rozdział 42

77 54 8
                                    

Nie było już nic więcej do oglądania, ale to nie znaczyło, że Hill już z nią skończył. Wrócili do biura, w którym jedli obiad, i zaczęło się prawdziwe przesłuchanie. Przyniesiono mu urządzenie ze szklaną soczewką, które zdaniem Nikki w jakiś sposób sprawiało, że inni mogli zobaczyć, co się tu dzieje. Podłączył przewody, ustawił je na trójnogu i dopiero wtedy przystąpił do pracy. Zadawał Nikce raz po raz te same pytania, kazał jej opowiadać wciąż od nowa, po dwa albo i trzy razy, jakby chciał ją przyłapać na kłamstwie, skacząc przy tym z tematu na temat. Doceniała tę technikę. Gdyby coś wymyślała, musiałaby bardzo uważać, żeby za każdym razem podać tę samą wersję, a i tak pewnie wyłapałby wahanie w głosie czy zmianę zachowania. Dobry był i postanowiła zapamiętać jak najwięcej z jego sposobu przesłuchiwania, tak na wszelki wypadek.

– Tak, dwie kropki to chorąży, stopień podoficerski. Niżej jest bosman, jedna kropka, wyżej starszy chorąży, dwie kropki z obwódką. To wszyscy podoficerowie – tłumaczyła, starając się nie okazywać irytacji, która ogarniała ją przy każdym powtarzającym się pytaniu.

– A ty Selino, jakie masz... no te... Nieważne, ile kropek ma komandor?

To była pewna nowość, chyba pierwszy raz pytał o coś powodowany własną ciekawością. Jej stopień nie miał nic wspólnego z tym, co tu dziś widzieli.

– Słowo, którego szukasz, to pagony – podpowiedziała. – Komandor to trzy gwiazdki. Kropki są dla podoficerów. – Uśmiechnęła się.

– Dobrze, to wróćmy do ważniejszych rzeczy. Ten karabin plazmowy, jak działa. Powiedz tyle, ile wiesz.

I tak to trwało. Nie było tu zegarka, ale oceniłaby, że co najmniej jakieś dwie godziny. Na szczęście dostała wodę, bo inaczej kompletnie zaschłoby jej w gardle.

– No i czy to było takie straszne? Nie mogliśmy tak współpracować za pierwszym razem?

Zakończył wreszcie, wyjmując coś ze stojącego na biurku urządzenia. Nikkę chwilowo zmroziło, a resztka wody w kubku zaczęła wyglądać mniej przyjaźnie.

– Dobrze wiesz, że nie mogliśmy – wydusiła tylko.

– To ty się upierałaś. A tu proszę, jednak mądra z ciebie dziewczynka. Tylko z tym pistoletem mnie nastraszyłaś. Mogłem cię zastrzelić.

– Mówiłam, to był przypadek, odruch. – Nie zamierzała przepraszać drugi raz. – I czy mógłbyś nie nazywać mnie dziewczynką? Nie jestem twoją córką.

Parsknął śmiechem.

– Naprawdę? Przecież raz już nazwałaś mnie ojcem.

Popatrzyła na niego podejrzliwie. Czyżby wtedy coś jej się wypsnęło? Nie pamiętała wszystkiego. Co tam się, do cholery, działo, że pomyliła tego strasznego człowieka z ojcem?

– Nie pamiętasz, tak? – domyślił się. – Ja też nie wiem dlaczego, ale tak powiedziałaś...

– Proszę Hill, przestań – przerwała mu gniewnie. – I najlepiej już nigdy do tego nie wracaj. Ależ mam ochotę cię teraz walnąć.

– Dobrze, nie będę, ale trzymaj lepiej ręce przy sobie. Wiesz, ja też mam pewne odruchy. A teraz zbierajmy się stąd, Selino, i jedźmy na to piwo.

Do zachodu słońca było jeszcze daleko, ale przestało już tak bardzo prażyć. O tej porze roku wieczory były długie i jasne. Auto Hilla nagrzało się w środku, buchnęło z niego gorącym, zatęchłym powietrzem. Miała zająć miejsce i poczekać, aż on skończy rozmowę z wojskowymi i naukowcami, ale postanowiła otworzyć szeroko drzwi i trochę przewietrzyć. Wystawiła twarz do słońca i przymknęła oczy. Teraz było tak przyjemnie...

Niewłaściwy kolor niebaWhere stories live. Discover now