Wróciłam wczoraj około 24, więc... No, krótko mówiąc: była wtedy sobota i powinien być rozdział, nie uwżacie?
– Vivian –
Byłam strasznie osłabiona, lecz mimo to wstałam z łóżka i podtrzymując się jego ramy, wyprostowałam się i zaczęłam rozglądać się po całym otoczeniu. Gdzie jestem? To miejsce nie przypomina mi kajuty z wcześniej. Wygląda bardziej jak jakaś komnata należąca do wysoko urodzonej damy. Postawiłam krok na przód. Chciałam się puścić, lecz zachwiałam się i w ostatnim momencie podtrzymałam się ramy. Westchnęłam, siadając z powrotem na gigantycznym łóżku. Przejechałam dłonią po narzucie i stwierdziłam, że jest ona bardzo delikatna w dotyku. To tak jakby została wykonana z samego puchu.
– Gdzie jestem...? – spytałam cicho, wpatrując się w kamienny sufit.
– W swoim pokoju, kochanie – oznajmił ktoś niespodziewanie.
Od razu odwróciłam się w kierunku głosu. Odetchnęłam z ulgą, stwierdzając, że to Eden. To dość przerażające, że go nie usłyszałam. Najwyraźniej musiał użyć magii. Mężczyzna podszedł do mnie, siadł na łóżku i chwycił za dłoń. Wyglądał na zmartwionego, lecz i jednocześnie na jego twarzy malowała się ulga.
– Pokoju? – powtórzyłam zaskoczona.
Eden skinął głową, gładząc mój policzek.
– Tak, wszystko już jest w porządku. Nic ci już nie zagraża – oznajmił, patrząc mi w oczy.
Cała ta sytuacja była dziwna. Dlaczego nie pamiętam momentu, w którym się tu znalazłam? Moim ostatnim wspomnieniem jest chwila, kiedy Eden śpiewał mi, a później nic. Mam pustkę w głowie.
– Co się stało? – spytałam pośpiesznie. – Dlaczego nie mam żadnych innych wspomnień dotyczących naszej podróży?
Na twarzy księcia pojawił się ból i wściekłość. W jego oczach pojawiły się dziwne iskierki, a usta wykrzywiły się w grymasie.
– Zły król nas zaatakował, a ludzie ze statku próbowali odeprzeć jego atak – zaczął, a ja zasłoniłam usta dłonią. Ten zwyrodnialec znowu skrzywdził osoby, który w jakiś sposób były ze mną połączone! Po moim policzku spłynęła łza, którą szybko starłam. – Wielu zostało rannych i paru też zginęło, lecz w ostateczności zdołaliśmy odeprzeć atakach wroga, jednak... – zawahał się. – On rzucił na ciebie klątwę, która sprawiła, że nie budziłaś się przez bardzo długi czas. – Objął mnie i mocno przycisnął do swojej klatki piersiowej. – Odczynianie uroku zajęło dwa tygodnie. Przez cały ten czas bałem się o ciebie i nasze dziecko – wyznał, a mnie zamurowało. Dziecko?!
Przez moment znieruchomiałam, przyswajając sobie to, co przed chwilą powiedział mój narzeczony. Czy on zasugerował, że jestem brzemienna? Ugh! Ja nawet nie jestem wstanie temu zaprzeczyć! Nie pamiętam nawet czy już z nim to robiłam! Jestem beznadziejną partnerką... A może to są tylko jakieś żarty?
– D-Dziecko? – wydukałam. – Co mam przez to rozumieć?
Miałam nadzieję, że Eden zaprzeczy, jednak w momencie, kiedy dotknął dłonią mojego brzucha, straciłam wszelką nadzieję.
– Kochanie, spodziewasz się dziecka, naszego małego synka.
Po moim ciele przeszły dreszcze. Nie chciałam mieć jeszcze dziecka... Nie byłam na coś takiego gotowa. Nie pamiętam prawie niczego ze swojego życia, a teraz mam jeszcze wziąć na swoje barki odpowiedzialność za życie niewinnej istoty? Nie, nie zgadzam się na to! Dodatkowo, kiedy Eden mnie dotyka i mówi w tak czuły sposób, czuję obrzydzenie i... coś czego nie potrafię określić. Jakby tęsknotę pomieszaną z gniewem.
– To przecież niemożliwe! Nie mogliśmy spędzić razem nocy! Przecież nie jesteśmy nawet małżeństwem! – przypomniałam, a on wybuchł śmiechem.
– U nas nie ma czegoś takiego jak „małżeństwo", ale narzeczeństwo opiera się na tych samych zasadach co ono.
Nie wiedziałam o tym... Tak samo jak wielu innych rzeczy. Pozwoliłam, by mnie pocałował, gdy nagle do komnaty wparował ktoś jeszcze. Odepchnęłam od siebie Edena i odwróciłam się w kierunku drzwi. W progu stał zdyszany mężczyzna, który wydawał mi się starszy od Edena. Miał pod oczami sińce. Musi dużo pracować... Mówiąc szczerze z wyglądu przypomina mi trochę A... Źrenice się mi rozszerzyły. Właśnie kogo? Kim jest ta osoba na „A"? Nie pamiętam... Dotknęłam głowy, czując w niej delikatny ból. Eden spojrzał na czarnowłosego z wyrzutem, dotykając mojego czoła.
– Diwis, – syknął – nie mogłeś wejść tu na spokojnie? Przez ciebie Vivian rozbolała głowa, a pieczęć się naderwała.
A więc ten mężczyzna nazywa się Diwis... Hym... Gdzieś już słyszałam to imię, ale nie pamiętam gdzie. Ból głowy ustąpił, kiedy Eden zaczął szeptać pod nosem jakieś dziwne słowa. Nagle dotarła do mnie druga część jego wypowiedzi.
– Pieczęć? – spytałam zainteresowana, a Diwis podszedł do naszej dwójki.
Eden spojrzał w bok, unikając ze mną kontaktu wzrokowego.
– Mój brat, musiał na ciebie nałożyć pewnego rodzaju ograniczenie, najdroższa – powiedział poważnym tonem.
Najdroższa? Przecież jestem partnerką Edena, a nie...
– Dlaczego tak mnie nazwałeś i – przeniosłam swoje spojrzenie na białowłosego – dlaczego to zrobiłeś? Wyjaśnijcie mi proszę wszystko.
Chciałam znać prawdę, zrozumieć sytuacje, w jakiej się znalazłam. Miałam nadzieję, że Eden i Diwis opowiedzą mi o wszystkim.
Czarnowłosy spojrzał krytycznie na swojego brata po czym westchnął ciężko.
– Nie powiedziałeś jej, Edenie? – spytał ze złością.
Skołowany zielonooki spuścił głowę, po czym odsunął się ode mnie – robiąc miejsce swojemu bratu.
– Może będzie lepiej jak ty jej to wyjaśnisz... – mruknął, wstając. – Rozkaże służbie przygotować posiłek, a ty, braciszku, powiedź naszej narzeczonej o wszystkim – poprosił, kierując się ku drzwiom.
Dopiero w momencie, kiedy wyszedł dotarły do mnie jego słowa. Powiedział „naszej narzeczonej"? Czy nie powinno być „mojej"? Co tu się wyprawia do cholery?! Spojrzałam na starszego z setką pytań w głowie. Diwis westchnął ciężko, siadając obok mnie. Kiedy dotknął mojej dłoni, po ciele przeszły mnie dreszcze. Jest zupełnie tak, jak w przypadku Edena...
– Może na początek się przedstawię, jestem Diwis Loister, brat tego półgłówka i król Nerfersu, a także twój narzeczony – oznajmił. Nim zdążyłam zadać mu jakiekolwiek pytanie, ten uniósł dłoń do góry. – Może zacznę wyjaśnienia od tego. Jako iż jesteśmy braćmi królewskiej krwi mamy wspólną partnerkę, której jesteśmy bezkreśnie wierni – wyjaśnił.
Rozmasowałam swoje czoło.
– Czyli dziecko, które noszę może być twoje, a nie Edena? – spytałam zszokowana, a on skinął głową.
– Tak, jest taka możliwość, lecz nie robi to żadnej różnicy i tak będzie przecież królewskiej krwi – odpowiedział. W co ja się wpakowałam? – Jeśli chodzi o pieczęć, o której wcześniej wspomniałem to sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana... – mruknął, zamyślając się. – Nie wiem czy wiesz, ale zaatakowano was w czasie podróży, w rezultacie nasz wróg rzucił na ciebie klątwę. Eden bardzo się starała, by ją z ciebie zdjąć, wtedy także dowiedział się o dziecku. Robił wszystko, by żadne z waszej dwójki nie ucierpiało, lecz wtedy okazało się, że czar naszego wroga nie tylko cię zabijał, a także niszczył twoje wspomnienia. Eden nie chcąc, byś utraciła je na dobre, nałożył na nie pieczęć, lecz przez to...
Poczułam jak iskra nadziei rozchodzi się po moim ciele.
– Przecież to cudownie! Wystarczy teraz, że tylko zdejmie tę pieczęć, a moje wspomnienia wrócą. Wszystko będzie takie jak dawniej... – oznajmiłam zachwycona, lecz Diwis nie wyglądał na szczęśliwego.
– Nie do końca... – mruknął. – Jeśli zechcesz odzyskać swoje wspomnienia, Eden będzie musiał zniszczyć do końca tę klątwę, a to poskutkuje, że... stracisz dziecko, Vivian. Ceną za twoją pamięć, będzie życie istoty, którą w sobie nosisz.
CDN
He he! xD Vivian jest w ciąży, ale napisze to jeszcze raz, (!) nie urodzi ona tego dziecka, a dlaczego? Powód jest o wiele inny niż się wam wydaje ;) Kolejny już we wtorek!
Ps. Gotowi na powrót do szkoły? 2 rozdział z Wilczego Króla już niedługo - może nawet dzisiaj.
(Data opublikowania tego rozdziału: 03.09.17r)