Rozdział 46

2.5K 137 41
                                    

Caleb idzie przodem, praktycznie ani razu się nie zatrzymując. Musi bardzo dobrze znać drogę. Staram się dotrzymać mu kroku, ale moje stopy bolą coraz bardziej i w końcu nie jestem w stanie zrobić już ani jednego kroku.

- Cholera - mamroczę, a potem zatrzymuję się na moment i opieram o ścianę, po której po sekundzie osuwam się na podłogę.

- Co jest? - Chłopak klęka przede mną.

Zaciskam zęby i przez chwilę nie jestem w stanie odpowiedzieć. Nie chcę narazić nas na kolejne spotkanie z jakimś wartownikiem, ale naprawdę nie jestem w stanie dłużej ignorować bólu, który promieniuje głównie z prawej stopy.

- Stopy mnie bolą - przyznaję cicho. - To przez te buty. 

Caleb marszczy brwi, myśląc nad czymś intensywnie.

- Pokaż nogi - nakazuje.

Waham się przez sekundę, po czym kiwam głową i ściągam prawy but. Caleb wciąga ze świstem powietrze, kiedy naszym oczom ukazuje się strużka krwi, lecąca z małego palca. 

- Nie róbmy tragedii - upominam go. - Daj mi dwie minuty i idziemy dalej.

Chłopak nie odpowiada. Zamiast tego wyciąga z kieszeni spodni białą chusteczkę i kładzie sobie moją stopę na swoich kolanach i zaczyna wycierać z niej krew. Kiedy kończy okazuję się, że to tylko malutka ranka, powstała tam, gdzie stopa ocierała się o but. 

- Teraz druga - mówi, więc posłusznie ściągam drugi but i pozwalam bratu obejrzeć drugą nogę, na której jednak widać tylko lekkie zaczerwienienie. 

- Dobra, możemy iść - oznajmiam, chociaż wcale nie czuję się lepiej. Sięgam po buty i chcę je z powrotem założyć, ale chłopak powstrzymuje mnie zdecydowanym ruchem. - Co?

- Nie ma mowy - kręci głową. - Nie pójdziesz w tych butach.

- Nie możesz mnie nieść - protestuję. - A nogi już mnie właściwie nie bolą - kłamię. Dobrze wiem, że gdy tylko znów założę szpilki, stopy rozbolą mnie jeszcze bardziej.

- Nie pójdziesz w tych butach - chyba jeszcze nigdy nie słyszałam u niego tak poważnego i zdecydowanego tonu - Jeśli koniecznie chcesz iść na własnych nogach, idź boso.

- Caleb...

- Jeśli ci to pomoże, ja też będę bez butów - Na potwierdzenie swoich słów zaczyna rozwiązywać sznurówki. Kiedy kończy zdejmuje buty, bierze je do ręki i wstaje, a jego bose stopy wydają zabawny dźwięk uderzając o podłogę.

- No dobra - przewracam oczami. Tak naprawdę to, co proponuje Caleb wydaje mi się być całkiem fajne i w głębi duszy chcę to zrobić, chociażby tylko dlatego, że jest społecznie nieakceptowalne.

Biorę szpilki do ręki, a chłopak podaje mi rękę i pomaga wstać.

- Chodźmy.

Przez chwilę idziemy obok siebie w milczeniu, staram się przyzwyczaić do zimnej powierzchni pod stopami.

- I jak? - pyta Caleb, przyglądając mi się z troską. Jestem pewna, że zorientowałby się, gdybym skłamała, ale na całe szczęście nie muszę tego robić.

- Zdecydowanie lepiej - przyznaję.

- To co, ścigamy się do twojego pokoju? - proponuję, a ja wytrzeszczam na niego oczy.

Zanim zdążę odpowiedzieć mój brat wyrywa się do przodu i puszcza się pędem w stronę schodów. Odgłos jego kroków roznosi się echem po korytarzu. Do pokoju zostało nam w sumie około trzystu metrów, więc nie mam zbyt wiele czasu, żeby go dogonić, że nie wspomnę o wyprzedzeniu.

Bez wahania zaczynam biec za nim. Nagle zupełnie nie przejmuję się konsekwencjami dzisiejszej nocy. Ignoruję ból w prawej nodze, który teraz zmienił się w ledwie wyczuwalne kłócie.

Zdecydowanie łatwiej byłoby mi w spodniach, ale i tak idzie mi całkiem nieźle, chociaż dawno nie biegałam. Wbiegam na schody i trzymając się poręczy staram się przeskakiwać co drugi stopień. Ciekawe, czy gdybyśmy teraz spotkali Daniela mogłabym mu powiedzieć, że gramy w berka... I ciekawe, czy Tobias tym razem też by mnie krył.

Nagle w moim sercu rodzi się absolutna pewność, że właśnie tak by było. Gdybym miała jakiekolwiek problemy... Tobias byłby odpowiednią osobą, której mogłabym się zwierzyć i która pomogłaby mi znaleźć rozwiązanie. Ta myśl dodaje mi energii, udaje mi się jeszcze trochę przyśpieszyć, chociaż płuca palą mnie żywym ogniem.

Uda mi się.

Docieram na piętro, Caleb jest zaledwie dwa metry przede mną. Jeśli wyprzedzę go przed zakrętem, to naprawdę będę miała szansę wygrać, nawet jeśli na początku wydawało mi się to niemożliwe.

Uda mi się.

Motywuje swoje ciało do maksymalnego wysiłku, chociaż, sądząc po tempie, w jakim porusza się mój brat, chłopak i tak daje mi fory. 

Mijam Caleba, który rzuca mi zaskoczone spojrzenie. Czuję przyśpieszone bicie serca i uśmiecham się tryimfalnie. Dobiegam do zakrętu i uderzam w coś z dużą siłą.

Prawie odbijam się od tego czegoś, ale za plecami również napotykam na barierę. Zasłaniam twarz dłońmi, starając się pozbyć czarnych punkcików, które nagle pojawiły się przed moimi oczami.

Słyszę za sobą kroki Caleba, które jednak po sekundzie milkną. Kręci mi się w głowie i przez chwilę staram się nic nie robić z obawy, że się przewrócę, albo dodatkowo stracę przytomność.

- Coś często na siebie ostatnio wpadamy - odzywa się Tobias.

W końcu podnoszę na niego wzrok i orientuję się, że to, z czym się zderzyłam, jest jego klatką piersiową. 

- Rzeczywiście - przyznaję, uśmiechając się. Czuję lekkie zakłopotanie, ale równocześnie dziwną radość z powodu tego spotkania. Teraz nie martwię się już tym, że będę mieć problemy.

Książę mnie puszcza, dzięki czemu mogę się od niego trochę odsunąć, jednak cały czas uważnie mi się przygląda, pewnie chcąc się upewnić, że nic mi nie jest. Spoglądam na Caleba. - My właśnie...

- Biegacie po pałacu bez butów - kończy za mnie Tobias, kiwając powoli głową. - Właśnie widzę. 

Czuję gorąco na policzach, więc szybko spuszczam wzrok, mając nadzieję, że tego nie zauważy. Takie podsumowanie jest zdecydowanie trafne.

- To był mój pomysł - wtrąca szybko Caleb.

- Przecież wiem - książę przewraca oczami. - Mam nadzieję, że wybaczycie mi, ale powinienem już iść. Przydałoby się zdrzemnąć przed śniadaniem. Prawda, Bet?

Znów podnoszę na niego spojrzenie i przytakuję.

- Zdecydowanie - mówię.

Chłopak uśmiecha się lekko, a potem - zupełnie ignorując mojego brata stojącego zaledwie metr od nas -  podchodzi do mnie i całuje mnie w czoło.

- Dobranoc - mówi. - Caleb - klepie mojego zaskoczonego brata w ramię i nieśpiesznie oddala się korytarzem. Brunet ogląda się na niego przez ramię.

- Ten gość zaczyna mnie coraz bardziej wkurzać - mruczy pod nosem, nie patrząc na mnie.

- Taa... - odpowiadam cicho, cały czas się uśmiechając.

Queen ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz