rozdział 7

131 82 9
                                    

Po wyznaniu Nikki rozmowa już się nie kleiła. Każda z nich musiała sama poukładać sobie w głowie zaistniałą sytuację. Komandor postanowiła też zabezpieczyć statek. Ta technologia byłaby łakomym kąskiem dla mieszkańców tego świata, a jej obowiązkiem jest dopilnowanie, by nie wpadła ich ręce. Poza tym polubiła tę maszynę, którą zdobyła właściwie dzięki królowi Mertinowi. Podał jej, Malenie i Anie szesnastoznakowe królewskie hasło nadrzędne, które pozwalało przejąć kontrolę nad każdym systemem w Akurii. Powtarzały je wieczorami przy malutkim ognisku. Mertin nie miał pewności, czy zadziała, ale uznały, że to przydatne narzędzie i warto spróbować. Biegnąc do Płaszczki w trakcie ucieczki, nadal nie wiedziała, czy hasło jest wciąż aktualne, i czy Murkey nie wprowadzili jakiś swoich zabezpieczeń. Kolejny raz los jej sprzyjał. I zapewne kolejny raz nie był to przypadek, ale teraz nie miała czasu nad tym myśleć. Ustawiła w systemie dodatkowy czterocyfrowy kod i autodestrukcję w dwóch przypadkach: z godzinnym głośnym odliczaniem, kiedy ktoś spróbuje otworzyć statek siłą, i drugą, natychmiastową, kiedy ktoś wprowadzi kod królewski bez tego dodatkowego kodu. Takie ostateczne zabezpieczenie na wypadek, gdyby lokalni mieszkańcy okazali się równie skłonni do torturowania jeńców, jak Murkey.

Prowadzący je sternik zaczął obniżać pułap lotu swojej maszyny, a kobiecy głos z radia mówił coś o lądowaniu, więc były już prawie na miejscu. Nikka zwolniła i została w tyle. Może tamten lądował jakoś inaczej, ale ona musiała znacznie zmniejszyć prędkość.

– Lądowanie, rozumiem, ja tak muszę – rzuciła do radia.

Obniżyła pułap i zaczęła uważniej studiować okolicę. Jeziorka, lasy, miasteczka, szare ulice. I coś, co wyglądało jak lądowisko: rozległy płaski teren porośnięty trawą, a na nim dwie drogi przecinające się pod kątem, który bynajmniej nie był prosty. Na końcu tej biegnącej z południa na północ zatrzymywał się właśnie obcy statek.

Podeszła do lądowania jego śladem, ale Płaszczka nie potrzebowała aż tyle miejsca. Zatrzymała się gdzieś w połowie. Wokół statku od razu zaroiło się od ludzi i aut. Ludzie na milion procent byli wojskowymi ubranymi w różne mundury: zielone, granatowe i czarne. Niektóre pojazdów miały na dachach czerwone i niebieskie światła, niektóre nie miały dachów, a w środku siedzieli kolejni żołnierze.

– No to co, wychodzimy wreszcie? – zapytała Kalia, przerywając sesję wzajemnego gapienia się na siebie z oddali.

– Kiedyś trzeba – westchnęła Nikka. – System, otwórz właz na sterburcie. Pamiętajcie, jesteśmy trzy razy bardziej chore i zmęczone niż w rzeczywistości. I nie znamy się na wojsku, nic a nic, absolutnie. A teraz opuścić statek.

Płaszczka była co najmniej dwa razy większa od tutejszego statku powietrznego, a to oznaczało, że ciężko było z niej wyjść. Na postoju skrzydła wyginały się w dół, żeby można było po nich zjechać, ale nie było to takie proste, gdy się podtrzymywało ranną Ingę. Wcześniej w Ellis wspięły się do środka zaskakująco szybko, ale to adrenalina dodała im sił. Teraz złaziły powoli. W końcu Nikka pierwsza dotknęła powierzchni ziemi, po czym pomogła Indze. Dziewczyna dyszała ciężko i chętnie wsparła się na ramieniu komandor. Ostatnia zeszła Kalia, zeskakując ze skrzydła.

– Młoda, trzymaj się blisko. Nie rozdzielamy się, chyba że nie będzie innego wyjścia.

W ich stronę szła już oficjalna delegacja: kilku mężczyzn w granatowych mundurach, kilku w czarnych, z prymitywnymi karabinami w rękach, i jedna kobieta ubrana w coś, co mogło być tutejszym cywilnym strojem. Czy to z nią rozmawiały przez radio? Okazało się, że tak.

– Witajcie w... – tu wypowiedziała coś długiego i kompletnie niezrozumiałego, co było zapewne nazwą tego miejsca. Albo kraju. Albo świata.

– Dziękuję ci, pani, za pomoc. – Nikka starała się wykonać oficjalny ukłon, ale z Ingą wciąż opierającą się na niej nie wyszedł najlepiej. – Moja przyjaciółka potrzebuje lekarza.

Jeden z mężczyzn w granatowym mundurze zaczął mówić i tłumaczka rozmawiała z nim przez chwilę. Nie wyglądała na zadowoloną.

– Dostanie pomoc, jak ty pójdziesz z nami – powiedziała w końcu w normalnym języku.

– Ale to moja przyjaciółka, muszę być przy niej. Ona cierpi, proszę.

Inga zrobiła zbolałą minę. Chyba była kiepską aktorką, obcy wojskowi pozostali nieprzekonani. Za ich plecami pojawiła się grupa ludzi w białych strojach. Zabawne, na Amarze medycy też chodzili w bieli. Wyszli z jednego z większych aut ze światłami na dachu, który był widocznie czymś w rodzaju szpitala polowego.

Tłumaczka znów rozmawiała z dowódcą. Wyglądała, jakby chciała być po ich stronie, ale nie na wiele to się zdało. Poddała się i teraz po prostu przekładała jego słowa:

– Ty pójdziesz z nami. Twoje przyjaciółki obejrzy lekarz. Obiecałaś rozmawiać. Nic im się nie stanie, jak będziesz rozmawiać. Dostaniecie leki, wodę, jedzenie. Jeśli nie, możecie odlecieć. Bez pomocy.

Nikka pokiwała głową ze zrozumieniem. To był uczciwy układ, a cena na pierwszy rzut oka nie była wygórowana. Nie miała złudzeń, że bardziej zależy im na statku.

– Zgadzam się. Porozmawiamy.

Mężczyzna uśmiechnął się do niej i odsunął, by przepuścić medyków. Zabrali Ingę, która jednak próbowała się trochę opierać.

– Daj spokój, twoje zdrowie jest najważniejsze – napomniała ją Nikka. – Idź, Kalia będzie cię pilnować. Ja dam sobie radę.

Inga niechętnie odpuściła. Medycy zabrali obie dziewczyny do auta. Wyglądali na kompetentnych. Tłumaczka złapała jednego z nich za rękaw, wskazała na Nikkę i coś powiedziała. Ten podszedł do niej i delikatnie obejrzał jej dłonie. Prawie już zapomniała, że też jest ranna. Chwilę pogrzebał w torbie przewieszonej przez ramię, wyciągnął parę rzeczy. Najpierw przetarł rany, po użyciu wrzucił zabarwiony na czerwono materiał do przezroczystego woreczka. Tak, na pewno zechcą zbadać im krew. Potem polał to wszystko płynem, który spienił się na skaleczeniach. Szczypało, ale powstrzymała syk. To był dobry środek odkażający, czymś podobnym matka polewała jej zdarte kolana, kiedy w dzieciństwie wracała poobijana do domu. Następnie bardzo sprawnie owinął jej obie ręce śnieżnobiałym bandażem.

– Dziękuję bardzo – powiedziała. On odpowiedział w swoim języku, ale tego nikt nie musiał tłumaczyć, oboje znali znaczenie swoich słów.

– Teraz idziemy porozmawiać – stwierdziła tłumaczka i gestem zaprosiła Nikkę do pójścia w stronę najbliższego budynku.

– Jeszcze chwila – odpowiedziała jej, nie ruszając się z miejsca. – Tłumacz dowódcy, tłumacz dokładnie. Nie dotykać mojego statku. Nie otwierać. Nie ruszać. Inaczej wybuch, zniszczenie, autodestrukcja. Wszystko wyleci w powietrze. – Pokazała gestem eksplozję. – Tylko ja mogę nim latać. Rozumiesz?

Tłumaczka pokiwała głową, po chwili zrobił to również dowódca. Nie wierzyła mu ani trochę, teraz jednak mogła pójść na tę wyczekiwaną rozmowę.

Niewłaściwy kolor niebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz