rozdział 28

76 60 12
                                    

Tak zastał ją Hill. Słyszała, że drzwi się otwierają, ale nie otworzyła oczu.

– Już czas, Selino.

– Daj mi spokój, modlę się... – jęknęła.

– Pewnie o to, żebym dostał zawału albo spadł ze schodów i skręcił kark?

Spojrzała na niego bardzo poważnym wzrokiem.

– Hill, proszę, zapamiętaj sobie jedno o naszych bogach: nigdy nie proś o to, żeby komuś stała się krzywda, oni bardzo, ale to bardzo tego nie lubią.

Nie była pewna, czy jej uwierzył. Cóż, jeśli nie posłucha, to sam się przekona. Boleśnie.

Wstała, a on dał znak, by poszła za nim. Nie odeszli daleko, wyprowadził ją tylko z celi. Na schodach stał Łysy, blokując drogę na górę. Widziała też Czarnego, aczkolwiek niezbyt dobrze, bo tamta część piwnicy była słabo oświetlona.

– No i jak, Selino? Nadal nie musimy tego robić. Podaj mi kod, a odwiozę cię do twoich przyjaciółek i o wszystkim zapomnimy.

Wydawał się autentycznie przejęty, współczujący, jakby naprawdę nie chciał jej krzywdzić. Nie wierzyła w to ani przez moment.

– Rób, co masz robić, w końcu ci za to płacą – stwierdziła z rezygnacją.

Hill nie przestał namawiać jej do współpracy, ale kiwnął na swoich koleżków i zaczęli wiązać jej nogi i ręce. Sprawnie i mocno, jakby to nie był ich pierwszy raz – i zapewne tak było. Nie stawiała oporu, próbowała zachować wyniosłą obojętność, ale w środku czuła paraliżujący, zimny strach. Nie miała pojęcia do czego to wszystko prowadzi.

Nie mogła dać ani kroku, więc powlekli ją w kąt, do dziwnego mebla: niskiej drewnianej ławki, której ktoś wyłamał dwie nogi i teraz smutno opierała się jednym końcem o podłogę. Obok niej stała duża butelka z białego tworzywa, oczywiście wypełniona wodą. Ci Amerikanie mieli jakąś obsesję na punkcie wody...

Położyli ją na tej ławce, głową w dół, nogi dodatkowo przywiązali tak, że w ogóle nie mogła już nimi ruszyć. Łysy przytrzymywał ją przedramieniem, żeby nie usiadła. Czarny stał za nią, miał w rękach coś białego. Widziała go do góry nogami, ale udało jej się rozpoznać w tym czymś koszulę, w której tu przyjechała. Hill przystanął tuż nad jej twarzą, wziął butelkę, i nic już nie mówiąc, kiwnął głową, dając znak do rozpoczęcia przesłuchania.

Czarny zarzucił na głowę Nikki koszulę, przyciskając ją do ławki jeszcze bardziej. Teraz widziała wszystko niewyraźnie przez biały materiał, ale nie uszło jej uwadze, że Hill zbliża się z butelką, przechyla ją i zaczyna powolutku lać wodę prosto w jej nos i usta. Próbowała parskać i kaszleć, ale nie mogła się ruszyć. Woda w końcu zalała jej gardło i Nikka poczuła, że tonie. Ciało rozpaczliwie pragnęło zaczerpnąć tchu, wrodzone odruchy kazały jej chociaż próbować kopać, machać rękami, wypłynąć na powierzchnię. Rzucała się na ławce jak ryba wyciągnięta z wody, ale bez rezultatu, zarówno więzy, jak i przesłuchujący ją mężczyźni trzymali mocno. A woda wciąż płynęła... Po kilkunastu sekundach bezowocnej walki straciła przytomność.

Ktoś podtrzymywał jej plecy i głowę. Gwałtownie nabrała powietrza, zachłysnęła się resztkami wody, po czym rozkaszlała tak mocno, że aż z oczu pociekły jej łzy. A do tego wszystkiego Hill patrzył na nią zatroskanym spojrzeniem.

– Chcesz mnie utopić? – spytała słabym głosem. – Łatwiej byłoby wrzucić mnie do morza, przynajmniej rekiny zjadłyby potem ciało... Macie tu rekiny?

– Nikka, zastanów się. Warto tak cierpieć? To tylko statek.

– Nie dla mnie... Nic nie rozumiesz. Daj mi spokój albo utop mnie porządnie – pociągnęła nosem.

– Jak chcesz Nikka... Egen – rzucił do kolegów i cała procedura zaczęła się jeszcze raz.

Tym razem wiedziała już, czego się spodziewać, i starała się zapanować nad strachem. Nie wyszło najlepiej. Niby umysł wiedział, że nie zamierzają jej zabić, ale ciało czuło zupełnie co innego. Dla jej organizmu każda sekunda była walką o przetrwanie i nie dała rady go przekonać, że jest inaczej. Wszystko trwało krócej, nie zdążyła zemdleć. Podniesiono ją, wykaszlała wodę. Hill nie odezwał się do niej, wymienił tylko kilka zdań z Czarnym. Nie pozwolili jej odpocząć, znów przycisnęli do ławki, zakryli twarz. Szarpała się przez chwilę, a potem chciała krzyczeć, bezsensownie krzyczeć, ale gardło miała pełne wody... Zemdlała.

– Nikka? Nikka, spójrz na mnie... – szeptał? Może... Słyszała ten głos jakby z daleka. – Widzę, że już tu jesteś, otwórz oczy.

Posłusznie podniosła powieki, a on czułym gestem odgarnął jej z twarzy kosmyk mokrych włosów.

– Zabij mnie... – wychrypiała. Głos ją zawodził, gardło i płuca paliły. Była taka zmęczona.

– To nie takie proste. – Uśmiechnął się smutno. – Najpierw statek. Podaj kod, a wszystko się skończy. Nikka proszę, kod i nie będziemy musieli tego robić.

– Nie... mogę. Wiesz, że nie mogę.

Kolejne współczujące spojrzenie. A potem:

Egen!

Twardość ławki pod plecami, ciężar Łysego na piersiach.

Przynajmniej mi od niego ciepło – pomyślała.

Tym razem pierwszą cieczą, którą poczuła na swojej twarzy, były łzy, zaskakująco gorące łzy. Woda przyszła chwilę później, Hill topił ją powoli, lecz skutecznie. Nie próbowała już myśleć o czymkolwiek, po prostu poddała się panice, rzucała się i płakała bezgłośnie. Straciła przytomność po koszmarnie długiej chwili.

Czarno, przed oczami czarno, ale chyba słyszy głosy. Co się dzieje? A tak, Hill, piwnica... przesłuchanie. Oddycha powoli, ciężko. Patrzy przed siebie, walczy, by skupić wzrok. Jego twarz, pociągła, smutna, słabo widoczna w mroku. Rusza ustami, mówi coś. Do niej? Nikka potrząsa głową, kaszle.

– Proszę Nikka, to tylko kod. Dasz mi go i pojedziesz do domu.

Dom... Tak, chciałaby pojechać do domu. Zobaczyć matkę...

– Nikka, ja naprawdę nie chcę ci tego robić. Pomóż mi, proszę. Jak odblokować statek? Proszę, powiedz mi...

Ten głos, taki kojący, taki... znajomy?

– Tata? Tato proszę... pomóż...

Głos oddala się, potem milknie, a ona osuwa się w ciemność.

Niewłaściwy kolor niebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz