rozdział 5

126 87 8
                                    

Otworzyły się cztery pary oczu: zielone, brązowe, niebieskie i szare.

Otworzyły się i się nie otworzyły.

Istniały i nie istniały.

Tam nie istniały od zawsze, istniały, odkąd zostały nazwane przez śmiertelnych.

Tu nie istniały nigdy wcześniej.

Teraz zaistniały i nie zaistniały, wzywane przez śmiertelną.

Śmiertelna prosiła.

Nieśmiertelni pomogli.


Bob Carrol miał do załatwienia zupełnie inną sprawę w zupełnie innej części bazy. Kiedy pomyślał o tym wieczorem, nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego wybrał drogę właśnie przez centrum łączności. Cóż, koniec końców wszedł do niego – może dlatego, że kręciło się tam więcej ludzi niż zazwyczaj. Teraz zobaczył kilkanaście osób wsłuchanych w rozmowę pilota z jakąś kobietą. Próbowali ustalić, w jakim ona języku mówi. Kilka osób twierdziło, że po rosyjsku, kilka, że nie, że to jednak coś innego. Babcia Boba pochodziła z Chorwacji, miał tam rodzinę, jeździł do nich na wakacje co kilka lat. Nigdy nie opanował dobrze ich języka, ale to, co usłyszał, wydawało mu się dziwnie znajome.

– Słuchajcie, to brzmi podobnie do chorwackiego – powiedział nagle głośno. Wszyscy odwrócili się w jego stronę.

– Widzicie, rosyjski, chorwacki, wszystkie te wschodnioeuropejskie dialekty są do siebie podobne – ucieszył się ktoś, kto wziął jego słowa za potwierdzenie swojej tezy.

– Mamy tu tyle uniwersytetów, na pewno znajdzie się tam jakiś ekspert, który powie nam, co to dokładnie jest. – Tego Bob też nie planował powiedzieć, słowa jakoś tak same z niego... wyszły.

– Nie powinno cię tu być, Carrol, ale masz rację. – Głos dowódcy bazy zagrzmiał tuż za nim. – A teraz zjeżdżaj mi stąd i zapomnij, że cokolwiek słyszałeś.

Niewłaściwy kolor niebaWhere stories live. Discover now