Prolog

22.5K 1.2K 240
                                    

Nightcore - Try

— Askalon —

Gładziłem łeb Efrisa, wpatrując się w klęczącego na ziemi buntownika. Czarny smok wlepiał w niego swoje ślepia, jakby chciał prześwietlić zdrajcę na wylot. Po mojej prawej stronie stał dwunasty smoczy jeździec mojego królestwa.

Przepełnione irytacją westchnięcie opuściło moje usta. Czy ten durny człowiek ma zamiar kiedykolwiek zacząć mówić? Wstałem z swojego tronu, a Efris uniósł swój łeb do góry. Jego czarne łuski zabłyszczały w promieniach słońca, a buntownik spojrzał na mnie z strachem. Podszedłem do młodzieńca z bestią u boku.

— Radzę ci, wyznać wszystko, co wiesz — oznajmiłem, wyciągając swój miecz. Nie minęła nawet chwila, a przyłożyłem czarne ostrze do jego szyi. — Jeśli tego nie zrobisz, zginiesz zarówno ty jak i twoja rodzina — zagroziłem z spokojem.

Stojący za mną Verian klasnął w dłonie, a do sali wprowadzono żonę buntownika. Jej oddech był szybki, co wskazywało na to, że jest przerażona. Spojrzałem na klęczącego mężczyznę i byłem pewny, że już wygrałem.

Ludzie są wstanie zrobić wszystko by ochronić to, co jest dla nich ważne i cenne. Stają do walki by to chronić, lecz występując przeciw komuś potężniejszemu mogą to jedynie stracić. W takim wypadku podjęta walka jest bezowocna i głupia. Bowiem każdy skarb powinien mieć zapewnioną ochronę, bo inaczej ktoś może ci go skraść, bądź zniszczyć.

— A jeśli... ci powiem. To... Co się ze mną stanie? — spytał, unosząc głowę do góry.

Westchnąłem. Jego pytanie jest głupie. Wiadomym, przecież jest, że każdy, kto zdradził to królestwo karany jest śmiercią. Oddaliłem swój miecz od szyi przestępcy i wyprostowałem się.

— W takim wypadku zginiesz tylko ty — rzekłem z spokojem.

Mężczyzna zacisnął dłonie w pięści. Uniosłem wyżej brwi. Czyżby jeszcze się wahał? Prychnąłem, unosząc dłoń do góry. Verian przytargał kobietę obok jej męża i rzucił ją na podłogę. Z jej ust wydobył się krzyk.

— Nie! Zostawicie ją w spokoju! — błagał, a ja pochyliłem się nad nim.

Byłem zirytowany. Jeszcze nic jej nie zrobiłem, a on już jest przerażony. Ale to nawet lepiej. Przynajmniej, nie będę musiał sobie niepotrzebnie brudzić rąk.

— Zdradź mi, kim jest twój przywódca i jakie są jego plany, a oszczędzę twoją rodzinę — przekonywałem. — Jeśli jednak tego nie zrobisz będziesz widział jak mój smok rozszarpuje ich ciała na strzępy — ostrzegłem, chowając miecz.

Przez chwilę milczał. Błagania jego żony były tak wkurzające, że miałam zamiar rozkazać by ją uciszyli, jednak jej mąż spojrzał na mnie.

— Dobrze... — wyszeptał z skruchą. — Powiem ci wszystko, co wiem, tylko ją wypuść.

Uśmiechnąłem się.

— Verianie, wiesz, co robić — rzekłem, a mężczyzna rozkazał strażnikom zabrać jego żonę.

Mówiąc szczerze bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że nie będę musiał słuchać już jej płaczu. Był on, bowiem bardzo irytujący.

***

— Królu, co zamierzasz teraz zrobić? — spytał Verian.

Westchnąłem, gładząc łeb zwierzęcia.

— Już od dłuższego czasu podejrzewałem, że to on — oznajmiłem z złowieszczym uśmiechem. — Ten młodzik mnie nienawidzi.

Blondyn skierował swoje spojrzenie na ziemię.

— Panie pamiętaj, że jest to syn jednego z twoich doradców nie możesz go aresztować bez jakichkolwiek dowodów... — mruknął cicho.

Prychnąłem lekceważąco.

— Mylisz się — oświadczyłem, wstając z tronu. Podszedłem do niego. — Ja mogę wszystko, jednakże chcę by ten chłopak cierpiał. Gdybym zamknął go w lochu i zabił, wyświadczyłbym mu tym samym przysługę. Chcę by sam błagał mnie o śmierć, Verianie— wyjaśniłem, wyobrażając sobie koniec swojego wroga.

— Co więc zamierzasz uczynić, mój królu? — zapytał zmartwiony. — Chyba nie chcesz skrzywdzić pana Erinera, prawda?

Pokręciłem przecząco głową.

— To człowiek, który zasłużył się dla tego królestwa. Wiernie służył mojemu ojcu, a teraz służy i mi. Nikt oprócz przywódcy i całej tej bandy nie będzie cierpieć — syknąłem, a mój smok nagle się poruszył. Jego wzrok powędrował do Veriana. Uczyniłem to samo i zauważyłem, że kryształ na jego szyi zaczął lśnić. Westchnąłem. — Chyba twoja Feristera* cię wzywa. Czyżby twój syn miał przyjść dzisiaj na świat?

Verian złapał się za głowę.

— Najwyraźniej, mój panie — oznajmił z radością. Pokręciłem głową. Tak mało trzeba by go uszczęśliwić. — Mój syn panie, urodzi się dwudziestego *mirca, cztery dni przed Świętem Czarnego Smoka — rzekł zamyślony. — Czyżby był to jakiś znak?

Pokręciłem głową.

— Jeśli tak to zwiastować musi coś złego — oznajmiłem z spokojem. — Dwudziestego czwartego mirca, buntownicy mają zamiar uderzyć. Wyprzedzę ich i zadam ich przywódcy cios. — Upiłem trochę trunku z kryształowej szklanki i uniosłem wzrok do góry. — Ciekawe, jak będzie się czuć po śmierci swoich ludzi... — mruknąłem, a smoczysko leżące przede mną cicho zaryczało.

Zaśmiałem się. Jestem Askalon i żaden śmieć nie będzie buntować się przeciwko mnie. Och, Yiner masz szczęście, że jesteś jego synem, bo gdyby było inaczej zabrałbym się za ciebie od razu, a tak? Kto wie? Może dasz radę wytrzymać przez chwilę w mojej grze? Kości zostały rzucone, a twój los zapieczętowany. Żałośni przywódcy zawsze upadają przez zdrady własnych poddanych.

*Feristera — partnerka smoczego jeźdźca. Jej dusza łączy się jeźdźcem, przez co dodaje mu i jego smokowi mocy. Kiedy umiera Feristera jej partner drugie ginie wraz z nią.

*mirc — jeden z dwunastu miesięcy. Odpowiada naszemu lutemu.

CDN

Tak jak napisałam w 'Pokochasz mnie' jeśli chcecie by ta książka była szybciej publikowana to musi mieć ona więcej gwiazdek niż 'Legenda Eteridów'

Pozdrawiam i do następnego!

(Data opublikowania tego rozdziału: 23.04.17r)

AskalonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz