Na meczu

12.1K 630 102
                                    

Szkoła jest czysta, Syriusz Black znowu uciekł, co nie sprawiło, że poczułam się chodź ciut bezpieczniej.

Skupiłam się na nauce by zapomnieć o strachu, podciągnęłam się trochę z zielarstwa, co nie zmieniało faktu, że nadal jestem beznadziejna z tego przedmiotu. Transmutacja też mi ciężko idzie, a kiedy McGonagall dowiedziała się o zmianach w meczu z powodu 'kontuzji' Dracona, uwzięła się na nas jeszcze bardziej, dlatego każdą wolną chwilę poświęcałam na naukę tego przedmiotu.

Taaa... nasz mecz został odwołany. Quidditch byłby idealną odskocznią od moich problemów, gdyby nie pogoda w jaką mieliśmy grać. Pioruny i ulewy skutecznie zniechęcają człowieka do czegokolwiek, a ze względu na naszą ślizgońską naturę, łatwo prowadziliśmy sobie z tym problemem i to Puchoni zagrają jutro z Gryfonami pierwszy mecz.

Moja pierwsza noc w dormitorium po włamaniu Black'a do szkoły. Leżę na łóżku jak spetryfikowana, bojąc się poruszyć, a każdy cień, to jego cień. Dziewczyny za to kompletnie nie przejmują się tą sytuacją i szaleją jakby nie było jutra. Jeśli pojawi się Black to dla nas faktycznie nie będzie jutra.
- Jess, co się tak spinasz? - zaśmiała się Dafne, kiedy wreszcie mnie zauważyła.
- Idę spać - skłamałam.
- Wiemy, że boisz się tego seryjnego mordercy. Słyszałam jak rozmawiasz z Draco - zachichotała Milicenta.
Oblałam się szkarłatnym rumieńcem i posłałam jej mordercze spojrzenie.
- A potem on cię przytulił - kończyła rozchichotana dziewczyna. - I razem zasnęliście.

A jednak to nie był sen. Długo o tym myślałam i moja wczorajsza rozmowa z Draconem mogła być tylko moją wyobraźnią. Jednak nie. Z jednej strony mnie to cieszy, ale z drugiej nie chciałam, żeby Milicenta ani nikt inny słyszał o czym mówimy, ale powinnam się liczyć, że w sali pełnej osób mógł być ktoś kto nie spał.

Parkinson zamknęła się w toalecie, a ja zasunęłam kołdrę jeszcze wyżej, tak, że widać było tylko moje pełne zbulwersowania oczy.

Dziewczyny bawiły się najlepsze, a ja obracałam się z boku na bok, będąc przekonana, że już z każdej strony widziałam Black'a.
Czemu muszę mieć łóżko przy oknie, to chyba mój najgorszy w życiu wybór.

Tracey i Dafne zaczęły coś sobie szeptać na ucho dołączyła do nich Milicenta i zaraz wszystkie trzy wybiegły z pokoju, a ja zostałam sama, sparaliżowana strachem.
Drzwi zaskrzypiały lekko, a wiatr zachulał w okna. Cała okryłam się kołdrą i wstrzymałam oddech. Materac ugiął się pod czyimś ciężarem, a ja poczułam jak ktoś odkrywa pościel.
- Jess - zaśmiał się Draco. - To prawda? Nadal się boisz Black'a?
- No i co cię tak bawi, Malfoy - warknęłam zażenowana.
Poczułam jego rękę na swoim policzku, strzepnęłam ją. Nadal byłam zawstydzona swoim zachowaniem.
- Wcale mnie to nie bawi, Jess - stwierdził.
- To po co tu przyszedłeś? - zapytałam nadal omijając jego wzroku jak ognia.
- Dziewczyny mówiły, że nie możesz spać - powiedział.
- Bo hałasują - stwierdziłam obracając się na drugi bok.
- Jessica, nie rób ze mnie kretyna, pamiętam co mi wczoraj powiedziałaś - oznajmił. - Black tu nie przyjdzie. Nie musisz się o to martwić. Zresztą jak chcesz, to mogę tu poczekać dopóki nie zaśniesz - zaproponował.
- A dziewczyny? - zapytałam niepewnie.
- Są u chłopaków.
- Ale wyjdziesz jak przyjdą? - upewniłam się.
- Dobrze.
Opowiadał mi coś, chyba o rodzinie, bo obiły mi się o uszy trzy słowa, które zapamiętałam: 'Black' i 'daleka rodzina'. Próbowałam go słuchać, ale powieki mi się kleiły, a już po chwili zapadłam w sen.

Pierwszy raz w weekend wstałam tak wcześnie. Dracona nie było, a dziewczyny odsypiały wczorajszą noc. Jestem na nie wściekła i zarazem wdzięczna, ale zdecydowanie bardziej wściekła. Obrażona, wyszłam z pokoju, ubrana w sweter, bluzę i długie spodnie, było wyjątkowo zimno. Zeszłam na śniadanie do Wielkiej Sali, gdzie gwar rozmów zagłuszał moje myśli.
W oczy rzucił mi się stół Gryfonów, gdzie podnieceni domownicy z niecierpliwością wyczekiwali pierwszego meczu tego sezonu.
Podeszłam do nich, żeby życzyć Harrem'u powodzenia, przyda mu się. Ostatnio nie za dużo rozmawiamy, ale wiem, że musi mocno się stresować, za dużo ma na głowie: mecz, nauka, Black i jeszcze dementorzy.
Zobaczyłam chłopaka, był bardzo blady i skubał jajecznicę, ale nie miał zamiaru jej spróbować.
- Wszystko ok, Harry? - zapytałam niepewnie.
Chłopak kiedy mnie zobaczył od razu wstał od stołu i ożywił się.
- Czekałem na ciebie - oznajmił.
- Na mnie? - zapytałam nieco zdziwiona.
- W końcu jesteśmy przyjaciółmi, co nie? - upewnił się.
- No jasne.
Przytuliłam go, a on mi szepnął do ucha.
- Może i lepiej, że nie grasz.
- Co? - zapytałam zdziwiona. - Nie jesteś zły? - zerknęłam na Wood'a, który patrzył na mnie podejrzliwie, jakbym conajmniej chciała wyciągnąć z Harre'go wszystkie ich techniki grania.
- Byłem, ale pomyślałem, żebyś nie ryzykowała. Sama widzisz jaka jest pogoda.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Nie musisz się o mnie martwić, Harry - stwierdziłam.
- Muszę.
- Harry, chodź tu do nas - zawołał go Oliver, a ja posłałam kapitanowi Gryfonów najbardziej ślizgoński uśmieszek na jaki było mnie stać. Nieźle się chłopak przestraszył.
Wtedy moje spojrzenie skrzyżowało się z George'm. Szybko odwróciłam wzrok i poszłam w swoją stronę, tylko na chwilę się odwróciłam, żeby zobaczyć jego reakcję. Dalej na mnie patrzał swoimi smutnymi czekoladowymi oczami, dopóki Fred nie odciągnął brata bliźniaka, posyłając mi mordercze spojrzenie.
Wiem, że źle robię i naprawdę nie musi mi o tym przypominać. Ale to on się we mnie zakochał, a ja naprawdę robię wszystko, żeby go od siebie odtrącić. Nie daję mu żadnych fałszywych nadziei, wręcz pokazuje mu, że go nienawidzę. Chciałabym, żeby nasze relacje pozostały czysto przyjacielskie, ale to już chyba nie będzie możliwe.

Usiadłam przy stole Ślizgonów, zajmując miejsce w najdalszym koncie. Kiedy do sali przyszły moje rozchichotane współlokatorki (oprócz Pansy, która przyszła nieco wcześniej) i usiadły obok mnie, bez słowa wstałam i opuściłam miejsce zostawiając je w całkowitym osłupieniu.

10 minut do meczu, większość już wyszła na stadion. Kocham quidditcha, ale ostatnie na co teraz mam ochotę to siedzieć przemoknięta na ławce kibicując Gryffindorowi, gdzie każdy z mojego domu błaga o ich porażkę.
Z drugiej strony przeraża mnie perspektywa samej w zamku. Tylko kilkoro nauczycieli zostaje, ale przecież nie będą mnie pilnować, a najlepiej czuję się w tłumie.
Ubrałam przeciwdeszczową kurtkę i wyszłam na dwór. Wiatr był tak porywisty, że zdezorientowana zrobiłam kilka kroków w tył. Deszcz lał tak mocno, że widziałam tylko parę metrów przed siebie, z każdym piorunem na niebie perspektywa mnie i seryjnego mordercy w jednym, suchym pomieszczeniu robiła się coraz bardziej kusząca. Weszłam na trybuny. Usiadłam obok Dracona, który już powoli się niecierpliwił. Blaise i dziewczyny usiedli dwa rzędy pod nami. Tracey i Dafne zerkały na mnie co jakiś czas ze skruszoną miną, chyba zrozumiały swój błąd.

Ciężko mi opisać ten mecz. Rozpoczął się 30 minut temu, a ja za cholerę nie wiem co się dzieje na boisku. Tylko dzięki Lee Jordan'owi wiem jaki jest wynik meczu: 10:60.
- Cedrik Diggory dostrzegł znicza, Harry Potter depcze mu po piętach - komentował Gryfon.- Angelika wbiła kolejnego gola! Zaraz co się...
Poczułam falę zimna, nie była spowodowana lodowatymi kroplami wody, to coś bardziej wewnętrznego. Cała widownia zamarła, więc nie tylko ja to czuję. Wydawało mi się, że sopel lodu trafił w moje serce, a te powoli zamarza. Nie będę już szczęśliwa i nawet wiem dlaczego. Kilkadziesiąt zamaskowanych postaci z nikąd pojawiło się na stadionie, patrząc w górę, po chwili kilku z nich spojrzało w moją stronę.
Kobieta. Mężczyzna. Dwójka dzieci. Zieleń. Ciemność.

Kiedy się obudziłam za oknem było już ciemno. Nie jestem w swoim dormitorium, tylko chłopców, nie ma nikogo w pomieszczeniu. Jestem spocona. Spałam w swetrze, który wcześniej założyłam. Dziękuję, że Draco nie był na tyle pewny siebie, żeby mnie przebrać.

Przypomina mi się ta ostatnia scena. Czemu widzę tych ludzi? Powoli mnie to przeraża.
Wyszłam z dormitorium chłopców i skierowałam się do swojego. Przebrałam się w coś lżejszego i poszłam do pokoju wspólnego, gdzie czekały na mnie moje współlokatorki, Draco i Blaise.
- Wszystko ok? - zapytał Draco wstając z sofy i przytrzymując mnie dla pewności w talii.
Pokiwałam głową i opadłam na kanapę zajmując jego miejsce.
Uśmiechnął się lekko.
- Właściwie to co ci się stało? - zapytała podejrzliwie Milicenta.
Spojrzałam błagalnie na Dracona, który zaraz zainterweniował.
- Przysnęła.
- Nie dziwię się. Mecz był do dupy - skwitował Zabini. - Tylko ten moment, w którym Potter rozbił się o ziemię był fajny.
- Ż-ż-że co?! - zapytałam.
Draco pokazał Blaise'owi gestami, żeby się zamknął.
Najwyraźniej chłopak nie wiedząc jak naprawić swój błąd, powtórzył tylko już mniej entuzjastycznie.
Nie czekając ani chwili dłużej, wyszłam z pokoju i skierowałam się do Skrzydła Szpitalnego.
Przy jednym z łóżek stała dość duża grupka Gryfonów.
Przeciągnęłam się przez tłum aż do Harre'go.
- Nic ci nie jest? - zapytałam.
- Jessica? - zapytał zamroczony.
- Niedawno odzyskał przytomność - powiedział George.
- Tak, Harry, jestem tu.

Z każdą minutą Potter czuł się coraz lepiej, a gdy już całkowicie odzyskał świadomość, musiał zmierzyć się ze straszną prawdą.
- Gdzie moja miotła? - zapytał.
Nastała grobowa cisza.
Chłopak powtórzył pytanie nieco ostrzej.
Harry podniósł się do pozycji siedzącej i był głuchy na protesty przyjaciół.
W końcu Hermiona pokazała mu szczątki Nimbusa. Chłopak wpatrywał się przez chwilę tęsknym wzrokiem na swoją ukochaną miotłę poczym opadł na łóżko. Żal mi go było, bo sama wiem jak to jest utracić miotłę.
- Za dużo! Jest was za dużo! - zawołała pani Pomfrey i wygoniła wszystkich poza Hermioną i Ronem.

Slytherin... Where stories live. Discover now