Epilog

5.1K 455 124
                                    

Wiem, że wiele osób chciało happy end'u, - pisze to przed zobaczeniem waszych komentarzy - ale uznałam, że byłoby to trochę niesprawiedliwe. Wszyscy musieli cierpieć. Zresztą, czy Vivian naprawdę aż tak cierpi? Bardziej mi szkoda Askalona ;D Zapraszam was serdecznie do Epilogu, który podsumuje całą tę opowieść. 

Mam też nadzieję, że będziecie mi towarzyszyć także w moich innych pracach. Macie moje słowo, że w mojej głowie jest już pomysł na kolejną pracę fantasy jak i - to będzie dla was zaskoczenia - na kryminał. 

– Vivian –

Kroczyłam przed siebie z wysoko uniesioną głową. Mijający mnie ludzie spoglądali na mnie z szacunkiem, lecz i też strachem. Uśmiechałam się, chcąc, by wszyscy wokół przestali się martwić. Była to jednak tylko maska, mająca na celu zatuszowanie mojego smutku. Już dzisiaj mam zapłacić za wygraną w wojnie i sprowadzenie na bliskie mi osoby szczęścia. Chociaż walka z Edenem odbyła się wiele lat temu, ja dalej o niej pamiętam. Ludzie ruszyli przed siebie, zapomnieli o zgrzytach i zaczęli odbudowywać swoje królestwo. Cieszyło mnie to, lecz i jednocześnie bolało. Zapomnieli oni bowiem o osobach, które ta wojna pochłonęła. To bardzo okrutne, lecz i zarazem prawdziwe. Ludzie zawsze zapominają, a nieliczni zapisują martwych w swojej pamięci.

– Matko, matko!

Odwróciłam się, słysząc głos swojej najstarszej córki. Tiresa oddychała bardzo szybko, a jej policzki były zaczerwienione. Zbliżyłam się do córki i położyłam dłoń na jej policzku. Jej oczy tak bardzo przypominały mi moją matkę. Fakt, że moje dzieci nie poznają nigdy dziadków ranił moje serce, ale cóż mogłam uczynić, jeśli tak zadecydował za mnie los?

~ Ty też nie poznałaś rodziców matki i ojca ~ przypomniał szybko Yiner.

~ Tak, masz rację ~ przyznałam. ~ Jednak ty ich poznałeś i opowiedziałeś mi o nich, pamiętasz?

W mojej głowie rozbrzmiał dźwięczny śmiech mojego brata. Od tak wielu lat żyjemy połączeni, że świadomość, iż dzisiaj staniemy się praktycznie nierozłączni bardzo mnie cieszy. Może i spotkałam się z Yinerem, lecz nie było to takie same. Człowiek i dusza nie mogą się przytulać, a nieraz tego potrzebowałam. Jednak dzisiaj po raz pierwszy od tak dawna będę mogła go dotknąć.

– Córeczko, coś się stało?

Tiresa wyprostowała się, przyjmując charakterystyczny dla siebie wyraz twarzy. Pokręciłam głową. Ona ma tylko piętnaście lat, a zachowuje się niczym Prynwr – pod warunkiem, że obok nie ma Arin. Ech... Te nauki Askalona w pełni namieszały im w głowach.

– Matko, mój „kochany" – odchrząknęła – braciszek, żąda, by ciocia Arin za niego wyszła. Biedna cały czas się czerwieni i chowa się za wujkiem Yosamem! – syknęła.

Zachichotałam.

– Prynwr tylko się z nią droczy – broniłam syna, lecz Tiresa tylko uniosła ręce do góry. – Wiesz, przecież, że Arin jest jego pierwszą miłością. – Zasłoniłam usta dłonią, tłumiąc chichot. – Chociaż ma ona niezliczenie wiele lat.

Tiresaa pokręciła zrezygnowana głową.

– Na bogów, kiedy ten dzieciak wydorośleje? – spytała niezadowolona. Potargałam jej włosy.

– Kochanie, sama nie jesteś jeszcze dorosła. Masz dopiero piętnaście lat. Pamiętaj, że twój brat niedługo może zostać królem – przypomniałam stanowczo, a z jej ust uciekło ciche potaknięcie.

– Wiem... – spojrzała na mnie wzrokiem zranionego dziecka. – Matko, czy ta choroba naprawdę cię zabija? Ile...

– Skarbie, to nie czas...

AskalonWhere stories live. Discover now