W sercu Friedricha mieszały się dwa uczucia, z których żadne nie potrafiło zdobyć przewagi — rozdzierający ból i otumaniająca radość. Nie potrafił przestać cieszyć się z tego, jak doskonale przyjęto jego operę. Wciąż czytał entuzjastyczne recenzje we wszystkich gazetach paryskich na przemian z listem z opery w Wiedniu i co rusz przypominał sobie to, co rzekli mu zachwyceni widzowie. Jego duma rosła, zupełnie jak serce, które przez lata pragnęło tylko jednego — wielkiego artystycznego sukcesu. Przeżyło już porażkę, zostało brutalnie zdeptane, rozgniecione w proch i rozczłonowane w pół, nieomal zabite. Ale teraz zyskało szansę na to, by się odrodzić, rozkwitnąć niczym najpiękniejszy kwiat, wypełnić się szczęściem.
Nie mógł się jednak w pełni cieszyć ze swego sukcesu, bowiem ciągle dręczyły go słowa Diane. Kochał ją, ale czuł, że ich relacja nie ma już sensu. Ona nigdy nie będzie chciała z nim żyć w ten sposób, w jaki by pragnął, a on nie mógł wytrzymać życia w zupełnej czystości, bez żadnej cielesnej bliskości. Diane oczekiwała od niego zbyt wiele.
Wiedział też, że zranił ją swymi słowami. Śmiertelnie. Nie powściągnął gniewu odpowiednio prędko, a teraz miał cierpieć, bo pozwolił sobie na zbyt wiele. Och, gdyby mógł tylko cofnąć tamte słowa! Ale nie mógł, a Diane nie zamierzała mu wybaczyć. Była na to zbyt uparta.
Nie chciał wyjeżdżać bez niej, ale czuł, że ich rozstanie było konieczne. Nie mogli żyć w ciągłym poczuciu winy, wyzywać się i kłócić. Czuł, że za jakiś czas by go to zabiło. A miał jeszcze tyle rzeczy w życiu do zrobienia...
Rozstanie jednak równałoby się opuszczeniu Rose. Wiedział, że Diane nie odda mu dziecka. Rozumiał to, bowiem to ona męczyła się fizycznie i psychicznie, byle dziewczynka mogła przyjść na świat, to ona zaryzykowała wszystko, byle ją urodzić, i to ona wykazała się nadludzką odwagą, decydując się na donoszenie dziecka.
Tak, Diane była prawdziwą bohaterką, że zgodziła się na to wszystko i zrobiła to dla niego. Dlatego nie mógł odebrać jej córeczki, nawet jeśli oddalenie od Rose miałoby mu złamać serce. Musiał się rozmówić z ukochaną i ustalić, kiedy będzie mógł widywać się z córeczką, bo nie zamierzał jej zostawić na zawsze.
Isabelle zaś spędzała dnie, snując się po domu i licząc na to, aż Friedrich z nią porozmawia. Musiała przecież w końcu z nim pomówić i ustalić, co zrobią. Chciała wrócić do Wiednia i znów z nim żyć, nawet jeśli ich wspólne życie miałoby być trudne.
Któregoś dnia postanowiła w końcu rozmówić się z mężem. Należało ustalić, co zamierzali obecnie zrobić ze swoim życiem. Weszła do pokoju, w którym przesiadywał Friedrich, i zamknęła za sobą drzwi. Mężczyzna odwrócił głowę i spojrzał na nią beznamiętnie.
— Czego ode mnie chcesz? — zapytał oschle, na co serce Belle zadrżało.
Nie podobało się jej to, w jaki sposób mówił, ale uznała, że nie będzie się z nim sprzeczała, by jeszcze dodatkowo go nie rozsierdzać.
— Pomówić. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale ja... Zmieniłam się.
— Czyżby? — Spojrzał na nią z pogardą.
— Tak. Friedrichu, ja bardzo żałuję tego, co zrobiłam.
Friedrich czuł, jak zaczyna się w nim gotować. Isabelle była chyba niespełna rozumu. Ktoś namieszał jej w głowie.
— Tak? Ciekawe.
— Naprawdę żałuję — odparła tak smutnym głosem, że Friedrich przez chwilę jej wierzył. Ale tylko przez chwilę.
— To bardzo szlachetne z twej strony, że żałujesz, ale tego nie da się tak łatwo rozwiązać. Zostawiłaś mnie — rzekł ostro, patrząc na nią bezwzględnie. — Zostawiłaś, ośmieszyłaś i odeszłaś z jakimś... jakimś... bawidamkiem! Zamiast mnie wybrałaś jego, zostawiłaś dzieci, sprawiłaś, że twój ojciec popadł w rozpacz, a ja poczułem się jak bezwartościowy śmieć.
— Wiem, zdaję sobie sprawę z tego wszystkiego, co zrobiłam — rzekła poważnie. — Skrzywdziłam cię. Zachowałam się niedojrzale, zresztą od początku naszego małżeństwa tak było, ale i ty nie traktowałeś mnie odpowiednio. Byłam dla ciebie tylko balastem, który przeszkadzał ci tworzyć, a ja z całego serca pragnęłam, byś dostrzegł we mnie kogoś więcej, piękną, czułą kobietę, która też ma swoje pragnienia i potrzeby, która nie jest tylko matką twoich dzieci i narzuconą ci siłą żoną, ale kimś więcej. Przepraszam. Zachowałam się okrutnie, ale chciałabym to naprawić. Chciałabym znów z tobą być. Proszę, Friedrichu... Naprawdę mi na tobie zależy. Pojęłam, że coś do ciebie czuję, że chcę z tobą być. Proszę, wróćmy razem do Wiednia i zacznijmy od nowa. Nie oczekuję od ciebie wiele... Jedynie wybaczenia mych grzechów.
Kiedy skończyła, w oczach stanęły jej łzy. Stłumiła je, zagryzając mocno wargi. Nie chciała stracić honoru, ale czuła, że jedynie korząc się przed mężem i ukazując mu swoje prawdziwe emocje, mogła osiągnąć to, czego pragnęła. A pragnęła do niego wrócić i postarać się zmienić na lepsze.
Friedrich nie chciał jej wierzyć, ale coś podpowiadało mu, że Isabelle mówi szczerze, z głębi serca. Jej oczy pełne bólu, ciemne niczym bezdenne jezioro, wbite w niego i obserwujące go z napięciem, patrzyły na niego przeszywająco, sprawiając, że robiło mu się zimno.
Dziwił się temu, że chciała do niego wrócić, lecz w jakiś sposób nawet go to cieszyło. Nie chciał może znów z nią żyć, ale... Czuł, że dzięki temu osiągnie w końcu stabilizację. Kochał Wiedeń i źle mu było z dala od niego, nawet jeśli przy boku miał Diane. Niczego bardziej nie pragnął, niż doń wrócić, ale Diane nie chciała opuszczać ojczyzny, a on nie mógł przyjechać do Wiednia bez żony. Inaczej miasto by go wyklęło, a on musiał dbać o to, by jego opinia była nieskazitelna. Wszystko dla swojej sztuki. Inaczej... Och, wolał nie myśleć, co by się stało z jego operą, gdyby ludzie wiedzieli, że mimo iż jest człowiekiem żonatym, żyje z inną kobietą.
— Cóż, Belle, jeśli tego pragniesz, zezwalam ci wrócić. Musisz mi jednak obiecać, że staniesz się lepszą matką dla naszych dzieci.
— Oczywiście. Tylko tego pragnę. Nie kocham może dzieci, jak powinnam, ale... Postaram się być dla nich jak najlepsza, by nie musiały żyć bez matki niczym ja.
W odpowiedzi Friedrich posłał jej blady uśmiech. Może jednak naprawdę chciała się nawrócić. W końcu sama najlepiej wiedziała, jak wyglądało życie dziecka wychowywanego tylko przez jednego rodzica. On przynajmniej miał ojca, mimo iż ten go nie cierpiał. A Belle... Nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak wielki żal musiała mieć do lorda Ashwortha o to, że odebrał jej szansę na wzrastanie pod opieką matki.
Musiał więc spróbować. Jeśli nie dla siebie i dla niej, to dla dzieci.
Robert chodził nerwowo po pokoju, powstrzymując się przeklinania. Nigdy w życiu tego nie czynił, nigdy nawet w myślach nie używał wulgarnych słów, lecz Gigi doprowadziła go na skraj wytrzymałości.
Jakim cudem wpadła na taki pomysł? Co pchnęło ją do tego, by dołączyć do baletu? I jakim cudem udało się jej to przed nim ukrywać?
Był zawiedziony siostrą, ale najbardziej rozczarował się samym sobą. Gdyby tylko odpowiednio wcześnie dostrzegł, że z Gigi dzieje się coś dziwnego, nic by jej się nie stało. A tak... Kto wie, co się działo w czasie, gdy on nie uważał na siostrę? Co wydarzyło się w balecie? Czy ten człowiek, który tańczył wraz z nią i tak dziwnie się jej przyglądał, nie miał wobec niej niecnych zamiarów? Czy nie wyrządził jej krzywdy?
— Gigi, postanowiłem, że wrócisz do domu — rzekł poważnie.
Gigi prychnęła. Robert chyba żartował.
— Nie wrócę. Nie ma mowy! — krzyknęła ze złością.
— Bo? Już i tak się skompromitowałaś tym upadkiem.
Jęknęła. Tak... Robert miał rację. Jej upadek zepsuł cały występ i najprawdopodobniej przekreślił jej szanse na światową karierę tancerki. Wszyscy będą pamiętać o jej upadku, zwłaszcza że miał miejsce przy okazji jej debiutu. To, że wcześniej tańczyła tak pięknie i z takimi emocjami, nie liczyło się przy jej zbrodni. Teraz już wszyscy będą o niej mówić jako o tej biednej, niezdarnej dziewczynie, której ktoś dał rolę Sylfidy, mimo iż zupełnie nie miała talentu.
Była skończona i doskonale o tym wiedziała, ale nie zamierzała poddać się woli Roberta. Musiała być odeń silniejsza.
— Nie wrócę. Kocham Rzym i chcę tu zostać.
— Nie zostaniesz. Ojciec już kiedyś pisał do mnie, że dom bez ciebie jest pusty i że bardzo tęskni.
— Ma Diane i jej nowe dziecko — prychnęła.
— Ale nie ciebie, a właśnie ciebie chciałby mieć przy sobie — odparł Robert ze stanowczością tak wielką, że Gigi spojrzała na niego ze zdumieniem.
— Głupie gadanie, ojciec jest zbytnio sentymentalny.
— Może i tak, ale kocha cię. Nie zapominaj o tym. Poza tym ja ciebie dłużej tu trzymał nie będę. Mam dla ciebie propozycję — rzekł poważnie, na co dziewczyna zadrżała. Robert nigdy się tak nie zachowywał. Co się z nim działo?
— Jaką?
— Pojedziesz do domu, a ja nic nie powiem ojcu na temat twojej przygody z baletem. Wiesz, że chyba by umarł, gdyby się dowiedział, że jego córka... Nie mówiąc o tym, że zapewne nigdy byś już nigdzie nie wyszła.
Gigi westchnęła. Sama nie wiedziała, czy chciała wracać do domu, czy zostać w Rzymie. Tu była już zupełnie skończona. Jutro zostanie wyrzucona z opery i już nigdy nie zatańczy na scenie. Nie miała co do tego żadnych złudzeń.
Dom zaś malował się jej w barwach tak pięknych, że aż zapierało jej dech w piersiach. Tam czekał na nią czuły ojciec, który miał radę na wszystko, matka, w której suknię zawsze mogła się wtulić i wypłakać, sypialnia, która była świadkiem tylu jej rozterek i smutków, oraz zapach świeżych kwiatów unoszący się w przedsionku, tak piękny i uzależniający. Tak, chciała wrócić do domu.
— Zgadzam się, Robercie.
O matko, ten rozdział to była męczarnia XD ale zaczęłam dzisiaj pisać drugą księgę i chyba fajna będzie, chociaż bardzo krótka, maks 20 rozdziałów!