rozdział 30

92 60 4
                                    

Coś ją nagle szarpnęło, pociągnęło do góry. Chciała krzyknąć, gwałtownie złapała powietrze, ale tylko się rozkaszlała, bo gardło paliło żywym ogniem. Gdzie ona jest? Ostre światło, chłód, ktoś obok trzyma ją za ramiona. Hill, tak, to on, ale co robią tutaj, w celi? Zobaczyła ruch, policzek zapiekł. Uderzył lekko, ale w to samo miejsce, w które dostała od Łysego, tak, pamiętała to.

Hill, zrobiłeś to specjalnie – pomyślała, oprzytomniawszy trochę.

– Wstawaj, Selino, koniec spania. – Usłyszała tuż przy uchu.

– Nie... śpię – wychrypiała.

– To dobrze, bo nie skończyliśmy naszej rozmowy.

Opierała się o ścianę, ale ręce i nogi wciąż miała związane, więc to on musiał ją tak usadzić... Sam kucnął obok, bardzo blisko. Dlaczego? Ech, myślenie nie szło jej teraz najlepiej. Hill nie przejął się brakiem odpowiedzi.

– Masz, pij. – Podstawił jej pod nos biały kubek z ciemną cieczą. Odruchowo chciała się cofnąć, uciec od niego, ale objął ją ramieniem i przytknął naczynie do ust. – Nic ci nie zrobię, na pewno chce ci się pić, prawda? Masz, spokojnie, po małym łyku.

Mówił cicho, jak do dziecka albo spłoszonego konia. Ale, do cholery, naprawdę była spragniona, a do tego głodna. A ten napój był taki słodki... Wypiła wszystko.

– Dobrze, Selino, bardzo dobrze – powiedział, gdy skończyła. Znów odgarnął jej włosy z twarzy. – Widzisz, możesz być grzeczną dziewczynką. Nie musimy tam wracać.

Zadrżała i nie uszło to jego uwadze. Musi wytrzymać jeszcze trochę, tak, jej plan tego wymagał. Jednak coraz trudniej było się go trzymać. Nie chciała tonąć, o bogowie, jak bardzo znów nie chciała tonąć.

Hill tymczasem delikatnie ujął jej twarz w dłonie, jakby zamierzał ją pocałować. Przyjrzał się dokładnie siniakowi na lewym policzku.

– Zejdzie za jakiś czas – pocieszył ją. – Nikka, proszę, pozwól sobie pomóc. Nie chcę, żebyś cierpiała, nie lubię krzywdzić ludzi.

– Więc tego nie rób. Wypuść mnie do lasu... albo odwieź na halę.

– Dobrze, Nikka, odwiozę cię. Ale najpierw, wiesz, kod.

Spuściła wzrok. Pomyślała, że może dobrze będzie się rozpłakać i szloch sam wezbrał w jej obolałym gardle.

– Jeśli to znaczy nie, to wiesz, co będę musiał zrobić – wyszeptał jej do ucha.

– Nie mogę... Nie zdradzę... – odpowiedziała mu równie cicho. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy: zapłakana, roztrzęsiona, przerażona dziewczyna i poważny, zatroskany mężczyzna.

Nie chciała wstać, wezwał więc Czarnego i razem pociągnęli ją z powrotem do ławki. Płakała, wyrywała się, błagała, by zostawili ją w spokoju. Gdzieś po drodze się posikała, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Była bliska prawdziwej paniki. Logiczna część jej umysłu czuwała, zdziwiona tym, jak łatwo dała się sprowadzić do roli ofiary błagającej o litość.

Tym razem wcale nie było łatwiej. Hill topił ją, po czym łaskawie pozwalał nabrać powietrza i zasypywał uprzejmymi pytaniami.

„Możemy to skończyć, tylko daj mi statek", „To od ciebie zależy, jak długo to potrwa", „Proszę, pomóż mi i sobie", „Chodzi mi o kod, nie o to, żebyś cierpiała".

Skupiała się na bólu i walce o każdy oddech, ale pytania przebijały się przez mur obojętności, który starała się wokół siebie wybudować. Hill dawał jej czas do namysłu, i to było najgorsze, burzyło koncentrację; sprawiało, że panika podchodziła coraz bliżej. Zemdlała tylko raz, na krótko, od razu ją ocucili. Czarny obejrzał ją dokładnie, zaświecił w oczy małą latarenką, po czym powiedział coś do Hilla.

– Nic ci nie będzie, ale po co tak ryzykować? Kod, Nikka, i to kończymy.

Nie miała sił, by odpowiedzieć, pokręciła więc tylko przecząco głową, a on nie miał wyjścia, podniósł butelkę.

Znów tonęła, znów nie mogła nic z tym zrobić. Woda była wszędzie, w gardle, w nosie... Ale nie mogła nabrać jej do płuc, żeby utopić się naprawdę. Próbowała wygiąć się w łuk, jakoś spaść z ławki, ale Łysy miał dużo siły i trzymał mocno. W końcu poczuła, że dłużej już tego nie wytrzyma i postanowiła podać kod.

– Hill... – zaczęła od razu, jak tylko wypluła całą wodę. Musiała mówić powoli, bo była ochrypnięta jak przy ciężkiej chorobie gardła. – Szesnaście siedemdziesiąt dwa... GDI dwadzieścia siedem FN... sto czternaście AS... A teraz możesz mnie zabić.

Przez chwilę patrzył na nią uważnie, jakby analizował to, co usłyszał.

– Wiedziałem, że jesteś mądrą dziewczynką, dziękuję, Nikka. Ale widzisz... Ty jesteś mądrą dziewczynką, więc nie wierzę, że to wszystko. Na pewno jest coś jeszcze.

– Nie, Hill, to jest ten kod, szesnaście znaków, hasło nadrzędne do systemu.

Przecząco pokręcił głową. Nie kupił zapewnień, a co gorsze, znów kazał rozciągnąć ją na ławce. Sam poszedł po wodę, bo akurat mu się skończyła. Nikka nie krępowała się już, krzyczała, prosiła, płakała. Puściły jej wszystkie hamulce. 

Wystarczył tylko jeden raz, chyba najkrótszy z dotychczasowych. Była już tak sponiewierana, że powiedziałaby mu wszystko, nawet prawdę, gdyby nie miała na tę okazję przygotowanego kłamstwa.

– System przyjmie tylko komendę głosową... Tylko ode mnie... I chyba masz problem, Hill, bo nie brzmię tak, jak wcześniej. Ale daj mi tylko czas, dojdę do siebie i wprowadzę ci ten kod, obiecuję. Tylko błagam, nie top mnie już więcej – dodała szybko, widząc jego niezadowoloną minę.

– Nikka, jeśli to prawda, to nie będzie potrzeby tego powtarzać. Ale jeśli kłamiesz, będziemy musieli tutaj wrócić. – Ukucnął przy niej. – Powiedz mi jeszcze co z autodestrukcją?

Nie zapomniał. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że o tym zapomni? Przecież był profesjonalistą. Próbowała odchrząknąć, ale jeszcze bardziej bolało. Zniżyła więc głos do szeptu:

– Nie ma autodestrukcji... To znaczy ustawiłam system na przeciążenie, ale dział plazmowych, nie reaktora.

– Mów dalej.

– Jeśli nie autoryzuję kodu swoim głosem, wybuchną działa, zniszczy się trochę kadłuba z przodu, ale statek jeszcze będzie w stanie latać. Nie chciałam go niszczyć. – Pociągnęła nosem, a oczy zaszły łzami. – To jedyne, co łączy mnie z domem... – urwała gwałtownie, udając, że nie jest w stanie powiedzieć nic więcej. Płakała, to przychodziło jej łatwo i wyglądało naturalnie.

Hill wyjął koszulę z rąk Czarnego i wytarł jej twarz. Uspokajała się powoli, a on cały czas bacznie ją obserwował. Miała nadzieję, że widzi tylko roztrzęsione, pokonane dziecko.

– Powtórz mi ten kod, proszę – zażądał jeszcze.

– Szesnaście siedemdziesiąt dwa GDI dwadzieścia siedem FN sto czternaście AS – wyrecytowała bez wahania.

– Zgadza się, szesnaście znaków. Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. I proszę, nie psuj tego.

Potaknęła, a on kazał swoim ludziom ją rozwiązać. Całe nogi, ręce i klatkę piersiową miała w siniakach i śladach od sznura, ale to nic poważnego, poboli i przestanie. Czarny na polecenie Hilla przyniósł ubranie, przyjęła je z wdzięcznością. Potulnie poszła za Hillem do celi. Mówił, że przyniesie jedzenie i leki, ale ma tu zostać, nie sprawiać kłopotów i nie robić nic głupiego, że ją obserwują – w tym momencie wskazał dłonią na sufit – a ona stała z wzrokiem wbitym w podłogę, jak służąca. Kiedy wreszcie została sama, zawinęła się w koc i dalej udawała płacz. Myślała, że szybko uśnie, ale była na to zbyt zmęczona i targało nią zbyt wiele emocji.

Niewłaściwy kolor niebaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora