Rozdział 48

2.6K 137 33
                                    

- Chcesz się zamrozić? - pyta blondynka widząc, że stoję przy otwartych drzwiach balkonowych, przez które rzeczywiście wpada zimne powietrze.

- Nie, po prostu... - szukam szybko jakiejś wymówki. - Chciałam zobaczyć wschód słońca - wypalam, po czym odwracam się w stronę ogrodu, bo widok jest naprawdę przepiękny. W duchu dziękuję Bogu, że nieba nie zasłaniają chmury, bo w rzeczywistości nawet nie zwróciłam wcześniej uwagi na pogodę.

Nigdy nie widziałam wschodu słońca. W Altruizmie nie miałam takiej możliwości ze względu na położenie mojego domu. Horyzont zasłaniały mi wysokie budynki, ale tutaj jest inaczej. Nie ma nic dostatecznie wysokiego w promieniu kilku kilometrów.

Patrzę, jak jasna kula ognia wznosi się ponad linią drzew, niebo jest bladoszare. Toeretycznie zachód słońca jest dużo piękniejszy - niebo jest fioletowe, różowe czy pomarańczowe, a słońce ma niesamowicie intensywny kolor, podczas gdy teraz wszystko wszystko jest blade, a cały proces trwa o wiele dłużej i wymaga od obserwatora mnóstwo cierpliwości. Jednak wszystko co widzę i czuję w tym momencie, co pewnie ma też jakiś związek z wizytą Tobiasa, sprawia, że wschód wydaje mi się być najpiękniejszą rzeczą, jaką w życiu widziałam. Ten widok daje mi nadzieję, chociaż nie wiem jeszcze na co.

Mam nadzieję, że kiedyś się dowiem.

- Nie jestem pewna, czy jest się czym zachwycać - Hana podchodzi do mnie i przez chwilę razem ze mną obserwuje słońce. W rękach trzyma kilka czystych, białych ręczników. - Zachód jest ładniejszy. I nie trzeba wstawać wcześnie, żeby go zobaczyć.

Może to właśnie ta odrobina wysiłku i to, że tak niewiele osób widzi go równocześnie ze mną sprawia, że wschód staje się czymś tak niezwykłym, czymś tajemniczym, myślę, ale na głos nie mówię nic. Nie ma sensu spierać się z Haną, poza tym nigdy nie lubiłam dzielić się swoimi wewnętrznymi przemyśleniami.

Po kilku sekundach dziewczyna odwraca się od drzwi i rusza w stronę szafy. Z rezygnacją zamykam balkon i robię to samo.

- Nie ma sensu pytać cię, co chcesz założyć, prawda? - Hana uśmiecha się lekko.

- Prawda - zgadzam się z nią. Moje pokojówki już jakiś czas temu nauczyły się, że nie strojenie się nie jest moją mocną stroną.

- Wcześnie wstałaś - blondynka zerka na mnie, przerywając na moment poszukiwania odpowiedniej sukni. - Zwykle jest mały problem z wyciągnięciem cię z łóżka. Myślałam, że dzisiaj będzie jeszcze gorzej.

- Miałam problem ze snem - wzruszam ramionami czując, jak ożywienie, które wywołało zimne powietrze i rozmowa z księciem powoli ze mnie ulatują. Ostatecznie spałam o jakieś cztery godziny krócej niż zwykle. Szczypię się delikatnie w ramię, żeby jakoś przegonić resztki snu.

- Jeśli chcesz mogę załatwić ci tabletki na sen - proponuje Hana, po czym przygryza dolną wargę. - Skoro dzisiejszy dzień zaczęłaś od wschodu słońca... Co powiesz na to?

Blondynka wyciąga w moją stronę zwiewną suknię z jasnego materiału, który w pierwszej chwili wydaje mi się być różowy, ale kiedy dłużej mu się przyglądam zauważam, że jest bardzo bladożółty, właściwie kremowy.

- Bardzo ładna - przyznaję i naprawdę tak myślę, chociaż nawet gdyby Hana próbowała mnie ubrać w worek po ziemniakach nie protestowałabym. Powiedzieć, że nie mam w tej chwili do tego głowy, byłoby kłamstwem. Ja nigdy nie mam do tego głowy.

Idę do łazienki, a kiedy wychodzę, pokojówka pomaga mi zapiąć suknię. Później spina mi włosy w elegancki i trochę zbyt skomplikowany sposób.

- Dobrze się wczoraj bawiłaś? - pyta, wsuwając kilka srebrnych szpilek między jasne pukle.

Moje usta mimowolnie rozciągają się w szerokim uśmiechu.

- Nawet nie wiesz jak - zapewniam ją. - Ale obawiam się, że nie będę mogła więcej iść w tych butach, w których byłam wczoraj.

- A co jest z nimi nie tak? - Dziewczyna nagle przerywa wcześniejsze zajęcie.

- Zupełnie nic - zapewniam ją szybko. Usiłuję sobie przypomnieć, co zrobiłam ze szpilkami, a kiedy jestem już absolutnie pewna, że ukryłam je na samym dnie szafy i pokojówki na pewno ich nie znajdą, zanim zjem śniadanie, dodaję - Złamałam obcas.

- Oh - Hana wygląda na zmartwioną, ale nie jakoś bardzo. - Szkoda, były bardzo ładne.

Kilka minut później mogę w końcu wyjść na korytarz. Na nogach mam buty z nieco niższym obcasem, ponieważ nie miałam siły przekonywać Hany, żeby dała mi jakieś inne. Myślę jednak, że dam radę się ponownie przekonać do butów na płaskiej podeszwie.

Przechodzę zaledwie kilka kroków, kiedy zauważam Susan, idącą powoli po schodach na dół.

- Susan! - wołam ją i podchodzę bliżej. - Cześć.

- Hej - blondynka uśmiecha się do mnie, a potem rozgląda się szybko po korytarzu. - Jak było? - pyta cicho.

- Opowiem po drodze - obiecuję i ruszam obok niej na niższe piętro. Opowiadam jej o tym, jak skradałyśmy się do Piwnicy, jak prawie zostałyśmy przyłapane, o tym jak pozostałe dziewczyny poznały Caleba, a Lacey nazwała go ciachem i jak tańczyłam z gwardzistami i Zekem. Pomijam za to wszystkie rzeczy, które tak naprawdę miały znaczenie - to, jak dałam się złapać i jak Tobias mnie krył, informacje, którymi Zeke podzielił się ze mną, bieg z Calebem na bosaka... Wszystkie te rzeczy wydają mi się zbyt osobiste. Są jak mój własny, mały wschód słońca.

- Może to się jeszcze powtórzy... - mówię w zamyśleniu. - Mogłabyś z nami pójść. Caleb na pewno by się ucieszył.

To dziwne, ale nawet kiedy wiem, że obie jesteśmy tu, żeby rywalizować o względy Tobiasa, wciąż widzę Susan jako przyszłą żonę mojego brata. Chyba po prostu nie potrafię jej sobie wyobrazić z kimś innym.

- Dzięki, ale mnie to naprawdę nie kręci - odpowiada dziewczyna, wzruszając ramionami. - Ale cieszę się, że wy się dobrze bawiłyście.

- Dziewczyny!

Odwracamy się. W naszą stronę idą Marlene, Lynn i odrobinę spanikowana Christina. Wszystkie mają doły pod oczami, których nie udało im się dostatecznie dobrze zakryć makijażem.

- Hej - witam się z nimi. - Co się stało? - pytam Prawą, która ma na sobie różową sukienkę, odrobinę odbiegającą od tych, które zwykle zakłada.

- Ktoś podarł mi wszystkie suknie, które były w mojej szafie - wyjaśnia spiętym głosem. Usiłuje się do mnie uśmiechnąć, ale wychodzi grymas. - Nie wiem kto, ani kiedy. Musiałam pożyczyć tą od Marlene - wskazuje na sukienkę.

Zaciskam usta i zerkam na wystraszoną Susan. Dobrze wiem, że myśli o tym samym co ja. Szkło w butach Leny, podarte suknie Christiny... To na pewno się ze sobą łączy i jestem pewna, że ta sama osoba jest za nie odpowiedzialna.

Ktoś chyba pomylił Eliminacje z Igrzyskami Śmierci.

Queen ✔Where stories live. Discover now