rozdział 78

64 53 4
                                    

Margareti starał się zapewnić Nikce rozrywkę i towarzystwo, a ona naprawdę starała się to docenić. Cóż z tego, skoro jej myśli bez przerwy uciekały do Płaszczki, Hilla, dziewczyn, i przede wszystkim do domu. Przynajmniej przez te kilka dni nauczyła się więcej słów i zwrotów w inglisz, niż przez poprzednie cztery lata.

Ciężko było uwierzyć, że siedziała tu już prawie cztery lata... Tutejszy rok był trochę krótszy od amarskiego, ale mimo wszystko, to wciąż było sporo czasu. Przybyły tu dziewiątego miesiąca roku, teraz był trzeci. Niecały rok tutaj, potem niecałe trzy w Łoszintonie, kiedy to zleciało? Dni zlewały się w niewyraźną plamę, jakby to wszystko było jednym wielkim, niekończącym się koszmarem... W sumie mogła to tak nazwać i nie byłoby w tym zbyt wiele przesady. Przez większość czasu nie działa się jej fizyczna krzywda, ale niepewność, bezsilność i oczekiwanie na odmianę losu też potrafiły wykończyć człowieka.

Kilka razy rozmawiała przez radiostację, czy, jak nazywali to Amerikanie, fon. Upierali się, że radio i fon to nie to samo, ale Nikka nie widziała pomiędzy tymi urządzeniami większej różnicy. Jakkolwiek to nie działało, dało się przez nie z kimś pomówić, a to było najważniejsze. Hill kontaktował się z nią codziennie wieczorem. Przez dwa dni stwierdzał jedynie zdawkowo, że jeszcze nic nie wie i prosi o cierpliwość, ale trzeciego oznajmił wreszcie:

– Nasza propozycja została wstępnie zatwierdzona. Ale spokojnie, jeszcze nigdzie nie lecisz, jeszcze czekamy na ustalenie szczegółów. Jutro dam ci znać, czy są nowe informacje.

– Poczekaj, Hill! – krzyknęła, bo chciał już kończyć rozmowę. – Skontaktuj mnie z Ingą, muszę jej o tym powiedzieć, proszę.

– Dobrze, daj mi z powrotem Margaretiego, dam mu numer.

Słyszała, jak westchnął, i to jej się nie spodobało. Mieli współpracować, a teraz czuła, że wyświadcza jej łaskę. Jeśli dalej ma to tak wyglądać... No nic, będą musieli jeszcze o tym porozmawiać, osobiście.

Teraz najważniejsze było to, że udało się skontaktować z Heleną, a potem z Ingą i Kalią. Kolonel Margareti pozwolił Nikce swobodnie rozmawiać, więc potrwało to dobre pół godziny. Inga była w szoku, co w tej sytuacji nie było niczym dziwnym.

– Nikka, to jest... To jest niesamowite, naprawdę, aż ciężko uwierzyć... Kiedy wracamy?

– Spokojnie, jeszcze nie wiem, jeszcze nigdzie nie lecimy. – Selino nieświadomie powtórzyła słowa Hilla. – Na razie wygląda, jakby chcieli zabrać tylko mnie... Ale nie wiem, naprawdę, wiesz jak ci wszyscy Amerikanie pilnują swoich sekretów. Cokolwiek by się nie działo, jak mnie nie ma, to pamiętaj, ty dowodzisz i pilnujesz Kalii.

– Tak jest – potwierdziła Inga. – Jak już wrócisz, to dasz znać mojej rodzinie, że żyję? Pewnie już dawno uznali nas wszystkie za martwe...

– No oczywiście, napiszę listy i do twoich rodziców, i do rodziców Kalii.

– Tylko... – W głosie Ingi pojawiły się niepewne i proszące tony. – Może nie wspominaj o Eriku? Chciałabym im o tym powiedzieć osobiście.

Nikka przytaknęła, ale wiedziała, że jej koleżance chodzi o coś innego. Bała się reakcji rodziny na obcego wybranka. Na razie pozwoli rodzicom i babci cieszyć się, że żyje, a dopiero potem zaskoczy ich taką wieścią. Sprytny plan.

Przy tym, co trapiło Nikkę, problemy Ingi wydawały się blade. Komandor musiała przedostać się na drugą stronę i skontaktować z kimś ważnym, z królem, Irrim, Maleną... Uznawała ich za przyjaciół, więc powinni przynajmniej jej wysłuchać, o ile wciąż żyją, oczywiście. Ciężko było dopuścić do siebie myśl, że mogłoby być inaczej, ale niestety, musiała to wziąć pod uwagę. Najwyżej pójdzie do głównego sztabu Centralnej Floty w Port Albis, odda Płaszczkę i powie, że chce zdać raport, w końcu jest tą komandor, nie mogą zatrzasnąć jej drzwi pod nosem. Opowie wszystko i grzecznie poprosi, żeby ktoś porozmawiał z Hillem. Wielki Admirał powinien być zainteresowany, nieważne kto nim tam teraz jest. Jeśli i to się nie uda, będzie kombinować. Teraz ciężko było wymyślić coś konkretnego, miała za mało danych.

A Hill pytał o jej plany. Wrócił tu w końcu i odbyli wiele długich, irytujących rozmów niepokojąco przypominających przesłuchania. Już nie był taki rozluźniony i zadowolony, z powrotem wczuł się w pracę i schował gdzieś prywatną stronę osobowości. Od siebie powiedział tylko, że czekają teraz na wybór odpowiedniego ambasadora, który poleci z nimi, co potrwa dodatkowy dzień lub dwa. I to miał być cały skład tej wyprawy, Nikka, Itan i ów ambasador. Pytała, dlaczego będzie ich tak mało, przecież Płaszczka wygodnie pomieści osiem osób. Początkowo nie chciał mówić.

– Naprawdę Hill, nie możesz powiedzieć nawet tego? To żadna tajemnica, będę tam, w końcu i tak się dowiem. Ech, widzę, że po prostu nie chcesz... Zero zaufania. – Udała obrażoną.

– To podstawa w mojej pracy. – Uśmiechnął się lekko. – Dla ciebie i tak mam go więcej niż powinienem.

– I wzajemnie – syknęła. – Po wszystkim, co mi zrobiłeś, w ogóle nie powinnam się do ciebie odzywać, a tu proszę, złożyłam ci taką przysięgę... Gratuluję, jesteś naprawdę dobry w wyciąganiu rzeczy od ludzi.

Znów się uśmiechnął, ale spuścił głowę tak, że nie mogła zobaczyć jego oczu. Nie miała pojęcia, co właściwie myślał. No co za...

Spokojnie dziewczyno, takie błahostki nie powinny wyprowadzać cię z równowagi – napomniała się, po czym wstała i podeszła do okna.

Stąd widać było statek wciąż pilnowany przez żołnierzy. Odkąd kolonel Margareti kazał otoczyć go strażą, nikt do niego nie podszedł, nawet ona. Już nie mogła doczekać się lotu...

– Nie mamy pewności czy przejście jest bezpieczne dla ludzi. – Nagle usłyszała za sobą. – Działa, możemy je otwierać i zamykać, ale nie przesłaliśmy przez nie niczego żywego.

– My przeleciałyśmy żywe, co prawda z tamtej strony tutaj, ale to nie powinno mieć znaczenia. – Szybko się odwróciła.

– A co, jeśli to działa tylko w jedną stronę?

Co, jeśli zginie, próbując wrócić do domu, o to chciał zapytać? To byłoby lepsze niż utknąć tu do końca życia i nigdy już nie zobaczyć prawdziwego nieba.

– Ja jestem gotowa podjąć ryzyko – odpowiedziała bez wahania.

– Zaraz po przejściu reaktor się na chwilę wyłącza, zawsze możemy się rozbić. Nasze silniki znoszą to jeszcze gorzej, po prostu eksplodują.

Mewa się rozbiła, widziała wrak na własne oczy. Ale ona już raz dała radę, więc bezpieczny przelot był możliwy.

– Zrobimy to tak, jak wtedy, pełna moc i ster ściągnięty do siebie – oznajmiła, jakby to było już postanowione.

– Przekażę twoje uwagi naszym naukowcom.

Po chwili zaangażowania wrócił do poprzedniej, obojętnej postawy. Znów się zdenerwowała. Dlaczego obecność tego człowieka tak na nią działa?

– To ja będę sterować, nie twoi naukowcy. Jeśli nie chcecie się narażać, mogę lecieć sama – zaproponowała, dobrze wiedząc, że nic z tego nie wyjdzie.

Kłócili się jeszcze przez chwilę, choć żadne z nich nie podniosło głosu. Jak można było się spodziewać, nie doszli do konsensusu.

Niewłaściwy kolor niebaWhere stories live. Discover now