rozdział 2

203 96 56
                                    

Każde amarskie dziecko wie, że niebo jest szare. Odkąd tylko nauczy się trzymać kredkę w rączce, maluje brązowy albo czerwony domek, zieloną trawkę, szare niebo i obłoczki. Albo łodzie na morzu płynące dostojnie pod szarym niebem. Nieważne, czy pochodzi z Akurii, Murkey, Południowego Archipelagu czy słabo jeszcze zaludnionej Wielkiej Kordyliery. Gdziekolwiek by się było, wystarczy podnieść głowę, żeby stwierdzić, że kolor nieba to łagodna popielata szarość barwiona różnymi odcieniami czerwieni i bursztynu podczas wschodów i zachodów słońca. Gdziekolwiek by się było na Amarze. Wyglądało na to, że to już nie jest Amar.

– Czemu niebo jest niebieskie...? – wyjąkała Inga. – Przecież nie bili mnie po głowie...

– My też to widzimy, wszystko z tobą w porządku – uspokoiła ją Nikka. Tak naprawdę Inga potrzebowała doktora, i to szybko. – Wygląda na to, że... Jakby... Jakby to nie był świat, który znamy. – W końcu to z siebie wyrzuciła.

– Co by to nie było, lepsze to niż więzienie – stwierdziła z tyłu młoda pasażerka o wciąż nieznanym Nikce imieniu.

Nikka w duchu przyznała jej rację. Właśnie dlatego zaryzykowała ucieczkę, niespodziewanie dla niej samej zakończoną powodzeniem. Żołnierze Murkey zlekceważyli ją, uznali za zwykłą akuryjską dziewuchę, którą można złapać i zesłać do pracy w kopalni. Oczekując na transport, zaprzyjaźniła się z Ingą, również należącą do Armii Wyzwoleńczej. Oczywiście zabrali ją na ostre przesłuchania, ale dziewczyna była twarda i nic nie powiedziała. Wtedy zabrali się też za Nikkę, sądząc, że cierpienie koleżanki skłoni Ingę do ujawnienia posiadanych informacji. Stąd te rany na dłoniach. Jeszcze nie bolały, jeszcze za dużo adrenaliny krążyło w jej żyłach. Niedługo zaczną i wtedy będzie się nimi martwić.

Prawdę mówiąc, liczyła na to, że ją zastrzelą. Inga mogła wydać parę osób, które i tak powinny się ukryć zaraz po jej aresztowaniu. Takie były procedury. Nawet gdyby Murkey ich dopadli, wciąż była to jedna komórka w jednym mieście. Ale gdyby przesłuchujący wzięli się za nią... W końcu wszystko by powiedziała, nie miała co do tego złudzeń. Może jej informacje na temat Armii Wyzwoleńczej w stolicy nie były już aktualne – w końcu minęło osiem miesięcy odkąd była tam po raz ostatni – ale miała jeszcze jeden sekret, który powinien pozostać sekretem. Od tego mogły zależeć dalsze losy wojny.

Dlatego też, kiedy jeden z przesłuchujących Ingę mężczyzn wyszedł, natychmiast rzuciła się na tego drugiego. Tak, był od niej większy, ale ona od samego początku wojny nosiła w sobie gniew i furię. Prawie nie pamiętała, jak to się stało, ręce drżały z nadmiaru emocji, serce waliło tak mocno, że chyba było słychać je w całym skrzydle budynku, ale udało się jej zadusić go rzemieniem – tym samym, który przed chwilą zostawił krwawiące ślady na jej dłoniach. Zabrała mu broń, pomogła Indze wstać i razem odnalazły wyjście. Nikka miała wrażenie, że każdy krok jest ostatni, że zaraz ktoś strzeli jej w plecy – i to będzie upragniony koniec. Jednak to ona zabiła dwóch żołnierzy prowadzących małą, a potem...

– Widzę ląd na sterburcie. – Owa mała wyrwała Nikkę z rozmyślań.

Faktycznie, po prawej stronie zielenił się wąski pasek lądu. Nikka skierowała tam statek, zmniejszyła też pułap lotu do tysiąca stóp. Z bliska ląd okazał się wąskim, hakowato zakrzywionym półwyspem. Patrzyły na plaże, lasy i skupiska białych, szarych i jasnobłękitnych domów. A więc ten świat był zamieszkany. Przez ludzi takich jak one? Nikka zeszła na sześćset stóp, by móc lepiej się przyjrzeć. Ich Płaszczka została już dostrzeżona. Ludzie – bo wyglądali jak najzwyklejsi ludzie, więc czymże innym mogli być? – pokazywali ją sobie palcami, zatrzymywali się na ulicach, niektórzy machali. Może niebo ma tu niewłaściwy kolor, a na ulicach jest mnóstwo aut, tak jakby każdy miał własne, ale ludzie zachowywali się... cóż, jak ludzie, którzy zobaczyli coś niezwykłego.

Niewłaściwy kolor niebaWhere stories live. Discover now