może z tego powodu, że nie ma tak zwanego ,,planu B"?). - Zapewne nie poznałby mnie, albo zaczął przepraszać, za coś, co stało się kilkanaście ładnych lat temu, lecz... miałam wielką nadzieję, że będzie w swoich skromnych progach i pomoże nam.

- Ekhm - odchrząknęła Diane i szturchnęła mnie łokciem. - Skromnych.

Co prawda budynek był... ogromny, więc nie dziwiłem się reakcji dziewczyny. Bardziej dziwiła mnie tajemnicza wypowiedź kobiety - co miała na myśli mówiąc... no mówiąc wszystko?

- W jakim sensie przepraszać? Pański kolega coś zrobił nie tak? - zapytałem.

Cóż, babci Smith można podpaść nawet złym mrugnięciem oka (gdy jest zdenerwowana), więc się nie dziwię.

Cold heart / Soft heart || MiraculousWhere stories live. Discover now