rozdział 4

145 88 12
                                    

Pierwszą myślą Nikki było: poderwać maszynę i zmieść ich działkami plazmowymi. Ten lud miał niezłą technologię, ich statki powietrzne były szybkie i zwrotne. Ale broń na metalowe pociski? Na Amarze już tylko pasjonaci bawili się pistoletami na naboje. Aktualnie stawiano na lasery, plazmę i osłony energetyczne. Ci tutaj na pewno nie mieli osłon. Jedna salwa z działek i te ich głośne silniki eksplodowałyby jak małe słońca.

Ale wtedy już na pewno nie znajdą u nich pomocy. System twierdził, że osłony mają dziewięćdziesiąt sześć procent mocy. Statek wroga – Nikka zaczęła go tak automatycznie nazywać – zrobił ciasny nawrót i posłał w ich stronę kolejną serię. Osłony przyjęły to dobrze: ich moc spadła ledwo o jeden procent, który i tak za chwilę powrócił. Taki ostrzał nie zrobił na nich większego wrażenia. Natomiast to, co wystrzelił w Płaszczkę drugi wrogi statek, odniosło już jakiś skutek – szarpnęło, a system ostrzegł o nagłym wzroście temperatury w lewym silniku. Osłona trzymała. Dziewięćdziesiąt jeden procent to było wciąż bardzo dużo.

– Co to było, jakaś torpeda wystrzeliwana z powietrza? – zaniepokoiła się Inga.

– Coś w tym stylu, ale Płaszczka da radę, dopłyniemy do brzegu – oznajmiła Nikka. Według systemu zostało jeszcze dziewięć mil. – Nie sądzę, żeby strzelali do nas, kiedy opuścimy statek z rękami w górze.

– Nie chciałabym umrzeć z rękami w górze – rzuciła Inga. Nikka wyczuła zaczepkę w jej głosie.

– A ja wolałabym, żeby mnie rozstrzelali tymi ich zabytkowymi kulami, niż gdybym miała umrzeć tutaj z pragnienia. Zresztą wcześniej sama strzeliłabym sobie w łeb. Słuchaj, Inga. Ufałaś mi w więzieniu, ufałaś mi w trakcie ucieczki, zaufaj mi teraz, proszę. Nie wiem, gdzie jesteśmy, ale na pewno nie w domu. Chcę was utrzymać przy życiu, żebyśmy mogły tam wrócić i dalej walczyć. Proszę, pomóż mi w tym. Wiem, że jesteś silna i dumna, i ciężko ci zaakceptować mój plan, ale pomyśl o tym jak o roli w teatrze. Zagraj ofiarę, zagraj kogoś, kogo nie będą się bać. Komu pomogą.

– Dobrze – westchnęła ciężko. – Wyciągnęłaś mnie z więzienia, więc zrobię to dla ciebie. O ile dożyję, bo te skurwysyny nieźle mnie sponiewierały.

Nikka uśmiechnęła się do niej.

– Dasz radę. Kiedyś wyglądałam gorzej, a widzisz, chodzę i żyję. Tylko żebra już nigdy nie będą takie same...

– Złapali cię? – zainteresowała się Kalia.

– A niby gdzie tak nagle zniknęłam osiem miesięcy temu? Złapali, ale na szczęście nie wiedzieli, kim jestem. Inaczej... Wiecie, co by się stało. Też mieliście szubienicę na rynku w Ellis.

W kabinie Płaszczki zapadła cisza, nie licząc natarczywego głosu z radia i kolejnej eksplozji, tym razem na bakburcie. Nikka kontynuowała.

– Byłam w kopalni, na robotach. Pewnie trafiłybyśmy w podobne miejsce, przynajmniej ja i ty. – Kiwnęła głową w stronę Kalii. – Murkey jakoś nie lubią ludzi z Armii, więc ty raczej nie opuściłabyś więzienia. – Te słowa skierowała do Ingi. – Zupełnie nie rozumiem dlaczego, przecież najlepsi Akuryjczycy są w Armii.

– Ja też chciałam do Armii, ale rodzice nie pozwolili mi wychodzić z domu! – krzyknęła Kalia.

Inga i Nikka nie miały wyjścia, musiały się roześmiać. Inga rozkaszlała się dość mocno, na szczęście nie pluła krwią. Złapała się jednak za bok, a w jej oczach zalśniły łzy. Płakała ze śmiechu czy z bólu? Nikka wolała nie pytać.

– Dobra, słuchajcie. Inga, usiądź wygodnie, odpocznij. I przygotuj się psychicznie. Kiedy opuścimy statek, zacznie się przedstawienie. Ja spróbuję jeszcze z nimi porozmawiać, chociaż to jak gadanie do konia... Chociaż nie, koń coś tam zrozumie.

– A ja? Co mam robić? – Kalia też chciała poczuć się ważna.

– Pomódl się. To nie powinno nam zaszkodzić – odpowiedziała jej Nikka. I mówiła to śmiertelnie poważnie.

Niewłaściwy kolor niebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz