rozdział 24

80 63 18
                                    

– Widzieliście, chciałem dać jej szansę, ale się uparła – zwrócił się do nich prezydent, jakby chcąc przerzucić ciężar odpowiedzialności na dziewczynę, która przed chwilą mu się postawiła.

Hill wiedział, że tak to się skończy, już dawno widział w niej tę fanatyczną zaciekłość. Miał nadzieję, że te dwie pozostałe przestraszą się i przemówią jej do rozumu, ale nie, okazało się, że albo są tak samo szalone, albo Nika ma nad nimi jakąś władzę. Już niedługo będzie wiedział dokładnie, o co chodziło.

Na razie jednak gorliwie potakiwał Philipowi Scottowi, zastępcy dyrektora, który tłumaczył prezydentowi, że oczywiście, są w stanie wyciągnąć od Niki wszystkie informacje nie czyniąc jej przy tym krzywdy.

Trwałej krzywdy – doprecyzował w myślach.

Prezydent żądał natychmiastowego działania, a Hill i Scott byli na to przygotowani. Zawczasu ściągnęli dwóch speców od przesłuchań, którzy czekali niedaleko. Jednak najpierw Hill chciał spróbować jeszcze czegoś innego.

Prezydent szybko pożegnał się z dziewczynami bardzo żałując, że nie udało im się osiągnąć kompromisu, po czym opuścił halę w towarzystwie Scotta i wojskowych. Hill został, co wywołało niemałe zdziwienie u Camilli Peake. Idąc do wyjścia co chwilę odwracała się i posyłała mu spojrzenia pełne niedowierzania i strachu. Mieszanie cywili w tę sprawę było głupie, ale na samym początku nie mieli za bardzo innego wyjścia. I tak udało się poprzestać tylko na dwóch osobach, które można było łatwo kontrolować zastraszeniem lub przekupstwem.

No ale dość rozmyślań, miał tu przecież pracę do wykonania. Skinął na strażników spod drzwi, kazał im podejść bliżej i mieć broń w pogotowiu. Dziewczyny przysunęły się do siebie, najstarsza, Inga Warez zaczęła coś gorączkowo szeptać do Niki, ale ta przerwała jej zdecydowanym gestem i ruszyła w jego stronę.

– Selino, stój! – rzucił do niej, używając poprawnego nazwiska. Bush nawet tego nie potrafił zapamiętać.

– Wiedziałam, że mówisz po naszemu – odwarknęła mu, ale nie zamierzała się zatrzymywać. Na miejscu osadziły ją dopiero wymierzone w nią lufy dwóch karabinów. – Dobrze, chodźmy więc i miejmy to już za sobą – dodała już mniej buntowniczym tonem.

– Nie Selino, ja nie chcę ciebie. Biorę pannę Kalię, będziemy się razem dobrze bawić.

– Ona nie wie jak włączyć statek.

– Ale może wie, jak zmusić ciebie, żebyś to powiedziała – stwierdził Hill dość radosnym tonem.

Kazał jednemu strażnikowi mieć na oku Nikę, drugiemu Ingę. Zmusił je, by odeszły na bok i uklękły na podłodze z rękami w górze. Po nastolatkę poszedł sam, przygotowany na to, że będzie wyrywać się i szarpać, bo sprawiała wrażenie krnąbrnej i rozkapryszonej pannicy, ale do niczego takiego nie doszło. Dała mu się wyprowadzić z hali, prychając tylko i warcząc na niego, żeby nie dotykał jej tymi brudnymi łapami. Krzyczała też do swoich towarzyszek, że niczego nie powie, choćby przesłuchiwał ją cały miesiąc. Ta deklaracja bardzo go ubawiła.

Miał przygotowany w bazie pokój, w którym na samym początku Margareti przesłuchiwał Nikę. Nagle przypomniało mu się, jak wcześniej próbował podać jej tiopental. Wtedy się nie udało, być może przez jakąś nadprzyrodzoną interwencję. Albo może wszyscy mieszkańcy tamtego świata są odporni na taką chemię? Nie, to mało prawdopodobne, przecież te dziewczyny wyglądały i zachowywały się jak normalni ludzie. Testy DNA co prawda nie były jeszcze gotowe, ale pierwsze wyniki badań krwi nie odstawały od normy. Sam się sobie dziwił, ale bardziej prawdopodobna wydawała mu się opcja z bogami Amaru. Teraz sprawdzi, czy są gotowi pomagać wszystkim swoim wyznawcom.

Zanim zaczął cokolwiek robić, zadzwonił do Johnatana każąc mu przyjść i przy okazji przynieść jego narzędzia i kamerę. Ignorował nastroszoną Kalię, która obrzucała go z pasją różnymi wyzwiskami, w których zaskakująco często powtarzały się słowa „brudny" i „parszywy". Dla Hilla było jasne, że próbuje w ten sposób zamaskować strach.

Spokojnie dziewczynko, przecież jeszcze nic ci nie robię – stwierdził w myślach.

Chciał dać jej czas, by strach urósł i wziął górę nad poczuciem obowiązku. Bez pośpiechu zdjął marynarkę, rzucił ją na oparcie krzesła, potem usiadł naprzeciw Kalii. Patrzyli tak na siebie, on w milczeniu, ona początkowo jeszcze obrażała go w gniewie, ale w końcu też zamilkła, jakby wreszcie dotarła do niej powaga sytuacji. Powoli wytwarzał się pomiędzy nimi ten rodzaj napięcia, który sprzyjał zadaniu pierwszego pytania i otrzymaniu na nie w miarę szczerej odpowiedzi. Ale wszystko szlag trafił, bo do pokoju wszedł Johnatan i Kalia znów przybrała pozę sfochowanej nastolatki.

– Młoda jest – rzucił Johnatan, kładąc rzeczy na stole.

Hill niespiesznie zaczął rozstawiać kamerę.

– A co, przeszkadza ci to? – spytał.

Nie pracował wcześniej z tym gościem, ale Bryn go polecił, a do Bryna miał już jako takie zaufanie. Może nie był najlepszy, i gdyby Hill miał więcej czasu, to ściągnąłby kogoś innego, ale miał reputację solidnego fachowca. Może to po niego powinien zadzwonić, ale chciał sprawdzić młodego przy prostej robocie. Dlatego Johnatan był tu teraz i wygłaszał głupie uwagi, a Bryn czekał w furgonetce.

– Nie, tylko zazwyczaj jednak to wszystko wygląda inaczej – próbował się tłumaczyć.

– Dziś nie będzie tak, jak zwykle.

– Czy to ma jakiś związek z tym rzekomym UFO, które widziano nad Cape Cod? I które stoi tu nakryte plandeką?

Hill zmierzył go ostrym spojrzeniem.

– Chyba nie myślisz, że ci powiem, co? Weź lepiej przytrzymaj mi tą młodą, będziemy zaczynać.

Kalia tym razem próbowała walczyć, wyrywała się. Johnatan musiał mocno złapać ją za włosy, by siedziała nieruchomo.

– Puść mnie, ty śmierdzący bydlaku! Pożałujesz, zobaczysz, niech tylko moja rodzina się o tym dowie!

– Może przetłumaczyć ci te czułe słówka? – uprzejmie zaproponował Hill. – Ta twoja mała ma całkiem cięty język.

– Obejdzie się. Co teraz, przytrzymać ci jej rękę? – spytał, widząc jak Hill wyjmuje strzykawkę i zaczyna przygotowywać tiopental.

– Taa... A jak będzie się bardzo rzucać, to możesz ją walnąć.

Rzucała się, więc Johnatan ją walnął: uderzył otwartą dłonią w tył głowy, tak jak czasem dokuczają sobie chłopcy w szkole. Na jej twarzy odmalował się szok, jakby nigdy wcześniej nikt jej nie uderzył. Hill pamiętał, że rzekomo pochodziła z bogatej arystokratycznej rodziny, więc prawdopodobnie tak właśnie było.

– Siedź spokojnie, albo mój przyjaciel pokaże ci, jakim potrafi być bydlakiem – powiedział w jej języku. – Daj rękę, to tylko zastrzyk. Potem porozmawiamy.

Kiwnęła głową i wyciągnęła ramię w jego stronę, nieśmiało, jakby wstydziła się uległości. Hill ostrożnie wstrzyknął jej standardową dawkę, starając się zrobić to delikatnie. Zauważył przy tym, że w oczach Kalii lśnią łzy, a ona sama pociąga nosem starając się nie rozpłakać. Może tiopental nie był konieczny? Nie, lepiej było ją jednak naćpać, żeby nagle nie włączył jej się tryb bohatera. Teraz trzeba tylko chwilę poczekać, pamiętać, żeby być uprzejmym, bo inaczej wybuchnie płaczem i nic nie powie.

Zaczął od najprostszego pytania:

– Nazywasz się Kalia Lin-Mollari?

Przytaknęła.

– Ładne nazwisko, podoba mi się, naprawdę.

– Dziękuję.

– Twoje imię też mi się podoba. Kalia... Czy ono coś znaczy?

– Była... taka bajka... O królewnie Kalii zamienionej w mewę. I chyba stamtąd wzięli je moi rodzice. – Głos jej się trochę zmienił, narkotyk zaczynał działać.

– Ja nazywam się Ethan Hill. Wiem, to pospolite nazwisko. nie było żadnego króla Ethana. – Uśmiechnął się do niej. – A teraz, Kalio, czy mogłabyś mi opowiedzieć o Nikce Selino?

Niewłaściwy kolor niebaWhere stories live. Discover now