Rozdział 30 - Czas na Niedźwiedzicę.

910 95 18
                                    

Marinette

Po raz kolejny zrzuciłam bombę z jakiegoś budynku.

Po raz kolejny słyszałam rozpaczliwe krzyki.

Po raz kolejny coś podpowiada mi, że ja taka nie jestem.

Po raz kolejny chcę sprzeciwić się i uratować Paryż.

Po raz kolejny poddaję się.

- Dobra robota, Anty Biedronko. - usłyszałam znajomy głos w mojej głowie. - Możesz już skończyć i wrócić do mojej kryjówki.

Posłusznie zrobiłam to, co kazał i ruszyłam w stronę wyznaczonego mi miejsca.

Po chwili byłam już w dobrze mi znanej wieży.

- Co teraz, Panie? - zapytałam.

- Zobaczysz. - na jego twarz wkradł się chytry uśmieszek, na co wzdrygnęłam się.

Ni stąd, ni zowąd Papillon wziął do ręki swoje berło i magiczną mocą podniósł mnie w górę. Poczułam przeraźliwy ból w głowie i zamknęłam oczy. Czułam, jakby ktoś wyjmował z mojego ciała duszę... To było straszne uczucie. Później z powrotem upadłam na ziemię i straciłam przytomność...

Jakiś czas później.

Mimowolnie utworzyłam oczy i przetarłam je. Ponownie poczułam uciążliwy ból głowy. Z sekundy na sekundę coraz bardziej nasilał się.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym byłam. Ciemny pokój. Zimno. Ani krzty światła. Chyba wiem gdzie jestem...

Próbowałam wstać, lecz coś przeszkodziło mi w tym. Poczułam dziwny ucisk na moich nadgarstkach. Spojrzałam na nie i okazało się, że przykuli mnie łańcuchem do ściany. Serio? Aż tak mi nie ufają? Przecież i tak nie jestem przemieniona w Biedronkę...

Moment...

Nie jestem przemieniona w Biedronkę?!

- Tikki! Gdzie jesteś?! - zaczęłam rozpaczliwie krzyczeć.

W pewnym momencie zobaczyłam w kącie pomieszczenia prawie że niewidoczne czerwone światełko.

- Tikki! - ponownie krzyknęłam, próbując wyrwać się z objęć łańcuchów.

Światełko powoli zmierzało w moją stronę. Co chwilę opadało na ziemię i wlatywało w powietrze.

- Tikki... co się stało? - powiedziałam, kiedy stworzonko usiadło naprzeciwko mnie.

- Nic takiego... - zapewniała mnie.

- Skoro nic takiego, to czemu wyglądasz... tak? - szczerze powiedziawszy, nie wyglądała najlepiej. Niegdyś radosne stworzonko z wiecznym uśmiechem na twarzy, przerodziło się w osłabione, wręcz bez potrzeby życia...

- Po prostu... - kichnęła. - Kiedy właściciel Miraculum zostanie zaatakowany przez Akumę, Kwami w jakiś sposób musi ucierpieć... - przerwała na chwilę. - Ale nie martw się, nie takie rzeczy przeżyłam. - zachichotała resztkami sił.

- Moja biedna Tikki... - wzięłam ją na ręce i przytuliłam.

Czułam się winna. Tak cholernie winna. To wszystko moja wina... Atak Papillona. Chora Tikki. Zniszczony Paryż. To wszystko to moja wina...

Nawet nie poczułam kiedy z moich oczu zaczęła kapać słona ciecz.

- Nie płacz... - wyszeptała.

Mimowolnie oparłam się o ścianę i zjechałam po niej (Chyba każdy wie o co chodzi >.< dop. aut.). Wypuściłam Tikki z moich objęć i schowałam głowę w wcześniej zgiętych nogach. Ponownie zaczęłam płakać...

Cold heart / Soft heart || MiraculousWhere stories live. Discover now