rozdział 77

62 53 4
                                    

Łysy szef Hilla spłonął. Nie, to było złe słowo. Stopniał. Stopił się. Wyparował. Zniknął. Jakkolwiek by tego nie nazwać, nie zostało z niego nic oprócz kawałka zdeformowanej drogi, która teraz wyglądała jak czarna kałuża. Wciąż unosiło się nad nią gorące rozedrgane powietrze.

Hill przestraszył ją nagłym krzykiem, ale już po chwili sama zorientowała się w sytuacji. Ten biedny głupiec musiał obrazić bogów, to było jedyne wytłumaczenie. Przecież ludzie nie topią się sami z siebie. Ze wszystkich sił zacisnęła powieki, mimo to wciąż widziała powidoki w kształcie oślepiającej sylwetki tego mężczyzny. Blask rozświetlił go dosłownie na moment, ale to wystarczyło. Chyba był nawet jaśniejszy od eksplozji reaktora. Właśnie, reaktor. Hill musiał się pomodlić i został wysłuchany. Pan Reed musi go naprawdę lubić...

– Wszystko dobrze?

Z zamyślenia wyrwał ją głos Itana gdzieś blisko, tuż nad uchem. Znów patrzył na nią z troską.

– Oczy bolą, ale to przejdzie. Poza tym w porządku.

– Zostań tutaj – nakazał i poszedł sprawdzić, czy inni są cali.

Nie miała zamiaru nigdzie iść, uklękła i podziękowała Panu Reedowi za przywrócenie statku. To jeszcze mogło się skończyć źle, bo pewnie będą chcieli go przejąć, ale przynajmniej znów istniała szansa powrotu do domu. Zresztą to wszystko, całe to zamieszanie, z czegoś wynikało. Tak długo nic się nie działo, a teraz nagle Hill pyta o statek, przywożą ją tutaj, no i proszę, Płaszczka jest cała i gotowa do lotu. Nie miała żadnych logicznych podstaw, by tak myśleć, ale czuła, że to ma związek z przejściem. Jeszcze będzie latać Płaszczką, znów ogarnęła ją niezachwiana pewność.

Panie Reed, dziękuję ci za tę otuchę, dziękuję – szeptała bezgłośnie.

Zaczęła płakać, tym razem ze wzruszenia. Nie zwracała uwagi na otoczenie, dopóki nie dobiegł jej gniewny i zdecydowany głos kolonela Margaretiego. Wydał kilka rozkazów, po czym jego żołnierze sprawnie otoczyli statek i przegonili pracujących przy nim dotychczas uczonych. Hill stał obok niego, o dziwo wyglądali, jakby doszli do porozumienia. Ryba trzymał się z boku i rozsądnie postanowił się nie wtrącać, a ten ciemnowłosy człowiek, który wcześniej rozmawiał z łysym i Itanem, ciągle jeszcze był w szoku. Próbował coś mówić do Hilla, ale dostał w odpowiedzi kilka szorstkich słów. Zrezygnowany spojrzał na pozostałości po stopionym mężczyźnie i z radiostacją w dłoni odszedł kawałek dalej.

Nikka wstała, rzuciła statkowi tęskne spojrzenie, ale podeszła do Itana. Tak było trzeba.

– Co dalej, panie Hill?

– Kto kazał ci tu przyjechać? – spytał szybko.

– Pani Kerbi. Nie mówiła, gdzie jadę i że pan tu będzie, przypomniała tylko, że jeśli pana nie ma, mam słuchać jej.

Zamyślił się, patrząc gdzieś w bok.

– Najpierw cię stąd zabiorę.

Przytaknęła; to nie było nic, przeciw czemu mogłaby zaprotestować. Nigdzie jednak nie poszli, bo wtrącił się kolonel Margareti. Panowie rozmawiali ze sobą dłuższą chwilę, Hill stał spokojny, ręce skrzyżował na piersi, Margareti gestykulował, wskazując to dziewczynę, to statek. To nie wyglądało na kłótnię, lecz na próbę wspólnego ustalenia co dalej robić. Dla Nikki było jasne, że najwięcej władzy miał tu ten, który przed chwilą w spektakularny sposób zakończył istnienie, a teraz toczy się mały spór kompetencyjny. Nie miała siły myśleć o tym na poważnie, za mało danych, za dużo emocji. Niech Hill wszystko ogarnie, skoro uważał się za takiego mądralę. Powiodła wzrokiem po okolicy. Hala stała tam, gdzie wcześniej, podobnie jak drzewa, których czubki widziała z jej okien. Nie tęskniła za tym miejscem.

Niewłaściwy kolor niebaWhere stories live. Discover now