rozdział 44

70 55 12
                                    

Nie rozmawiali dużo. Hill upewnił się jeszcze, że Nikka dobrze się czuje i nic jej nie jest, później milczał. W końcu zaczęła rozpoznawać mijane budynki. Powoli zbliżali się do celu. Komandor zebrała się w sobie i postanowiła poruszyć jedną ważną dla niej kwestię.

– Itan, czy ty w ogóle jesteś zadowolony z naszej dzisiejszej współpracy?

Mocniej zaakcentowała słowo „dzisiejszej".

– Pomijając pewien incydent, tak. Ten wypadek nie był przecież twoją winą. Wychodzi na to, że da się z tobą współpracować, jeśli zawrze się odpowiednią umowę.

– A czy... czy mógłbyś załatwić nam jakieś wyjścia na zewnątrz, nie wiem, spacery pod strażą, cokolwiek? Mogą być i raz w miesiącu. Siedzimy tu już pół roku, nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo nam tego brakowało, dopóki dziś nie wyszłam. Może nie zauważyłeś, ale zachwycałam się głupią trawą i szumem drzew.

– Widzisz, tak się nieszczęśliwie dla ciebie złożyło, że miejscem waszego pobytu zarządza Margareti, a ty chyba dziś go trochę obraziłaś, prawda? Ja, no cóż, może i chciałbym ci pomóc, ale w tej sprawie nie mam za wiele do powiedzenia. Próbuj z nim, wymyśl coś, co go przekona.

Tego nie przewidziała. Brawo, to kolejna rzecz, o którą może mieć do siebie pretensje, bardziej lub mniej uzasadnione. Ich lista ostatnio niepokojąco się wydłużyła. Pomyślała, że to wszystko wróci do niej następnego gorszego dnia, i aż wstrząsnął nią zimny dreszcz.

Wysiedli niedaleko wejścia na teren bazy. Hill wymienił kilka zdań ze sternikiem, wręczył mu też jakieś pieniądze.

– Chodź, może jeszcze zdążysz na kolację. O tej godzinie powinienem już pisać raport... – Westchnął, spoglądając na zegarek.

Nikka ruszyła za nim bez słowa, również w milczeniu czekała na dopełnienie formalności przy szlabanie. Była już zmęczona całym tym szalonym dniem, szczęśliwa, owszem, ale jednocześnie fizycznie i psychicznie wykończona. I jeszcze do tego wypadek, też odbił się niekorzystnie na jej kondycji. Teraz szła więc tylko za Itanem odpuszczając sobie wszelką ostrożność. Do tej pory nic jej nie zrobił, to chyba nagle niczego nie wymyśli.

– Przez tego głupiego jelenia straciliśmy tyle czasu... – Słuchała jego marudzenia.

– Psa. To pies gonił jelenia, widziałam go tuż przed zderzeniem. – Poczuła się w obowiązku to sprostować.

– Naprawdę? Nie zauważyłem.

– Spory, biało-brązowy, wybiegł z lasu i chyba do niego wrócił, potem już go nie widziałam – sprecyzowała, ale nie obchodziło jej, czy uwierzy. Chciała odpocząć.

– Skoro tak mówisz, Selino...

– Dlaczego ciągle nazywasz mnie Selino? Mam imię, kiedyś je pamiętałeś. – A jednak kontynuowała rozmowę.

– Daj spokój, Selino, tak mi wygodnie. Ty kiedyś mówiłaś do mnie „panie Hill" i tak ładnie spuszczałaś głowę, żeby się przypadkiem nie narażać, mamy do tego wrócić?

– To chyba zależy od tych, którzy wydają ci rozkazy, prawda?

Na to nie odpowiedział. Mijali właśnie Płaszczkę, świecącą spod plandek i parawanów. Nikka obrzuciła ją tęsknym wzrokiem. Mewa rozbita, Płaszczka nie nadaje się do użytku... Szkoda, straszna szkoda. Zabrać dziewczyny, wsiąść do maszyny, znaleźć tę dziurę w niebie i wrócić do domu... Oddałaby za to naprawdę wiele, ale ten plan był już niemożliwy do realizacji.

– Zanim wejdziemy do środka – głos Hilla zatrzymał ją w miejscu – mam jeszcze jedno pytanie. Prywatne. Nie musisz odpowiadać.

Stali w takiej odległości od wejścia na halę, że strażnicy nie mogli ich słyszeć. Niesamowite, Itan znów wydawał się mówić szczerze. Porzucił drwiący ton, nie był też fałszywie uprzejmy. Czyżby rzeczywiście chciał o coś spytać wyłącznie z własnej ciekawości?

– Proszę, pytaj. Pomogę, jeśli będę mogła.

– Powiedz, co się dzieje z nami po śmierci? Jest jakaś kraina, do której się trafia? Co na ten temat mówią nasi bogowie?

Zaskoczyło ją i to pytanie, i jego zachowanie. Nerwowo podniósł dłoń do ucha, potem zorientował się, co robi i natychmiast ją opuścił. W oczekiwaniu na odpowiedź wpatrywał się w nią jasnoniebieskimi oczami. Chyba faktycznie mu na tym zależało.

– Itan, ja słyszałam, że w tych waszych, no, tutejszych religiach są jakieś życia wieczne i życia po życiu, ale u nas... Nie wiemy, po prostu nie wiemy. Rodzimy się, żyjemy i umieramy, no i to chyba wszystko. – Westchnęła. – Żaden bóg nigdy nie powiedział niczego, co wskazywałoby, że jest inaczej.

– Nie byliście ciekawi? Nie pytaliście?

– Och przecież wiesz jak to jest, miałeś okazję się przekonać. Pan Reed mówił do ciebie, tak? – Przytaknął. – No więc mogłeś spytać, o to albo o cokolwiek innego. Spytałeś?

Wbił wzrok w szarą, spękaną drogę pod ich stopami. Ten gest rezygnacji był jasną odpowiedzią.

– Widzisz, ty nie miałeś odwagi wypytywać boga, nikt by nie miał – spróbowała go pocieszyć. – Oni czasem mówią do nas, wtedy słuchamy. Ale przeważnie mają swoje zajęcia, realizują jakieś własne plany. Kim jesteśmy, by im zawracać głowę pytaniami?

***

Tak, jak stwierdziła ta śmiertelna, nieśmiertelni mieli własne plany i realizowali je na tej planecie.

Zaczęli tak, jak wtedy, od najmłodszych.

Pomagali, ratowali, pocieszali, leczyli.

Dzieci, tak samo jak na tamtej planecie, przyjmowały pomoc z wdzięcznością, dostrzegały też prawdziwą naturę nieśmiertelnych i były gotowe oddawać im cześć szczerze i bez zbędnych pytań.

Natomiast dorośli... tu nieśmiertelni mogli napotkać problemy.

Chyba, że chcieli potraktować jakiegoś śmiertelnika w szczególny sposób, uśmiechnęły się zielone oczy, wciąż obserwujące pewnego dorosłego, który nagle zaczął martwić się swoją śmiertelnością.

Niewłaściwy kolor niebaWhere stories live. Discover now