rozdział 67

58 50 2
                                    

Jesień, późna jesień. Kamilla i Erik wreszcie skończyli swoją książkę i pewnego dnia pani Pik przyniosła kilka egzemplarzy, by się nimi pochwalić. Nikka z ciekawością obejrzała jeden pod czujnym okiem Hilla.

– Dlaczego nikomu nie zależy na tym, żebyśmy nauczyły się inglisz? – spytała go niby niewinnie. Zgodnie z przewidywaniami, nie odpowiedział.

Załapały kilka słów, zwłaszcza nazw tych rzeczy, które nie miały odpowiedników na Amarze, ale to wciąż było zdecydowanie za mało, by móc się z kimkolwiek swobodnie porozumieć. Nikka mogłaby o to samo spytać Kamillę, ale nie chciała wprawiać jej w zakłopotanie. Hill na pewno zabronił jej podejmować tego tematu.

Życzyła tłumaczce powodzenia w sprzedaży książki i odeszła, nie spiesząc się zbytnio. Usłyszała, jak Hill mówi coś do Kamilli, po czym ona odpowiedziała z entuzjazmem i krzyknęła po amarsku:

– Dziewczyny, a może podpiszecie się na jednej książce? Pan Hill chciałby wziąć ją dla syna.

Nikka od razu do nich wróciła. Hill powiedział Kamilli o dziecku? To było dziwne. Kobieta już usiadła przy kuchennym stole i zaczęła coś pisać na jednej z pierwszych stron książki.

– Jak ma na imię? Twój syn? – Chciała wiedzieć Kamilla.

– Diego.

Spojrzała na niego dziwnie, jakby z imieniem dzieciaka było coś nie tak. Itan przygarnął młodego, który mógł pochodzić z zupełnie innej okolicy. Imię „Diego" w uszach Nikki brzmiało dobrze, ale może tu się źle kojarzyło? Nie miała pojęcia.

Kamilla uśmiechnęła się w końcu, jakby nic się nie stało i wróciła do sporządzania dedykacji.

– Ja też chętnie dodam kilka słów od siebie, jeśli pan pozwoli. – Nikka wolała upewnić się, że Hill nie będzie miał nic przeciwko temu.

Kiwnął jej głową, a do kuchni weszły Kalia z Ingą, zapewne zwabione krzykami tłumaczki.

– Słyszałyście? Podpiszecie się na książce dla pana Hilla? Chce ją wziąć dla syna – powtórzyła Kamilla.

Pełna entuzjazmu Kalia natychmiast usiadła obok i niemalże wyrwała jej pisak z ręki.

– Masz syna? Przecież to niemożliwe, żadna kobieta nie chciałaby się do ciebie zbliżyć – prychnęła Inga, posyłając Hillowi wyzywające spojrzenie.

Nikka spróbowała dać jej dyskretny sygnał, delikatnie pokręciła przecząco głową. Niemądrze było go denerwować.

Itan uśmiechnął się tylko. Był to dziwny uśmiech, lekceważący i groźny jednocześnie. Komandor Selino jeszcze go takim nie widziała, ale była pewna, że to nie zapowiada niczego dobrego. No cóż, Inga ostatnio pozwalała sobie na wiele, może przyda się jej mała nauczka.

– Moja droga, gwarantuję ci, że gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach, to może i ty zechciałabyś się do mnie, jak to ujęłaś, zbliżyć – powiedział. Ten uśmieszek ciągle gdzieś czaił się w kącikach ust. – Widzę, że nie masz żadnego problemu ze zbliżaniem się do tutejszych mężczyzn. Często wyglądacie z Erikiem tak, jakby wręcz nie można było was rozdzielić...

– Jak śmiesz tak do mnie mówić, ty...

Błyskawicznie pokonała dzielące ich półtora jarda i miała zamiar dać mu w twarz, ale był szybszy. Złapał Ingę za rękę i wykręcił do tyłu, nie siląc się na delikatność. Obrócił ją, aż syknęła z bólu, ale nadal próbowała się wyrywać. Dla pewności lewą dłonią chwycił jej włosy. Szarpnął trochę w dół, nie miała wyjścia, musiała zadrzeć głowę do góry. Miał ją pod całkowitą kontrolą.

Niewłaściwy kolor niebaWhere stories live. Discover now