Rozdział 53

748 48 6
                                    


Siadam na łóżku zirytowana chyba jak nigdy, zaczynam się poważnie zastanawiać nad swoją egzystencją. Jak tak błahe rzeczy mogą mnie denerwować przed imprezą, na którą czekałam dobre pół roku.

-Pierdolona walizka.- mówię pod nosem, a Chips który leży na powierzchni mojej pościeli cicho wzdycha.- Wiem, kochany, wiem... Też jesteś zmęczony moimi narzekaniami... Ja też. - głaszczę jego złocistą sierść i postanawiam się przewietrzyć. Schodzę na dół i nie mogę wyjść z podziwu jak świetny kontakt po dwóch dniach znajomości mają mama i Stephen z Harry'm, on po prostu przyciąga do siebie ludzi. Ta jego aparycja, głos, akcent, wygląd, a no i jeszcze charakter sprawiają, że jest naprawdę wyjątkowy i zauważam to nie tylko ja. Uśmiecham się lekko na ich widok śmiejących się i popijających prosecco.

-Upijecie się przed samym lotem...- mówię wchodząc na taras. Stephen macha ręką sącząc trunek i przymierza się do otwarcia kolejnej butelki.

-Kochanie, to jest tylko oranżadka...- mówi mama, a ja kiwam głową wiedząc jak najczęściej kończą się ich przygody z „oranżadką". Na parapecie za Stephenem leżą trzy butelki i zastanawiam się, kiedy ich sieknie, uśmiecham się pod nosem na przypomnienie, kiedy to mama i Stephen upili się w ogrodzie i razem z Hailey musiałyśmy im pomagać wejść na górę, bo nie byli w stanie.

-Tak mi tu dobrze, że w ogóle nie mam ochoty lecieć na jakieś Hawaje...- mówi mama, na co spoglądam na Stephena wymownie i zaczynam się śmiać. Odsuwam się od drzwi balkonowych i bosymi stopami przemierzam ogród, żeby zerwać rosnącą na drzewie brzoskwinię.

-Spakowałaś się już?- pyta mama.

-Nie poruszamy tego tematu.- mówię szybko ocierając brzoskwinię o moją satynową koszulkę.- Nie zamyka się, musiałam do was przyjść się przewietrzyć z nerwów.

-Kylie, złość piękności szkodzi...- odzywa się Harry, a na mojej twarzy pojawia się uśmiech.

-Miałeś rację...- mówi Stephen, przenoszę na niego wzrok i patrzę pytająco. Harry uśmiecha się szeroko i puszcza do mnie oko.

-Mamo, o czym oni mówią?- pytam rodzicielkę biorąc kęs owoca.

-Harry powiedział, że bardzo lubisz komplementy.- unoszę brew, a Harry znów się szeroko uśmiecha i przykłada do ust kieliszek z prosecco.

-Chyba jak każda kobieta...- wnioskuję, a z głębi domu słychać krzyk Hailey, że wróciła. Od razu wybiega na taras chcąc dołączyć do mojej rodzinki, przerywa moje przemyślenia i od razu zasypuje nas milionem wiadomości i czego to ona nie widziała i nie doświadczyła w ciągu dnia. Słońce powoli zaczyna zachodzić, gdy Chips przybiega na taras z wielką potrzebą pójścia wybiegać się jak co wieczór. Idę więc po jego obrożę i smycz i daję do zrozumienia Hazzie, żeby poszedł ze mną. Harry nawet nie czeka, żeby pójść poza wzrok mojej mamy, tylko odbiera ode mnie smycz psa i łapie mnie za rękę.

-Tak się cieszę Kylie...- mówi, gdy tylko wychodzimy poza ogród i schodzimy schodami na plażę.- Boże, czuję się tu jak w raju, mógłbym nic nie mówić, siedzieć w twoim ogrodzie i patrzeć na ocean. Z tobą... To jest spełnienie moich marzeń.- obejmuje mnie mocno i daje buziaka w czoło.- Twoja mama jest niesamowita, taka jak ty, jesteście tak podobne, buzie nam się nie zamykają, jak ze sobą rozmawiamy. Nawet wchodzi mi w słowo jak ty...- mówi, na co zaczynam się głośno śmiać.

-To jest wkurzające.- stwierdzam.

-Bez przesady, przyzwyczaiłem się...- stwierdza z przekąsem. Harry puszcza Chipsa, który wariuje i chce poczuć trochę wolności. Siadam na ciepłym piasku, a Harry usadawia się tak, żebym była między jego nogami. Opieram się plecami o jego brzuch i cicho wzdycham.

Just A Friend (Harry Styles Fanfiction) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz