Rozdział 67

897 42 36
                                    

- Jak sobie wyobrażasz ślub i wesele? W sensie swój ślub i wesele?

Leżeliśmy właśnie na tarasie pod kocem i patrzyliśmy w niebo. Kuba mocno przytulał mnie do siebie, a ja jeździłam palcem po jego klatce piersiowej. Słońce zbliżało się ku zachodowi.

- Ślub oczywiście kościelny. Ja w pięknej, białej sukni, ale nie przesadzonej. Obok jakiś przystojniak w garniturze i z kwiatkiem w kieszonce.

- Chciałaś powiedzieć, że ja w garniturze.

- No w ostateczności mógłbyś to być ty.

- Zołza.

- Błogosławieństwo rodziców - zaczęłam marzyć dalej. - Później do kościoła jakimś ładnym, czerwonym lub czarnym kabrioletem. Mama oczywiście popłakałaby się w kościele dwieście razy. Przysięga, obrączki i zbieranie grosików po mszy. Przywitanie chlebem i solą, związane kieliszki szampana, później rzucanie ich za siebie. Mąż bierze mnie w ramiona i wnosi do środka. Następnie mnóstwo życzeń od gości. Lokal skromny, ale śliczny. Później tort, pierwszy taniec, o północy oczepiny, a następnego dnia poprawiny.

- O nocy poślubnej zapomniałaś.

- Zboczeniec.

Kuba zaśmiał się cicho i pocałował mnie w czoło.

- A dzieci? Ile chciałabyś mieć dzieci?

- Nie wiem, dwójkę, trójkę. A ty?

- Sześć, chcę mieć własną drużynę siatkarską.

- Ciekawe, która ci tyle urodzi.

- Ty mi urodzisz kochanie - uśmiechnęłam się pod nosem. - Już ci mówiłem. Kiedyś padnę przed tobą na kolana, a ty się zgodzisz. Później weźmiemy ślub, dokładnie taki, jak powiedziałaś. Później zaludnimy świat mini Wolnymi. Dzieciaki będą rosnąć, później dorastać, aż wyfruną z gniazdka. A my będziemy siedzieć w ogródku przy naszym domu i patrzeć na bawiące się wnuki.

Znowu pocałował mnie w czoło, a ja wtuliłam się w niego mocniej. Nastała cisza, przyjemna cisza. Wpatrywałam się w niebo. Ten przecudny błękit zawsze mnie zachwycał. Słońce już prawie całkiem schowało się za horyzont.

- Wiesz, gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że będę właśnie tutaj leżał z moją dziewczyną i rozmawiał o ślubie i dzieciach, to bym go wyśmiał. Nie wierzyłem, że na mnie czeka prawdziwa miłość.

- Mnie rok temu babcia już do zakonu chciała wysyłać. Co chwilę powtarzała, że ona to w moim wieku już dzieci miała. Ale wiesz, że to był chyba najlepszy rok w moim życiu?

- Mój też. Aż czasami nie mogę uwierzyć, jak wiele zmieniło się przez ten rok. Ja już skazywałem się na życie starego kawalera. Kiedyś opowiemy dzieciom naszą historię. Bo przecież do zakochania jeden krok.

- Kocham cię - szepnęłam.

- Też cię kocham.

Znowu cisza. Czerpaliśmy z siebie nawzajem. Wystarczała nam sama obecność, słowa były zbędne.

- I znów zmierzch - zamruczał pod nosem. - Kolejny dzień dobiega końca. Choćby nie wiem jaki był piękny, jego miejsce zajmie noc.

- Lubię noc. Gdyby nie ciemność, nigdy nie zobaczylibyśmy gwiazd.

- Saga „Zmierzch" - uśmiechnął się.

- Edward jest taki przystojny - rozmarzyłam się.

- Ja jestem przystojniejszy.

- Nie, nie jesteś. Poza tym ty nie jesteś wampirem.

- Gdybym był wampirem, to już dawno bym cię zabił i co byś z tego miała?

- Nie zabiłbyś mnie, za bardzo mnie kochasz.

- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam.

Uśmiechnęłam się tylko. Kuba przyciągnął mnie jeszcze bardziej do siebie, tak, że już prawie leżałam na nim. Splótł nasze palce.

- Forever - wymruczał mi do ucha.

Zaciągnęłam się jego zapachem i zaczęłam wsłuchiwać się w bicie jego serca. Tak bardzo chciałam, żeby na wieczność był przy mnie ON.

Kuba Wolny...

*******************************************
6/9

Do zakochania jeden krok || J.WolnyWhere stories live. Discover now