üç

157 8 2
                                    

4 miesiące później, stambuł

No tak, od razu po zabiegu, wyjechaliśmy z Londynu. Wuj w tym czasie dobił targu z jakąś turecką firmą, jednak projekty w Stambule, jak i w Londynie nadal stoją pod znakiem zapytania. Pozbyłam się gipsu, za to nabyłam ortezę. Masakra chodzić z tym czymś. Jeszcze te zastrzyki... Co dzień przychodzi do mnie sztab pielęgniarek, by wykonać zastrzyki, które mają mnie uchronić przed komplikacjami związanymi z operacją. Płyn w kolanie i pęknięcie szwów to najgorsze co w tej chwili może mi się przytrafić. No ale już nie długo tego też się pozbędę. Od tamtego wypadku nie widziałam już tamtego faceta. Po prostu zostawił mnie w szpitalu i tyle. Nawet lepiej! Omal go nie rozszarpałam za to wszystko, no ale co zrobić... Uciekł.

Po miesiącu chodzenia z ortezą i szybkiej, aczkolwiek skutecznej rehabilitacji, w końcu mogłam wrócić do żywych. 

Aj nieważne no... Żyję i jest okay, jasne? 

Właśnie wracałam od Koraya do domu. Aj, mój kochany przyjechał razem ze mną. 

Szkoda tylko, że było strasznie późno, a zostać u niego nie mogłam. Oczywiście, u Koraya miejsce było, żeby przenocować, ale... Nie. Za dużo czasu z Korayem nie jest złe. Czemu?

- Dziewczyno, mówię ci! - przypomniałam sobie dalszą część naszej rozmowy. - Ona powiedziała, że nie wyjdzie za niego, dopóki on nie kupi pierścionka z większym kamieniem! Wcale nie jestem w szoku, jest taka pazerna na jego pieniądze! Iee, wstrętna dziewucha...

A ja tylko zapytałam się co u niego. To duży błąd pytać Koraya co u niego słychać! 

- Ah, skarbie mój, najdroższy, kochanie moje, proszę nie zatrzymuj się na środku drogi! - jęknęłam, gdy samochód nagle zaczął znacznie zwalniać i wydawać z siebie dziwne dźwięki. 

Vallah, to brzmiało jakby kaszlał! 

- Of ya! - fuknęłam głośno i wysiadłam.

Oparłam się pośladkami o maskę mojego pastelowo niebieskiego garbusa. Kocham mojego garbusa ponad życie, ale to już przesada! 

- Jestem skończona, vallah, skończona. - zagryzłam dolną wargę.

Było grubo po północy, a ja wybrałam tą "szybszą" drogę, prowadzącą przez jakieś opustoszałe drogi. A niech cię Koray i twoja zachcianka mieszkania na obrzeżach Stambułu! "Chcę być bliżej natury", mówił. "Jestem artystą, a to ma dusza", powtarzał. Osioł!

- Aj, tu nikogo nie ma. Allahu, uchroń mnie, proszę dopomóż mi! - jęknęłam.

No i nagle zobaczyłam światło. Pomyślałam, że jestem uratowana. Aa, nic podobnego. Czerwone audi r8, wersja cabrio zatrzymała się tuż przede mną. Kara boża. Vallah to musi być jakaś kara boża!

- Znowu ty! - sapnęłam.

- Maleńka!? - mężczyzna wysiadł z samochodu. - Jak tam? Co ty tu robisz o tej porze? Wow, to twoje auto? - wskazał na mojego niebieskiego żuczka [samochód] - Wow. - powtórzył. - Czemu to nie stoi w muzeum? Maşallah to jeszcze działa... Ayy, nie działa? - kiwnął głową.

- Możesz odwalić się od mojego auta? - syknęłam.

- No dobrze, już dobrze. Pardon. Potrzebujesz pomocy? - stanął przede mną.

- Owszem, potrzebuję pomocy, ale nie twojej. - skrzyżowałam ręce.

- Schowaj dumę do kieszeni, maleńka. Wątpię, żeby twój książę zjawił się tu o tej porze, żeby wybawić cię. - uśmiechnął się cwanie. - Założę się, że twój telefon też padł.

- Strasznie dużo gadasz. - wywróciłam oczami.

- Jak chcesz. - wzruszył ramionami. - Powodzenia z autem. - odwrócił się na pięcie i ruszył do swojego auta.

A niech go. 

- Dobra, pomóż mi. - powiedziałam, a on się zatrzymał.

Ugh.

oh sweet life ✔Where stories live. Discover now