-Kim jest ta czerwonowłosa kobieta?- pytam go, na co jego uśmiech rzednie.

-To ciotka Meredith, pieprzona skarbnica mądrości...- mówi bez ogródek.

-Czemu tak jej nie lubisz?- pytam.

-Bo to właśnie ona zaczęła mówić o mnie różne rzeczy, zaczęła mnie obrażać, moją mamę, że rozwódka, że nie umiała dzieci wychować i takie tam...- mówi, na co otwieram szeroko oczy.

-Żartujesz...- niedowierzam i spoglądam na nią. Ma żmijowaty wyraz twarzy i widać, że stara się być w centrum uwagi. -Twoja mama na to pozwoliła?- pytam.

-Nie, ale ciotka jest wygadana, że momentalnie jak znalazła odpowiedź i ją zagięła do potęgi.

-A Ty?- pytam.- Dlaczego się nie broniłeś?

-Bo miała trochę racji... A poza tym szczerze mówiąc nie obchodziło mnie co mówią inni.- odpowiada, na co wywracam oczami.

-Oj Harry...- wzdycham cicho.

-Chodź coś Ci pokażę...- mówi i łapie mnie za dłoń. Wstajemy od stołu i przyciągamy tym uwagę części gości w tym czerwonowłosej ciotki. Idziemy w róg ogrodu i Harry pokazuje mi obrazki, które malowali farbami z Gemmą na płocie. Są śliczne i niezwykłe. Obejmuję Hazzę w biodrach i daję mu buziaka w policzek.

Kierujemy się ku naszym siedzeniom, gdy przechodzimy koło Anne, Meredith i Dee.

-Harry...- uśmiecha się złośliwie czerwonowłosa kobieta.- Nie przedstawiłeś mi swojej koleżanki.- mówi i krzyżuje ręce na klatce piersiowej, jakby czekała na odpowiedź i jednocześnie układała w głowie ripostę.

-Kylie...- podaję jej dłoń i wtrącam.-I nie jestem koleżanką, tylko jego dziewczyną...- mówię szybko, na co oczy kobiety, jak i Anne stają się szeroko otwarte. Harry się spina i spogląda na mnie.- Tak, od czterech miesięcy razem...- dodaję pewnie.

Kobietę zatyka, z jej gardła wychodzą tylko dziwne, stłumione dźwięki. Już nie jest taka pewna siebie i taki obrót spraw jak najbardziej mi odpowiada, patrzę w jej oczy, a jej twarz nabiera innego, niepewnego wyrazu.

-Gratulacje...- wykrztusza po chwili.

-Dziękujemy, prawda kochanie?- zwracam sie do Harry'ego, który kiwa głową, uśmiecham się.

-Jak wam się układa?- pyta, a ja zauważam, że Anne aż dostaje rumieńców.

-Fantastycznie, Harry to taki czuły, romantyczny, dojrzały mężczyzna...- mówię uśmiechając się do Harry'ego, który zbladł i jedyne co, to bezsłownie kiwa głową. -...trochę nieśmiały... pomógł mi zaklimatyzować się w Wielkiej Brytanii...- mówię pewnie.

-A bo Ty nie jesteś stąd?- dopytuje się ciekawsko.

-Nie, jestem z Los Angeles, uczę się tutaj.- mówię.

-A potem co zamierzasz?- pyta.

-Mam stypendium w wyniku którego wyjeżdżam do Harvardu.- jej oczy stają się okrąglutkie i widzę lekki, zwycięski uśmiech Anne.

-Moje córki tam kandydowały...- mówi, na co się wtrącam.

-...i się nie dostały? To bardzo wymagające miejsce i dostają się tam tylko najlepsi z najlepszych...- mówię, na co Anne musi przysłonić usta od parsknięcia, a mój Harry momentalnie się rozluźnia. Kobieta się spina i robi się powoli coraz bardziej czerwona.

-Są bardzo zdolne...- mówi, na co wtrącam się.

-...widocznie niewystarczająco...- mówię, a ona bierze głęboki oddech. Poważnie ją uraziłam. Jej pieprzoną dumę.

Just A Friend (Harry Styles Fanfiction) Место, где живут истории. Откройте их для себя