rozdział 43

79 56 7
                                    

Jechali w milczeniu, aż z lasu nie wyskoczył jeleń. Hill próbował gwałtownie zatrzymać pojazd, koła zapiszczały, przeciążenie rzuciło ją do przodu, aż zawisła na pasie. Udałoby mu się, odbił w bok i nie trafił zwierzęcia, ale sternik auta z tyłu nie miał albo refleksu, albo umiejętności, nie zahamował na czas i wbił się w ich tył. Zgrzytnął gnieciony metal, dla odmiany wgniotło ją w fotel, a w twarz wybuchło coś jasnego, jakby pęcherz czy jakaś powłoka. Chwilę wcześniej zauważyła jeszcze wybiegającego spomiędzy drzew psa, który zapewne spłoszył jelenia.

– Nikka? Nikka, wszystko w porządku? – Usłyszała natarczywy głos Itana.

Czy wszystko w porządku? Sama nie wiedziała. Wyciągnęła ręce, to białe ustąpiło.

– Chyba tak... – Głos jej drżał.

– Możesz wyjść z auta?

Spróbowała. Drzwi się otworzyły, ale coś trzymało ją w miejscu. A tak, pas...

– Nie mogę tego odpiąć – jęknęła.

On też uporał się z białą powłoką, która leżała teraz oklapnięta na kole sterowym. Zgasił silnik, wyjął nóż i przeciął pas, który więził ją w fotelu.

– Odejdź kawałek i poczekaj na mnie – rozkazał.

Cóż miała robić? Przeszła chwiejnie kilka kroków w stronę lasu, a potem ciężko usiadła na trawie. Dłonie jej drżały, a w głowie trochę wirowało. Granatowe auto Hilla miało rozbity tył i obróciło się w poprzek. To, które w nich uderzyło, było białe i trochę mniejsze. Wyglądało też na poważniej uszkodzone, przód zgniótł się, a kilka części całkowicie odpadło.

– Patrz na mnie, nic ci się nie stało? Wszystko masz całe? – Nie słyszała, jak podchodził.

– Nic nie złamałam... Nie widzę też krwi...

– Dobrze. Siedź tu, nie zasypiaj. – Obejrzał ją troskliwie, spojrzał głęboko w oczy. – Idę sprawdzić, co z tamtym idiotą.

Powoli zaczynała myśleć jaśniej. Trawa, na której siedziała, wyglądała zupełnie tak samo, jak na Amarze. Owady też były znajome. O, tu idzie kilka mrówek... Wbiła palce w ciepłą, piaszczystą ziemię. Gdzieś tam kątem oka widziała, jak Hill pomaga wysiąść z tamtego auta sternikowi, młodemu mężczyźnie pokaźnych rozmiarów. Miał na twarzy trochę krwi, ale nie wyglądał na poważnie rannego. Odprowadził go na bok drogi, potem rozmawiał jeszcze z kobietą, która zatrzymała się, by pomóc. Czy ten wypadek w ogóle na niego wpłynął? Jeśli tak, to wziął się w garść niemal od razu.

W końcu wrócił do niej, zdenerwowany.

– Ktoś wezwał polis.

– Co? – Nie zrozumiała, o co mu chodzi.

– A co się u was wzywa jak jest wypadek?

– Eeee, lekarza?

Przewrócił oczami.

– A jak ktoś kogoś okradnie albo pobije?

– Straż miejską...

– A u nas polis, to będzie odpowiednik. Będą nas sprawdzać, a ciebie nie powinno tu być. Miałem to załatwić po cichu, ale przez jakiegoś idiotę się nie da.

– Hill, czy ty się denerwujesz? – spytała nieco kpiąco i wstała powoli.

Szok minął i czuła się teraz prawie dobrze.

– Nie, po prostu nie lubię zamieszania wokół mojej pracy. Jak przyjadą, nie odzywaj się, ja będę z nimi rozmawiać.

Przytaknęła, bo i co niby miała zrobić... To jego problem, więc niech sam to załatwi. Chyba właśnie tak Hill odreagowywał to zderzenie, tracąc panowanie nad sobą i wyzywając ludzi od idiotów. Ale z drugiej strony, kiedy patrzyła, jak rozmawia z tamtymi, wydawał się tak samo spokojny jak zwykle, a nawet jakby bardziej uśmiechnięty i uprzejmy. Może tylko przed nią pokazuje prawdziwą twarz? A jeśli tak, to co oznacza, i czy da się to jakoś wykorzystać? Na razie nie miała żadnego pomysłu.

Niewłaściwy kolor niebaWhere stories live. Discover now