rozdział 50

88 55 2
                                    

Następnego dnia wszystko zaczęło dziać się szybko. Ledwo zdążyły zjeść śniadanie, a na hali zjawili się Hill i Erik Czen. Margareti też przyszedł, ale jak podejrzewał wcześniej, nie miał zbyt wiele czasu na pożegnania. Hill spieszył się, chociaż nie powiedział tego głośno. Kazał dziewczynom zebrać swoje rzeczy i być gotowym do wyjścia. Nikka powiodła wzrokiem po hali, mając nadzieję, że robi to po raz ostatni. Wydała jej się bardzo pusta, gdyż strażnicy w czarnych mundurach zniknęli z balkonu. Zostało dwóch przy drzwiach, lecz ci na pewno opuszczą swoje stanowiska zaraz po ich wyjściu.

– Rzeczy? My nie mamy żadnych rzeczy – stwierdziła Inga.

Nikka wolała się nie odzywać, wzięła tylko notes i pisak. To był cały jej dobytek i, co zabawne, dorobiła się go zaledwie wczoraj.

Słyszała, jak Erik wyjaśnia Indze, że pani Kamilla dotrze do nich kilka dni później, musi przygotować się do przeprowadzki z całą rodziną. Hill chyba oczekiwał, że pójdzie z nim przodem, ale Nikka trzymała się z tyłu, jak przystało na sterniczkę zatrudnioną przez rodzinę Lin-Mollari, osobę o statusie społecznym niewiele wyższym od zwykłej służącej. I tak miała udawać, mogła zacząć tutaj, niekoniecznie tam, na miejscu. Oraz, co może było nawet ważniejsze, nie miała najmniejszej ochoty się do niego zbliżać.

Myśli Nikki uciekły do lotu Płaszczką. Nie spędziła za jej sterami dużo czasu, łącznie były to najwyżej trzy godziny. Ale za to ile zdążyło się przez ten czas wydarzyć... Szaleńcza ucieczka, przelot do tego świata, awaria zasilania, próby nawiązania kontaktu z Amerikanami, a do tego jeszcze Inga, która, delikatnie mówiąc, nie była w najlepszym stanie. Uznała, że poradziła sobie całkiem nieźle z tymi kryzysami. Czy dziś dałaby sobie radę tak samo dobrze? Może.

Pomijając to wszystko, samo latanie było super. W sumie mogłaby zostać sterniczką i zarabiać na życie prowadząc statki powietrzne czy wodne. Cieszyło ją to, jak potężna maszyna reagowała na jej polecenia i mogła nią polecieć, czy też popłynąć, gdziekolwiek miałaby ochotę. Statki dawały wolność nieosiągalną nigdzie indziej. Nagle zrozumiała tych wszystkich na wpół legendarnych piratów grasujących w minionych wiekach na wodach Amaru i Południowego Archipelagu. Do cholery, przecież nazywano ją Królową Piratów i podobał jej się ten przydomek, chociaż wtedy myślała o nim w innych kategoriach. Teraz zaczął pasować jeszcze bardziej. Rzucić to wszystko i wypłynąć na morze... Oddałaby wiele za taką możliwość.

Wciąż zamyślona wsiadła do wielkiego, czarnego auta, którego drzwi otwierały się w dziwaczny sposób, przesuwając w bok. Jego wnętrze było przestronne, fotele bardzo wygodne, a szyby w oknach przyciemniono, żeby nikt z zewnątrz nie gapił się na pasażerów. Albo żeby nie raziło ich słońce. Najprawdopodobniej jednak chodziło o jedno i drugie.

– Zapnijcie pasy – przypomniał Hill.

Wszedł do środka i zajął miejsce obok niej, chociaż z tyłu było jeszcze wolne. Oczywiście. Nie miała złudzeń, przecież nie mógł usiąść gdzie indziej.

No tak, te pasy. Poradziła sobie ze swoim, Erik wyjaśnił dziewczynom, o co z nimi chodzi. Tak, jak myślała, obie były zafascynowane czekającą je podróżą i w ogóle wyjściem na zewnątrz. Sama też patrzyła przez okno, ale bez większego entuzjazmu, nie miała dziś humoru na podziwianie widoków. Tęsknym spojrzeniem pożegnała Płaszczkę wciąż świecącą pod plandeką na płycie lądowiska. Pewnie nigdy więcej jej już nie zobaczy.

– Panie Hill, jak długo potrwa ta podróż? – spytała, nawet nie odwracając głowy w jego stronę.

– Około dwie i pół godziny. Byłoby szybciej, gdybyśmy mogli wystartować z tego... portu lotniczego?

Niewłaściwy kolor niebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz