II Rozdział 11 - Czarna koperta.

445 53 114
                                    

Adrien

Od kilku dni jestem tak przeziębiony, że nie mam nawet siły kiwnąć palcem. Co prawda lekarstwo Pani Smith zadziałało, lecz nie na długo.
Kilka dni po tym, jak zażyłem to, co kobieta kazała, znowu się przeziębiłem i wylądowałem w łóżku.

Co by nie było, to gorszą rzeczą jest to, że mam swoją pielęgniarkę...
Ucieszyłbym się, gdyby był to ktoś inny, lecz...
nikt nie chce zajmować się mną, oprócz Diane.

Oczywiście nie liczy się Charlotte, który przychodzi mnie ,,leczyć" wraz z dziewczyną.

Szkoda, że zamiast dawać mi leki, czy coś to Diane ubiera się w strój pielęgniarki i panoszy się po pomieszczeniu. Ja zaś chowam się pod kołdrą i modlę się, żeby już wyszła.

Ten dzień był jednak inny, ponieważ natrętna dziewczyna nie przyszła, bo musiała gdzieś tam jechać. Jedyną osobą, która była w moim apartamencie byłem ja. No i... Charlotte, ale to mało ważne, bo pies tylko leżał obok mnie i od czasu do czasu liznął w policzek.
Przyznaję... uczucie ciepłego języka na zimnym poliku jest dość... miłe. Szkoda, że ten język jest jeszcze mokry.

W pewnym momencie ktoś zapukał do drzwi, a ja chcąc otworzyć, spróbowałem wstać, lecz niezbyt mi to wyszło, więc powiedziałem cicho i ledwo zrozumiale :

- Proszę...

O dziwo tajemnicza postać zza drzwi usłyszała mój głos i po chwili drzwi się otworzyły. Moim oczom ukazał się Benjamin z... wielkim, czarnym workiem.

W pewnej chwili pomyślałem sobie, że są tam czyjeś zwłoki, lecz po chwili odwiałem od siebie te dziwne myśli i przekonywałem w głowie, że mężczyzna nie jest zdolny do zabójstwa.

- To są listy dla Pana. - powiedział. - Gdzie je położyć?

- L-listy...? Od kogo? - zapytałem zdezorientowany, na co mężczyzna wzruszył ramionami i sięgnął do worka po pierwszy, lepszy list.

- ,,Dla najlepszego, najukochańszego Adrienka". - zacytował. - Może od pańskiej dziewczyny?

- Nie mam dziewczyny. - odpowiedziałem oschle, po czym ponownie próbowałem wstać i odebrać listy, lecz Benjamin zrozumiał o co mi chodzi i sam podszedł.

Wyjąłem jakiś list, po czym uświadomiłem sobie, że one wszystkie są od moich ,,fanek".

- Skąd one znają mój adres...? - zapytałem cicho, po czym westchnąłem.

- Kto taki?

- Moje fanki. - odburknąłem. - Dziękuję, że Pan tu je przyniósł - spojrzałem na worek z listami. - może Pan już iść.

Mężczyzna kiwnął głową na znak zrozumienia i wyszedł z pomieszczenia.

Złapałem za worek, po czym wysypałem wszystkie listy obok siebie. Niektóre nawet spadły na Charlotte, ale ten nie robił nic sobie z tego i leżał dalej.

Zacząłem czytać każdy list po kolei, bo co ja innego mam robić? I tak się nudzę, a nigdzie wyjść nie mogę...

Pierwszy był od niejakiej Anastasie, która pisze o swoim kocie, który... zjadł termometr? Współczuję...
Drugi był od Denise, która chwali się tym, że... wygląda tak samo jak ja, tylko, że w wersji żeńskiej. O! Kolejna zaginiona siostra!
Trzeci od... Pierre, który... O Matko! On jest gejem! Dalej nie czytam...!

W pewnym momencie zauważyłem tajemniczą kartkę, a raczej kopertę. Każda była różowa, albo zdobiona w serduszka i kwiatki, lecz ta... była czarna, jak smoła.

Cold heart / Soft heart || MiraculousWhere stories live. Discover now