ROZDZIAŁ.66.

493 33 0
                                    

Pov. Martyna

    Jeszcze chwila, a trzepnę tego gliniarza w głupi łep. Ile razy mam powtarzać.

Martyna
- Ile jeszcze, razy mam powtarzać jedno i to samo, do skutku? A może, taśmy wam tam zabrakło, bądź pamięci na karcie.

Konisarz1.
- Rozumiem pani flustrację...

Martyna
- Poważnie, bo ja w to wątpię. Ale powtórzę ostatni raz, Marc wcześnie co prawda, pracował dla Johna Torresa i dostał zlecenie, by mnie porwać ale niestety wraz z przyjaciółką umiemy się bronić. Mogłyśmy zgłosić to na policję, ale wszystko zostałoby zamiecione pod dywan, wuj ma duże znajomości. I obawiałam się o bezpieczeństwo rodziny, a że to sprawa rodzinna, która ciągnie się latami wolałam zakończyć ten spór po swojemu.

Komisarz 1.
-A, jaki to spór? I, o co?

Martyna
- Mój dziadek, Tadeusz J. Torres chciał pozyskać tor, który otrzymał mój ojciec. Tak dobrze pan komisarz usłyszał, nawet namówił do tego swoją córkę, a moją matkę by uwiodła któregoś z braci Norynberg...wtedy do akcji wkroczył Markus, próbował ze swatać mnie, ze swoim synem który jest moim kuzynem...kiedy przyjechaliśmy tutaj, by zacząć żyć od nowa, wszystko się pogmatowało...Matt pracował wraz z nimi, Markus również przyjechał. Więc postanowiłam, wziąć sprawy w swoje ręce... wtedy mój sąsiad przyłapał Marca na zakładaniu się do naszego agregatu, zamknęliśmy go w piwnicy a skutki tego, może pan zobaczyć gołym okiem. Ale to w obronie własnej...później, zaproponowałam współpracę Marcowi, na co chętnie się zgodził, również miał dość tego... no i zaczęliśmy działać. No raczej  ja, ponieważ nikt, no prawie nikt prócz, Maxa, Erica i Marca, nie wiedzieli co zamierzam zrobić... I tak oto, jesteśmy tutaj i gdybym miała być szczera, zrobiłabym to ponownie bez mrugnięcia okiem..  bo rodzina jest świętością. No niestety, niektórzy z jego członków, myślą inaczej. Czy teraz, to panu starczy?

Komisarz 1.
- Z pani strony tak. Teraz, mam kilka pytań do...pani narzyczonego.

Zahary
- Niech pan pyta, odpowiem zgodnie z prawdą. Nie mam nic do ukrycia.

Konisarz 1.
- A za tem...naprawdę pan nie wiedział, co planuje Pańska partnerka?

Zahary
- Nie wiedziałem, naprawdę. Myśli pan, że pozwoliłbym jej, na taką eskapadę?  W końcu, naraziła swoje życie. Poza tym, dowiedziałem się wszystkiego z listu.  Proszę poczekać zaraz go pokażę.

   Kiedy "Tax" podał,zwiniętą kartkę gliniarzowi, a ten przeczytał treść. Popatrzył na mnie i kiwając głową, uśmiechnął się pobłażliwie, na co ja tylko poruszyłem ramionami.

Komisarz 1.
- Jak Pan, zareagował, na tą treść?

Zahary
- Jak Pan myśli? Wpadłam w szał, złamałem nos Maxowi, szarpałem się, z własnym ojcem. Myślałem że wyjdę z siebie i stanę obok, a wtedy Eric podał mi środek na uspokojenie, po którym od razu zasnąłem. Gdy się obudziłem, i wydarzenia z poprzedniego dnia wróciły. Chciałem działać, ale skutecznie zostałem uziemiony, dopiero tak jak Martyna napisała, zaczęliśmy działać na trzeci dzień.

Konisarz1.
- Piwiedział pan " zaczwliśmy działać". Kogo miał, Pan na myśli?

Zahary
- Rodzinę oczywiście. Teścia jego kobietę, Maxa, Erica mojego ojca, Timona oraz Marka, ale także odnaleziono babcią, mojej narzeczonej, Eleonorę.

Komisarz 1.
- I chcę, mi pan powiedzieć,że nikt inny, nie pomagał wam? To trochę naciągane, nie uważa Pan.

Zahary
- Naciągane, to są pańskie insynuacje. Każdy z naszej rodziny, jest przeszkolony w walkach wręcz, wraz z Martyną uprawiamy dodatkowo boks. Każdy z nas, ma aktualnie pozwolenie na broń palną, i kiedy zagraża ktoś lub coś, naszej rodzinie bronimy jej i potrafimy to zrobić, bez niczyjej pomocy. Nie liczy się ilość nas, ale taktyka i robimy wszystko legalnie, mimo iż nie wplątujemy w to władz. Ale my, nie za bardzo władzą ufamy. Szczególnie iż John i Marcus, a tym bardziej Tadeusz...musieli opłacać niektórych z was...proszę, nie brać tego do siebie. Ale, na samo rozumowanie, mieliście pod nosem, dwóch najgroźniejszych gangsterów i nie mogliście ich dorwać. Czy to nie dziwne?

Komisarz 1.
- Ma pan rację. To dziwne...temu to będzie musiał, się zająć Wydział Wewnętrzny...bo ja osobiście to zgłoszę, od przeszło 3 lat tropię Matta oraz Torresa i zawsze mi umykają.

Zahary
- Widzi Pan...coś tu śmierdzi.

Martyna
- Czy teraz, możemy już iść? I czy Marc, może iść z nami?

Konisarz 1.
- Państwo owszem, ale co do pana Marca, mam jeszcze kilka pytań. Jeżeli ze chcą państwo, poczekać przed drzwiami...

Martyna
-Poczekamy

  No, na reście myślałam że...zapuszczę tam korzenie.

Zahary
- Całkiem, do rzeczy hest ten Komisarz.

Martyna
- Mam się bać, zmieniasz orientację seksualną kochanie?

Zahary
- Wieczorem, udowodnię tobie że niczego nie zmieniam.

   Naszą rozmowę, przerwało otwieranie drzwi,w którym pojawił się komisarz Yeti.

Komisarz 1.
- Zapraszam na chwilę, to nue zajmnie długo.

  Weszliśmy do pokoju, z powrotem. Marc stał przy oknie, wpatrując się widok za nim.

Marc
- Usiądzcie, muszę wam wyznać prawdę.

   Kiedy zajęliśmy miejsca, szczerze mówiąc nie wiedziałam o co mu chodzi. Ale tego, co się dowiedzieliśmy od Marca, aż chciało mnie w siedzenie.

Marc
- Od 30 lat, jestem agentem pod przykrywką. Dostałem zadanie, przeniknięcia do gangu Johna. Zebrałam przez ten czas, niezbite dowody na niego i pozostałych...i prawdę powiedziawszy, nie wyjdą na wolność do końca swoich dni.

Martyna i Zahary
- Co?! Ale jak to?!

Marc
- Wtedy, gdy skradałe się do was... Chciałam was ostrzec, ale nie ostrzec ale niestety... potoczyło się to zupełnie inaczej. Ale lepiej tak, niż inaczej bo przez to...mamy więcej dowodów i w końcu. Udało nam się, złapać po 45 latach Tadeusza Torresa, na którego były wystawione, 12 listów gończych oraz 3 nakazy wystawione przez Interpol. Wybacz Martyno, za tą bliznę na policzku...

Martyna
- To nic...z porównaniem tego, co ja zrobiłam tobie.

Marc
- Nie wniosę oskarżenia. Masz rację, z innego punktu widzenia, to była obrona własna. Ale tak na marginesie, nie chciałbym być bandziorem i trafić na ciebie...to co widziałem wtedy, w twoich oczach...nawet nie potrafięz tego nazwać haos, tornado i Tajfun przy tym to Rajski spokój. To na tyle, na dzień dzisiejszy. Gdyby coś, to sam się zgłoszę do was. Możecie iść.

  No tego, to się nie spodziewałam. Normalnie jestem w szoku.

Zahary
-Ale numer, co?

Martyna
- Jestem w szoku. To normalbue brak słów.

Zahary
- Chodz jedziemy do domu, i tak przesiedzieliśmy tu 3 godziny.

Pov. Margaret

   Patrzę na zegar i zaraz dostanę szału. Gdzie oni są, jak wrócą, lepiej niech mają dobrą wymówkę bo inaczej, nie ręczę za siebie. Od dwóch godzin, wszyscy czekamy w ogrodzie. Aż Tax i Billy się zjawią...a oni co, wcięło i nawet telefonów nie odbierają.

C.D.N...

MY PASSION, MY LIFE.Where stories live. Discover now