Rozdział 56 Kąpiel

3.6K 378 59
                                    

Nightcore – Faded

– Askalon –

Po raz kolejny tego dnia omiotłem wzrokiem otoczenie. Nie było tu niczego, co wyróżniałoby się od reszty. Złoto i klejnoty leżały na ziemi bez ładu, a podest, na którym kiedyś znajdowało się jajo Efrisa był pusty. Westchnąłem, pocierając swoje czoło. To było już nużące. Rozumiałem, że fragment miecza był bardzo wyjątkowym i niebezpiecznym przedmiotem, lecz sposób, w jaki go ukryto był bardzo nużący.

Podszedłem do podestu i położyłem na nim dłoń. To tu zaczęło się życie Efrisa, który przez wieki – przynajmniej tak twierdziła Qitria – spał, czekając na swojego prawowitego pana. Wraz z tym jaszczurem przeżyłem wiele zarówno dobrych jak i złych chwil. To on dał mi kłopotliwą przeznaczoną, która spędza właśnie czas z jakimś wieśniakiem. Przeszły mnie dreszcze obrzydzenia. Jak tylko dowiem się, że ten śmieć ją dotknął to nie ręczę za siebie. Pierwszą rzeczom do jakiej zmuszę Vivian będzie kąpiel, która zmyje z niej zapach tego psa. Na dodatek nie zdołałem się z nią skontaktować od ponad trzech dni, ale wyczuwam, że jest zamyślona i coś trapi jej duszę.

– Panie, mam wrażenie, że ta wieża sobie z ciebie kpi – oznajmił niespodziewanie Verian.

Odwróciłem się w jego stronę. Wieża... Tak, ma racje. To miejsce żartuje sobie ze mnie. Zupełnie jakby wejście do skarbca był na samym wierzchu. A może... Ta budowla była posłuszna mojemu rodowi od lat, więc istnieje możliwość, że jeśli wydam jej rozkaz to wskaże mi drogę do skarbca. Z powrotem spojrzałem na podest.

– Masz rację, Verianie. Ona sobie ze mnie kpi – przyznałem. – Ale czas to zmienić... – syknąłem, nacinając swoją dłoń. Jeździec przyglądał się kapiącej krwi zaskoczeniem.

– Królu, dlaczego...?

Podłoga zaczęła się trząść, a ja przypatrywałem się szkarłatnej cieczy z rozbawieniem. Wystarczyło tak niewiele... Ach! Krew Webraidesów jest kluczem do władzy nad tym miejscem. Mój ród od wieków zamieszkiwał te zimie i nimi rządził, lecz nigdy bym nie przypuszczał, że płyn płynący w moich żyłach jest tak niezwykła. Mówiąc szczerze, historia mojej rodziny mimo, iż zawiera informacja o każdym królu, jego żonie i dzieciach, jest bardzo uboga. Nawet Erinerowie wiedzieli, – a dokładnie mieli takie przypuszczenia – że z ich rodu pochodziła ukochana Pestera. O korzeniach Webraidesów nie wiedziano niczego, zupełnie jakby ktoś zniszczył wszystkie dotyczących nich ważniejsze informacje. To dość irytujące.

Podest odsunął się, a oczom Veriana i moim ukazała się dziura. Nachyliłem się nad nią, jednak niczego nie dostrzegłem. Było zbyt ciemno.

– Dajcie pochodnie. – Nie minęła nawet chwila, a wyżej wymieniony przedmiot znalazł się w moich dłoniach. – Verian, zawołaj Maliorsa, będzie musiał nas teleportować – stwierdziłem, zauważając, że w dalszym ciągu nie dostrzegam podłogi.

Mężczyzna jak najszybciej pobiegł po młodego Raina. Wziąłem go ze sobą, myśląc, że przyda mi się podczas poszukiwań. Sprawa z atakami została prawie, że w pełni rozwiązana, lecz chłopak i tak miał dużo pracy w związku z oddziałem Sila, mimo to dawał sobie ze wszystkim radę. Czasami – choć nigdy się do tego nie przyznał – prosił Veriana o pomoc, zazwyczaj zdarzało się to wtedy, kiedy nie był wstanie pogodzić funkcji dowódcy z pozycją jeźdźca. Irytowało mnie to trochę, ale tolerowałem tę jego słabość i niepewność. Nie każdy przecież może być taki jak ja – dostosowywać się do wszystkich sytuacji i zachowywać się tak jakby nic go nie dziwiło. Wojownicy weszli do skarbca chwilę późnej. Westchnąłem, kręcąc głową. Widziałem na ich twarzach podekscytowanie. Mówiąc szczerze, sam czułem się podobnie, ale nigdy – nawet pod groźbą tortur – bym się do tego nie przyznał.

– Panie, czy mogę nas już przenieść? – spytał, nie chcąc zrobić czegoś wbrew mnie.

Skinąłem głową. Normalnie mógłbym sam się tam pojawić, lecz po pierwsze czar ten sprawiał, że mag tracił na chwilę kontakt z rzeczywistością, – gdyby w miejscu pod nami były jakieś pułapki, to byłbym już martwy – a po drugie chciałbym, by Verian był obecny przy mnie w momencie, kiedy stawiam krok ku zdobycia Miecza Zapomnianych. Będę mieć pierwszy fragment, a Vivian ma ostatni. Wystarczy więc, że zdobędę jeszcze jeden, odzyskam żonę, a droga do osiągnięcia moich celów będzie dziecinnie łatwa. Ech... Ta część będzie wspaniałym prezentem – choć są one dopiero za parę tygodni – urodzinowym.

– Alioferiosnerde-morefoa... – wyszeptał Maliors, a świat wokół naszej trójki zawirował.

W odróżnieniu od swoich towarzyszy nie zamknąłem oczu, a cierpliwe czekałem na moment, w którym będę widzieć tajemnicze pomieszczenie. Światło pochodni ujawniło wnętrze kamiennego korytarza. W niektórych miejscach widoczne były korzenie, co było dość dziwne. Nie przypominałem sobie, by w pobliżu znajdowały się rośliny o tak wielkich korzeniach. Czyżby to coś oznaczało? W momencie, kiedy postawiłem krok, przekonałem się, dlaczego ktoś tu umieścił te dziwactwa. Korzenie zaczęły się poruszać i w bardzo szybkim tempie zbliżać się do naszej trójki. To dobra pułapka, jednakże dla mnie to bez znaczenia. Zdobędę fragment, choćbym miał zrównać z ziemią całe to miejsce.

– Akreomanasa durios! – krzyknąłem, a z mojej wyciągniętej dłoni wydobyły się czarny płomienny smok. Imitacja Efisa ruszyła do przodu, niszcząc wszystko, co napotkał. Maliors przypatrywał się temu z zachwytem. Według mnie nie było to coś niezwykłego, ale najwyraźniej dla niego już tak.

– Panie, ta inkantacja... Ona służy do wezwania zwierzęcia, chroniącego duszę rzucającego. To bardzo prastara magia i nigdy bym nie... – niespodziewanie zamilkł.

Spojrzałam na niego zirytowany. Może i często rozkazuje mu rzucać różnorakie czary, lecz to nie oznacza, że nie jestem wstanie wykonać czegoś takiego. Maliors mnie obraził samym myśleniem o tym, że jestem słaby i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

– Królu, ja...

Siłą woli posłałem go na pobliską ścianę, nie zważając na to, że jest jednym z jeźdźców i dowódcą Sili. Nikt nie ma prawa lekceważyć mojej siły. Jak na razie znam tylko dwie osoby, które ośmieliły się zrobić coś takiego i przysięgam, że ich koniec będzie bardzo spektakularny. Nachyliłem się nad szlachcicem, kładąc swoją stopę na jego dłoń. Verian słysząc ciche chrupnięcie, odwrócił głowę w bok. Mój towarzysz zawsze był przeciwny bez podstawnej przemocy. Z ust maga wydobył się cichy krzyk, spowodowany bólem.

– Nie jestem słaby, Maliorsie i zrozum, że nigdy nie będę – wypowiedziałem szeptem. – Fakt, że używasz dla mnie swojej mocy, wynika tylko z tego, iż uważam cię za pożytecznego. Gdyby było inaczej, najprawdopodobniej skończyłbyś jak Pester. Twoje życie jak i wszystkich innych na tej wyspie jest w moich rękach, i to ja zdecyduję, kiedy potrzebna mi osoba umrze – wyznałem cicho, a mój głos wydawał się odbijać echem po całym tym miejscu. Widziałem, że po ciele leżącego chłopaka przechodzą dreszcze.

Ściągnąłem nogę z jego dłoni i odszedłem odrobine, stając obok Veriana.

– Ulecz się i do nas dołącz – poleciłem, stawiając krok do przodu. – A i użyj tego najbardziej bolesnego zaklęcia, jeśli spróbujesz mnie oszukać, zadbam o to, byś zapamiętał swoją karę do końca życia.

CDN

Ach... I mamy kolejny. Askalon szaleje. Co sądzicie? Kolejny już we wtorek.

(Data opublikowania tego rozdziału: 07.10.17r)

AskalonΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα