41.

2K 120 1
                                    

POV. ZACHATY

Widziałem Maryne jak wchodzi do szkoły, jak jest ubrana świetniei jaki ma dzisia hmor. Coś się działo, ponieważ przywitała się z Magnum, tak jak nie ona. Minela chłopaków i rozmawiała z tm idiotom Maxem.

ZACHARY
-Dzien dobry panienko Martno. Czy mógłbym z panienką porozmawiać, u siebie w kantorku?

MARTYNA
-Dzień dobry, Panie Trenerze- powiedziała to , takim zimnym tonem, że dostałem ciarek.-Musi mi Pan wybaczyć, ale nie mam teraz czasu, śpiesze się.

ZACHARY
-A, gdzie?

MARTYNA
-Wybaczy Pan, ale to moja sprawa.

No i odeszła. Muszę zadzwonić do Tomiego, coś jest nie tak. Jeden sygnał, drugi, trze... o już.

TOMI
-Hali?-usłyszałem głos mężczyzny

ZACHARY
-Tomi, to ja "TAX". Możesz mi powiedzieć , co się dzieje z "BILLY"?

TOMI
-A co, ma się dziać?

ZACHARY
-Jak bym wiedział, to bym nie dzwonił? "BILLY" jest dziś nie sobą. Nie przywitała się z Margaret, ani chłopakami, tak jak zawsze. Rozmawiała, na spokojnie z Maxem. A gdy zapytałem, czy możemy porozmawiać , powiedziała że się śpieszy.

TOMI
-Aaaa too.To nic takiego. Rano również, nie przywitała mnie, jak zawsze. Potem powiedziała...- jej wuj, zaczął mi tłumaczyć, postanowiłem że pojade za nią, dla jej bezpieczeństwa.

POV. MARTYNA

Oddałam referat,nauczycielowi a na przerwie, poszłam do swojej szafki. Wsadziłam książki i wziełam nwe. Magnum i chłpaki trochę się pogniewali, czas najwyższy ich przeprosić za rano, i wyjaśnić.

BOBI
-Co tam,już ie masz focha?

MARTYNA
-Przepraszam za rano, mogliście poczuć się olani przezemnie. Ale dzisiaj nie mam ani humoru, ani czasu. O trzynastej muszę być w Knoksting, na spotkaniu ze znajomym, maklerem w spraie pewnej inwestycji mojej. I boję sie , że straciłam ją. Oszem wiecie że nie lece, na kase. Alemyślałam, że raz coś mi wyjdzie.

BOBI
-No to spoko. Myślałem że to, prze ze mnie, za wczoraj?

MARTYNA
-A co, ctęskniłeś bym skopała ci siedzenie? Nie martw się Bobisiu, następnym razem. Gdy z tamtąd przyjadę, może jakiś klubik, piwko czy coś?

Więc, umówiliśmy się ,o siedemnastej w naszym stałym miescu spotkań. Musiałam zwolnić się z ostatniej lekcji. Na szczęście była nią wychowawcza. Przed lekcją, poszłam do Pani Kariny, poprosić by mnie zwolniła. Nie miała nic przeciw , a nie mówiłam wam, wujekz Kariną, spotykaja się dawa razy w tygodniu, i prawe każdy weekend.
Kiedy wychowawczyni mnie zwolniła, poszłam do samochodu, posprawdzałam wszystkie parametry, ustawienia lusterek, zapiełam pasy. Nie lubiałam prowadzić samochodów. Czułam się w nich, jak ryba, czy kryminalistka za kratami. Samochód to podróżująca trumna. Nigdy, nie chciałabym mieć w nim wypadku. Być zmiażdżona, czy przygnieciona blachą, zamknięta wewnątrz. Wolę, rostrzaskać się na motorze.Bo umierając , będę oddychać świerzym powietrzem, będę czła wiatr i przestrzeń, będę wolna. Wyjeżdżam ze szkolnego parkingu,kiedy rozdzwonił się telefon,włączyłam głośnik. Myślałam że to wuja, ale nie. W telefonie, usłyszałam głos ordynatora dziecięcego

MARTYNA
-Czejść zgredzie. Co słychać?

BEN
-Pamiętasz? Miałem dzwonić, gdy będzie dobra nowina. Wic mam trzy. Mała Jula Nowak wychodzi, jej stan uległ pogorzeni, nie ma żadnego zagrożenia, tak samo jak Luka Taja i Dakota.

MARTYNA
-To, wspaniałe wieści . A te złe?

BEN
-Skąd wiesz?

MARTYNA
-Zawsze jak jest, trzy dobre jedna nie, więc?

BEN
-Rodzice Dakoty...zrzekli się praw do niej. Musmy ją oddać pod opiekę,domu dziecka.

Wiedziałam, normalnie wiedziałam że tak będzie. Dakota ma dziewięć lat i cierpi na zwężnie komory sercowej. W starszym wieku, będzie czekał ją przeszczep. A jej rodzice, wyglądali na takich, nie wiem sama jakich. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos mężczyzny.

BEN
-Cholera, Martyna!!! Jesteś tam... odezwij się.

MARTYNA
-Ben, oddzwonie później. Umieść ją w tutejszym domu dziecka, nie daleko toru.

BEN
-A, dla czego tam?

MARYNA
-Proszę Ben, zrób to dla mnie. Ja, zadzwonie do dyrektorki i spytam się , jakie mam wypełnić warunki adopcyjne. A wtedy, ...

MY PASSION, MY LIFE.Where stories live. Discover now