Rozdział 62 Kopalnie

3.1K 368 83
                                    

Black CloverOpening

A mam dobry humor, więc proszę oto kolejny rozdział!

– Askalon –

– Pamiętam, ale nawet ona nie jest dobrym argumentem do tego, by spędzić czas z twoją córką – odpowiedziałem po chwili ciszy.

Gruby mężczyzna wyciągnął zza pasa zwinięty kawałek pergaminu i odchrząknął.

– Pozwól mi panie pominąć mniej istotne kwestie – poprosił. – Na samym końcu przysięgi, którą złożyłeś w dniu koronacji, było wspomniane, że po ślubie z szlachcianką, ta nie może opuścić stolicy na dłużej niż kilka miesięcy – przypomniał złośliwe, chowając pergamin do kieszeni. – Jeśli twoja ukochana nie spełni tego wymogu, obiecałeś poślubić inną.

Byłem wściekły, a moja żądza mordu była doskonale wyczuwalna. Ludzie skulili się, posyłając doradcy zdenerwowane spojrzenia. Nawet oni zdawali sobie sprawę, że wspominanie o czymś takim w tym momencie jest najgorszą rzeczą, jaką mógłby ktokolwiek zrobić. Jednak mimo wszystko, Rain miał rację. Przysięga, którą złożyłem przed bogami zawierała coś takiego, ale o ile pamięć mnie nie myli, mowa w niej była o dobrowolnym opuszczaniu stolicy. Niestety, ale nie jestem tego pewny i nie mogę zaprzeczyć jego słowom. Najwyraźniej będę musiał przetrwać te parę godzin w towarzystwie tej małej. Ech... Jak tylko to głupie przyjęcie się skończy, napiszę do brata Wini, by ten potwierdził moje przypuszczenia.

– Nie jestem pewien, czy masz rację, ale nie mogę też zakwestionować twoich słów i dlatego, – odchrząknąłem, wiedząc, że będę żałować tych słów – spędzę z twoją córką trochę czasu. – Uniosłem gwałtownie dłoń, widząc płomyki zwycięstwa w jego tęczówkach. – Nie myśl jednak, że zdradzę swoją żonę. Nie ważne co, Vivian zawsze będzie nosiła miano Królowej Edgerii i jeśli będzie trzeba zmiażdżę każdego, kto nie będzie tego popierać. Nie ważne czy będzie on szlachcicem, wieśniakiem, magiczną kreaturą, zwierzęciem czy też bogiem. Wiedzcie wszyscy, że nic dla mnie nie znaczycie. Mógłbym was wszystkich zabić albo oddać pod władzę Loisterów. – Widziałem dreszcze przechodzące po ciałach zgromadzonych. – Powstrzymuje mnie tylko jedno. Jesteście moimi pionkami i tylko ja zadecyduje, kiedy należy poświęcić jednego z was. Możecie sądzić, że jestem tyranem, lecz prawda jest taka, że każdy szlachcic ma sługi, którymi dyryguje. Królowie są najpotężniejszymi manipulatorami ze wszystkich, lecz nawet oni są tylko pionkami w grze bogów. Tak naprawdę życie każdego z nas ma już zaplanowany koniec, lecz to my decydujemy, jakimi drogami do niego dotrzemy – rzekłem znudzony. Moje słowa dawały im do myślenia. Odchrząknąłem. – A teraz bawcie się i radujcie. Urządziliście bal, więc skorzystajcie z niego! – krzyknąłem, pstrykając, a grajkowie od razu zaczęli coś tam brzdąkać.

Z grymasem na twarzy przyglądałem się temu, jak Elie do mnie podchodzi. Widziałem w jej oczach radość. Dlaczego prawie każdy z rodu Rainów jest głupi? To chyba jakaś ich tradycja, której wyjątkiem jest Maliors. Dziewczyna skłoniła się delikatnie.

– Mój panie... – szepnęła, chcąc chwycić mnie za dłoń.

Odepchnąłem ją lekko, ale i stanowczo. Nie mam zamiaru jej dotykać i na pewno jej nie poślubię. Już służąca wydaję się być lepszym materiałem na żonę niż ona. Po zamku już krążą plotki dotyczące jej wierności i cnoty – uważam, że są one w większej części prawdziwe. Patrzyłem na Elie z odrazą widoczną na twarzy. Bez słowa ruszyłem przed siebie, wiedząc, że większa część szlachty obserwuje każdy mój krok. Nie mogłem kaprysić, ubliżyłoby to mojemu honorowi. Z trudem powstrzymywałem się przed wysłaniem Ediosa w dyby. Gdyby tylko Vivian była obok mnie, nie musiałbym znosić obecności tej idiotki.

AskalonWhere stories live. Discover now