Rozdział 38 Wszystkiego najlepszego!

Start from the beginning
                                    

– Może to nie ważne, ale chciałbym ci życzyć wszystkiego najlepszego z okazji dwudziestych trzecich urodzin. Mimo wszystko, to właśnie tego dnia dwadzieścia trzy lata temu się urodziłaś – przypomniał, składając na moim czole pocałunek. Faktycznie, wcześniej coś mówił na ten temat. Eden wyciągnął przed siebie dłoń. Nie minęła chwila, a pojawił się w niej piękny naszyjnik z takim samym klejnotem jak ten przy pierścionku. – A oto twój prezent! – wyjaśnił, unosząc biżuterię do góry. – Rzuciłem na niego parę zaklęć ochronnych, więc jeśli będziesz go zawsze nosić to nic nigdy cię już nie skrzywdzi.

– Dziękuje ci, Edenie... – wyszeptałam odrobinę skołowana jego troską. Z jednej strony to słodkie, ale z drugiej czuję, że nie powinno tak być. To wrażenie, że Eden i ja nie mamy racji bytu w dalszym ciągu nie chce mnie opuścić... Może jutro będzie lepiej?

Podał mi naszyjnik, a ja z wahaniem go przyjęłam. Od razy mojego spojrzenie powędrowało ku czarnemu klejnotowi. Coś jest nie tak... Ten kamień... Może wygląda jak ten na pierścieniu, lecz w dotyku jest taki... chłodny? Kiedy dotykam tego drugiego, czuję ciepło, ciepło, które wydaję mi się jednocześnie przyjemne, jak i przerażające. Z jednej strony boję się go, to tak jakby ta biżuteria mogła zmienić moje całe życie, lecz z drugiej czuję z nim dziwną więź.

– Pomóc ci go założyć? – spytał białowłosy, podskoczyłam, wyrywając się z zamyślenia. Nie mogę zawracać sobie głowy takimi rzeczami. Z czasem zapewne wszystko zrozumiem i poznam swoją przeszłość.

Skinęłam głowa, podałam mu naszyjnik i odwróciłam się tyłem. Nim jednak prezent znalazł się na mojej szyi, statek przechylił się w lewą stronę, a ja zachwiałam się. Normalnie, zapewne bym nie straciła równowagi, lecz moje ciało było osłabione. Zamknęłam oczy i wystawiłam dłonie przez siebie – szykując się na bliskie spotkanie z drewnianą podłogą. Nie przewróciłam się jednak; w ostatnim momencie złapał mnie Eden, na którego twarzy widniało zmartwienie.

– Może lepiej wrócić do kajuty? – zaproponował. – Wydaję mi się, że nadal jesteś osłabiona – wyznał, a ja spojrzałam na ziemie nieprzekonana. Nie chciałam wracać, lecz czułam, że jeśli zostanę w tym miejscu na dłużej, może mi się coś stać.

Już chciałam się zgodzić, lecz w głowie usłyszałam męski głos:

~ Czekaj na mnie, ukochana, już za niedługo wrócisz do swojego pana!

Przeraziło mnie to, lecz po chwili zastanowienia stwierdziłam, że nie wiem, kim mógłby, być właściciel głosu i uznałam, że to tylko moje wymysły. Skinęłam głową, zgadzając się na propozycję swojego przyszłego męża. Eden chwycił mnie za rękę i poprowadził w kierunku kajuty. Szłam za nim zamyślona. Ten głos... Dlaczego mam wrażenie, że jego właściciel jest smutny, wściekły i zatroskany? Uznałam to niby za moje wymysły, jednak coś w głębi mojego serca nie chce tego zaakceptować. Nie rozumiem samej siebie. To tak jakby wewnątrz mnie żyły dwie osoby, jedna wierząca w słowa Edena, a druga gardząca nim. Będę musiała później powiedzieć o tym swojemu narzeczonemu, możliwe, że są to jakieś efekty uboczne zaklęć tego złego króla.

Nie myśląc ani chwili, rzuciłam się na miękki materac i skuliłam się. Moje powieki opadły, a chwilę później poczułam dłonie na swojej tali, które zjeżdżały bardzo niebezpiecznie w dół. Przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia i odruchowo obróciłam się w kierunku nachalnego człowieka, i zdzieliłam go po twarzy. Usłyszałam syknięcie, a moje powieki się uniosły. Zobaczyłam siedzącego z kwaszoną miną Edena.

– Wybacz, – poprosiłam cicho – ale nie chcę tego robić. Nie pamiętam, co dokładnie do ciebie czułam i dopóki sobie nie przypomnę, nie życzę sobie, byś po raz kolejny spróbował to zrobić – oznajmiłam, a on zazgrzytał zębami.

Eden opadł obok mnie i przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej.

– Rozumie i obiecuję, że nie będę cię z tym poganiał, ale ostrzegam, że i tak będę cię całować i obejmować; tego mi nie zabronisz – powiedział, a ja przekręciłam oczami. Jego zachowanie było irytujące.

Wtuliłam się w jego tors i zamknęłam oczy, chcąc zasnąć.

– Ediose almioire, karale, arioso werli... – śpiewał cicho, a jego głos sprawiał, że stawałam się coraz bardziej odprężona. Mruknęłam z uznaniem. – ...doleriose makea, kaderios, terione Qitri unies... – Nie słuchałam już dalej. Nim skończył śpiewać, zasnęłam. Modliłam się w duchu, by w momencie swojego przebudzenia poznać całą prawdę.

CDN

W kolejnym będzie się dziać, lecz to w 40 akcja będzie - według mnie - najlepsza. Jaka szkoda, że zobaczcie go dopiero po moim powrocie ;) 

(Data opublikowania tego rozdziału: 22.08.17r)

AskalonWhere stories live. Discover now