Adam & Simon

94 12 2
                                    

Tego dnia padał śnieg. Temperatury były bardzo niskie, a drogi, zwłaszcza górskie, oblodzone. To była naprawdę niebezpieczna pogoda, w którą nie chciało się wyściubiać nosa spod cieplej pierzyny, nie wspominając nawet o ewentualnym wyjściu na dwór. Większość rodzin spędzała takie dni na całodniowych wygłupach w śniegu, czy graniu w planszówki, jednak, jak od każdej reguły, można było znaleźć chociaż jeden wyjątek.

Czterokrotny mistrz olimpijski od samego rana chodził spięty, ponieważ od poprzedniego wieczoru miał niewytłumaczalne, złe, przeczucia. Czytał wszystkie gazety, a krajowe strony informacyjne odświeżał niemal non-stop. Usadowił się z laptopem przy blacie w kuchni tak, aby bez problemu widzieć znajdujący się przed domem podjazd i czytał najróżniejsze artykuły z całego świata.

W pewnej chwili, po odświeżeniu, jego oczom ukazała się wiadomość, która przyprawiła go niemal o zawał serca. "Autobus wiozący pasażerów z lotniska w Zurychu w rowie! Są ofiary."

Szwajcar dokładnie przeanalizował każde słowo, każdą literkę w opublikowanej informacji, która ciągle była aktualizowana, a jego oddech przyspieszył.

—Nie, to niemożliwe.—powtarzał w myślach jak mantrę mając nadzieję, że to coś da

Od tamtej chwili czekał z niecierpliwością na jakikolwiek znak, co stało się z Małyszem, który przecież miał wracać tym autokarem do domu po kolejnych zawodach. Z jednej strony bał się najczarniejszego scenariusza, a z drugiej nie chciał dłużej trwać  niepewności.

W końcu stało się. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Simon otworzył je z duszą na ramieniu. Z jednej strony miał nadzieję, że to jego ukochany, a z drugiej obawiał się, że może być to policjant informujący go, że Polak nie żyje. Gdy jednak jego oczom ukazała się niewielka postać człowieczka z wąsem odetchnął z ulgą i rozpłakał się jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Krokodyle łzy ciekły po jego policzkach, a on sam uśmiechał się od ucha do ucha.

—Hej, Simi, hej, mów do mnie. Co się stało?—spytał spanikowany mężczyzna zamykając drzwi i klękając na podłogę obok Szwajcara

—Ten autobus, ten, którym miałeś wracać, wpadł do rowu. Tak się bałem, że jednak ty też nie żyjesz.

—No co ty, tak bez pożegnania?—zażartował Adam głaszcząc uspokajająco Ammanna po plecach—Jeszcze byś się na mnie obraził i co bym wtedy zrobił? Musiałbym kupić kwiaty, albo czekoladki, a po tamtej stronie na pewno są wielkie kolejki, w końcu tyle ludzi nie żyje...

—Wiesz co? Jesteś okropny!—zbulwersował się Ammann i uderzył Małysza delikatnie w potylicę

—No wiem.—odparł Polak z szerokim uśmiechem, a Simon postanowił, że jeśli Adam jeszcze raz wywinie mu taki numer, osobiście go zamorduje
__________________
No wiem, jestem beznadziejna. Postaram się poprawić w przyszłości.

Udanego tygodnia ludziska 💪

Czy gdzieś w Polsce, oprócz gór, leży śnieg?

Opowiadania Zbyt KrótkieWhere stories live. Discover now