Klub pojedynków

12.7K 672 202
                                    

Już rano mogłam opuścić szpital, miałam zostać tylko na noc, na obserwacji.
W pokoju wspólnym spotkałam Dracona. Od razu do mnie podszedł.
- W porządku? - zapytał.
- Tak, jest ok, a ty? Czemu masz taką minę? - Draco był zdecydowanie usatysfakcjonowany.
- Podbiłem kretynowi oko - uśmiechnął się triumfalnie.
- Co? Jakiemu kretynowi? - zapytałam przerażona.
- Weasley'owi.
Zyskałam sobie usta dłonią.
- No co?
- Czemu?
- Bo... zasłużył sobie.

Już na pierwszej lekcji (transmutacji) mogłam zobaczyć efekty wczorajszej bójki. George rzeczywiście miał podbite oko. Patrzył na Dracona spode łba, dlatego blondyn objął mnie ramieniem.
- Draco! - warknęłam po cichu, tak, żeby McGonagall nas nie usłyszała.
- No co?
Zrzuciłam jego rękę, a George uśmiechnął się triumfalnie pod nosem.
Szczerze, to nie mam pojęcia o co chodzi chłopakom, nawet nie chce się w to mieszać. Nie da się nie zauważyć, że George, od jakiegoś czasu zachowuje się dziwnie.

Zadzwonił dzwonek na przerwę, a ja musiałam odpisać od kogoś zadanie na astronomię. Poszłam do biblioteki, gdzie siedziała Hermiona. Przez parę sekund zastanawiałam się czy dobrze robię. Wzięłam głęboki oddech i przysiadłam się do niej.
Dziewczyna wyglądała na mile zaskoczoną.
- Ja... byłam w szpitalu. Mamy teraz astronomię... pomożesz mi z pracą domową? - zapytałam niepewnie.
- Jasne - uśmiechnęła się do mnie.
Spisałam od niej całe zadanie. Chciałam z nią jeszcze posiedzieć, naprawić naszą przyjaźń.
- Ron dalej się na mnie gniewa? - zapytałam.
- Nie, ale, no wiesz... nie ma tyle odwagi, żeby cię przeprosić - wytłumaczyła mi.
- A ty?
- Ja? Nie! - powiedziała dziewczyna.
- Czyli dalej jesteśmy przyjaciółmi? - upewniłam się.
Kiwnęła głową, a ja ją przytuliłam. Już zapomniałam kiedy to robiłam.
Tak długo czekałam na ten moment, tak bardzo się cieszę. Oni naprawdę dużo dla mnie znaczą i ciężko mi bez nich.
- Jessica, muszę cię zapytać... Draco jest dziedzicem Slytherina?
Nic nie powiedziałam tylko wyszłam z biblioteki. Wszystko popsuła. Teraz wiem dlaczego chciała się ze mną pogodzić i dlaczego tak chętnie dała mi zadanie.
Poszłam na astronomię. Czemu musi być na największej wierzy?
Weszłam parę minut po dzwonku.
- Przepraszam za spóźnienie.

Nie mogłam się skupić na tych wszystkich gwiazdach i księżycach. Jak ona mogła tak pomyśleć? Wiem Draco nie przepada za osobami urodzonymi w mugolskich rodzinach, ale czy sądzi, że ja bym mu na to pozwoliła?

Wróciłam do pokoju wspólnego, skończyłam właśnie ostatnią lekcję na tablicy ogłoszeń wisiała karteczka:

Klub pojedynków
Z powodu ostatnich ataków w szkole, zakładamy klub pojedynków, pierwsza lekcja - w sobotę o 12.00

Chciałam tam iść, chciałam wiedzieć jak się bronić, mimo, że nauczycielem prowadzącym ma być Lockhart, co mnie lekko zbiło z tropu.

- Hej, Jess - przywitała się ze mną Milicenta. - Idziesz na ten klub pojedynków?
- Tak, spróbuję wyciągnąć Dracona.
- Taaa, ja na mówiłam Blaise'a - mruknęła zadowolona ze swojego osiągnięcia.
- Wy... ze sobą...?
Już w zeszłym roku podejrzewałam, że coś łączy tą dwójkę.
- Nie... nie wiem, on wygląda jakby nie był mną zainteresowany - burknęła.
Przerwałam rozmowę, bo przyszła Pansy, Dafne i Tracey. Zrobiłam zadanie z transmutacji i eliksirów, poczym poszłam na kolację.
Chyba wszyscy mówili o Colinie, który został kolejną ofiarą, spetryfikowaną ofiarą. Dyrektor oficjalnie ogłosił, że Komnata Tajemnic została otwarta. Zachęcał nas też do zapisania się na klub pojedynków.
- Draco - zaczęłam odkładając paszteciki. - Zapiszesz się do tego klubu?
Chłopak westchnął ciężko.
- Nie możemy porobić czegoś innego? - zapytał. - Wiesz, że te zajęcia prowadzi ten debil.
- Ja idę.
- Jess, jesteśmy czystej krwi, nie jesteśmy "wrogami dziedzica", nic nam nie grozi - stwierdził.
- Świetnie, to spadaj.
Odeszłam od stołu i poszłam do dormitorium, gdzie zasnęłam po dwóch godzinach.

Oczywiście, jak to w weekend, wstałam o 10.30 i zaspałam na śniadanie. Na szczęście Draco o mnie pomyślał i wziął mi kilka smakołyków.

- To pójdziesz ze mną czy nie? - zapytałam go, jedząc moje ulubione dyniowe paszteciki.
- Naprawdę mi się nie chce, Jess, zostańmy tutaj i...
Nie dokończył, bo wyszłam z salonu (zabierając ze sobą całe jedzenie) i skierowałam się do Wielkiej Sali, gdzie miały się odbywać zajęcia.
Połączono dwa wielkie stoły, na których stał już profesor Lockhart.
- Teraz ja i profesor Snape zaprezentujemy wam jak walczyć. Nie martwcie się o niego, obiecuję, że nic mu się nie stanie.
Ukłonili się. Poczym na słowo 'trzy' wypowiedzieli zaklęcie, przynajmniej Snape tak zrobił, a Lockhart poleciał 6 metrów dalej. Zażenowany i upokorzony powiedział:
- Gdybym tylko chciał mógłbym odbić to zaklęcie, chciałem wam tylko pokazać jak ono działa. A teraz dobierzcie się w pary i powtórzcie ćwiczenie.
Kilkoro uczniów parsknęło śmiechem, nie lubiłam naszego nowego profesora OPCM, więc byłam jedną z tych osób, a Snape uśmiechał się mściwie.
Prawie każdy przyszedł tu z kimś, więc ja zostałam sama, do czasu...
- Można panią poprosić - usłyszałam za sobą głos Dracona.
- Myślałam, że tobie nic nie grozi, w końcu nie jesteś "wrogiem dziedzica" - mruknęłam.
Przewrócił oczami.
- No dobrze, ale nie będę cię oszczędzać. Przegrasz z dziewczyną - stwierdziłam.
Ten tylko się zaśmiał.

Szło mi całkiem nieźle, ale Draco jest lepszy. Pewnie ma doświadczenie. Głupol, uśmiechnął się gdy różdżka po raz 10 wypadła mi z ręki. Inni używali różnych zaklęć na swoich przeciwnikach, ale Draco chyba nie chciał mi zrobić krzywdy, więc ograniczył się do expelliarmus. Ja nie byłam dla niego taka wyrozumiała, mimo wszystko nie doprowadziłam go do takiego stanu, jak Dafne Nott'a, który wycierał zakrwawiony nos.
- Świetnie - przerwał nam Lockhart. - Poproszę teraz dwójkę wybrańców na podium.
Pewnie nasz nauczyciel przestraszył się kolejnej przegranej ze Snape'm. Znowu uśmiechnęłam się pod nosem.
- Może pan Potter i... Weasley?
- Różdżka Weasley'a sieje postrach dla samego właściciela. Może... Malfoy? - zaproponował nauczyciel eliksirów.

Super. Poprostu lepiej nie mógł wybrać.

- Buziak na szczęście? - przekomarzał się ze mną Draco.
- Zapomnij - wystawiłam mu język. - Uważaj - dodałam.
Stanęli na przeciwko siebie.
Lockhart zaczął odliczać:
- Raz... dwa...
Oczywiście mój, wspaniały, kochany Draco na przeciw zasadą rzucił zaklęcie na 'dwa' i Harry odleciał kilka metrów do tyłu, ale Potter nie pozostał mu dłużny. Wypowiedział zaklęcie, a Draco zgiął się w pół z bólu. Kolejne zaklęcie i Draco zaczął się śmiać. Serio?! Malfoy tylko powiedział przez śmiech:
- Tarantallegra - a Harry zaczął pląsać.
- Finite Incantatem - powiedział Lockhart, a ich walka zaczęła się od nowa.
- Serpensortia - machnął różdżką Draco i na stole pojawił się wielki, czarny wąż.
- Nie ruszaj się, Potter - burknął Snape ucieszony widokiem przerażonej miny Harre'go. - Usunę go.
- Ja to zrobię - oznajmił Lockhart.
Wypowiedział niezrozumiale zaklęcie, a wąż podskoczył kilka metrów w górę i opadł z hukiem, jeszcze bardziej wkurzony.
Gad znalazł sobie najbliższą ofiarę, jakiegoś chłopaka w moim wieku, chyba z Hufflepuff'u.
Wtedy Harry do niego podszedł i powiedział coś w dziwnym języku, a wąż zbliżał się coraz bardziej do chłopaka.
Profesor Snape zmienił wtedy stworzenie w dym.
Ludzie zaczęli się rozchodzić, właściwie to uciekali... przed Harrym. Salazar Slytherin był wężousty, na naszym godle jest wąż, nie bez powodu nazywamy się ŚLIZGONAMI. Harry musi być tym dziedzicem.

Slytherin... Kde žijí příběhy. Začni objevovat