rozdział 36

73 54 8
                                    

Po paru dniach wszystko wróciło do względnej normalności. W szpitalu, oprócz Kamilli, odwiedził Nikkę tylko Margareti. Pytała, co ze statkiem, ale nie dostała odpowiedzi. Obiecał jej jednak, że wróci do swoich koleżanek, jak tylko wydobrzeje. Fizycznie czuła się normalnie, ale psychicznie wciąż nie było dobrze. Próbowała nie wracać myślą do wydarzeń z domku w lesie i, o dziwo, było to łatwe. W ogóle, żeby o czymkolwiek pomyśleć musiała się wręcz do tego zmusić. Czuła otępienie i poddawała się zabiegom lekarzy z obojętnością. Podejrzewała, że Pan Reed uzdrowił jej ciało, i chyba miała rację, bo szybko nabierała sił. Kamilla ciągle powtarzała, że już za chwilę wypuszczą ją ze szpitala, ale nastąpiło to dopiero po sześciu dniach.

Kolonel Margareti pofatygował się po nią osobiście. Dostała też ubranie, które Kamilla określiła jako „normalne". Dla Nikki nadal był to strój roboczy, tylko uszyty z bardziej kolorowych i sztywniejszych tkanin. W drodze towarzyszył im uzbrojony żołnierz, lecz nie została ani skuta, ani rzucona na pakę ciężarówki. Tym razem jechała z Kamillą na tylnym siedzeniu auta Margaretiego i mogła oglądać miasto.

A takiego miasta jeszcze w życiu nie widziała, no, tylko wtedy, gdy dopiero pojawiły się na Erf i przelatywały nad jednym z nich. Szerokie ulice pełne aut. Dużo drzew powoli przybierających jesienne barwy, dokładnie tak samo jak w północnych regionach Akurii. Domy i budynki rozrzucone na dużych przestrzeniach jak klocki, kanciaste, przeważnie szare lub białe, ale zdarzały się też kolorowe. Kamilla objaśniała jej różne rzeczy, mówiła coś o wielu sklepach w jednym budynku, niskim i bardzo rozległym, szkołach i innych takich, ale Nikka nie słuchała uważnie. Po prostu siedziała i patrzyła, chłonąc ten dziwny świat, niby podobny, lecz jednak tak różny od miejsca, w którym się urodziła i wychowała.

W końcu wjechali na teren strzeżony przez wojsko. Nikka skupiła się bardziej i zaczęła obserwować zabezpieczenia. Punkt kontrolny strzeżony przez żołnierzy z karabinami. Ogrodzenie z metalowej siatki, wysokie. Dałoby się przez nie przejść, ale wymagałoby to trochę czasu. Reflektory, to mogłoby utrudnić ucieczkę w nocy. Pewnie mają też patrole... Byłoby trudno, ale istniały szanse. Gorzej z wydostaniem się z sali.

Minęli kilka budynków i wyjechali na otwartą przestrzeń. Nikka poznała to miejsce, to tutaj lądowała Płaszczką. Od razu rozejrzała się w poszukiwaniu statku, lecz musiała zmrużyć oczy i odwrócić wzrok. W jego miejscu znajdowała się kula oślepiająco białego światła.

Margareti odwrócił się do tyłu i powiedział prosto do niej:

Soł, dis is jur szip.

– To jest twój statek – przełożyła Kamilla.

– To... Czyli jednak wybuchł, tak jakby.

Widziała ten błysk, zanim Pan Reed wezwał ją przed swe oblicze. Moc boga powstrzymała eksplozję reaktora i teraz tylko tak sobie świecił. Innego wytłumaczenia nie było. Według jej wiedzy nie istniał żaden sposób, żeby ludzie mogli zatrzymać rozpoczętą reakcję termojądrową.

– Kolonel pyta, czy wiesz, co się stało.

No tak, oczywiście, znów pytania. Czy to się nigdy nie skończy?

– Powiedz mu, że to bóg zatrzymał wybuch. I nie, nie wiem, co dalej ani jak to naprawić. I radzę wam zostawić to wszystko w spokoju i nie sprzeciwiać się woli Pana Reeda – zakończyła stanowczym, ostrzegawczym tonem. Jeśli coś się stanie, będą sami sobie winni.

Kamilla i Margareti pogrążyli się w dyskusji, której nie rozumiała. Nie trwało to długo, bo okazało się, że ich hala dosłownie graniczy z lądowiskiem, i gdyby okna nie były zasłonięte, to mogłyby przez nie widzieć Płaszczkę. Została wyprowadzona, nie, raczej odeskortowana do środka przez żołnierza, który wcześniej sterował autem. Kamilla poszła z nią.

Niewłaściwy kolor niebaWhere stories live. Discover now