Rozdział 23

2.8K 148 24
                                    

- Co się wczoraj dokładnie stało? - naciska, kiedy przez dłuższą chwilę nie odpowiadam. Nagle dociera do mnie, że szczerość oznacza, że Tobias dowie się, co zrobiłam tym dwóm rebeliantom i raczej nie będzie z tego powodu zadowolony.

- Mogę najpierw ja o coś zapytać? - Zaczynam bawić się materiałem sukni, chcąc jakoś odsunąć od siebie nieuniknione.

Tobias bez wahania kiwa głową.

- Co się stało z Peterem? - odzywam się, na co uśmiecha się lekko, jakby właśnie tego się spodziewał.

- Nic mu nie jest. To znaczy nie będzie - poprawia się, a ja przez chwilę wstrzymuję oddech. - Trzeba było wyjąć kulę, oczyścić ranę i zszyć mu ramię, ale to nic poważnego. Rano wyszedł ze szpitala i teraz jest u siebie. - Urywa na chwilę. - Gdybyś chciała z nim porozmawiać... Powiem mu, żeby przyszedł się z tobą spotkać.

Na moment zapada cisza. Spotkanie? O czym miałabym z nim rozmawiać? Z jednej strony bardzo tego chcę, ale nie mam pojęcia, jak to niby miałoby wyglądać.

- A mogłabym sama do niego pójść? - pytam w końcu.

- Raczej nie będzie z tym problemów.

Uśmiecham się.

- Dziękuję - kiwam mu głową.

Chłopak tylko wzrusza ramionami, a do mnie dociera, że teraz moja kolei i nie ma sensu dalej przed tym uciekać.

-  Co do wczoraj... -  zaczynam, ale nie wiem, co powiedzieć dalej.Wyznanie, że strzeliło się z pistoletu do dwójki ludzi nie jest specjalnie proste.

Przygryzam wargę i znowu milknę. Nie dam rady, myślę i nagle czuję, jak ciepła dłoń Tobiasa ujmuje moją.

- Po prostu to z siebie wyrzuć, Beatrice - radzu, gładząc kciukiem moją rękę.

Pomimo jego spokojnego tonu i uspokajającego spojrzenia, przez jedną, krótką sekundę chcę go zapewnić, że nic się nie stało i nie powinien się martwić. Ale wtedy z jego ust wychodzi to jedno słowo...

- Bet.

Ten skrót sprawia, że podnoszę na niego zaskoczony wzrok. Tylko jedna osoba tak do mnie mówi.

Caleb.

A Tobias nawet nie zna jego imienia, nie powinien do mnie mówić tak jak on to robi.

Twarz chłopaka jest nadal spokojna. To absurdalne myśleć, że mógłby usłyszeć ten skrót od mojego brata.

To imię mnie łamie. Wywołuje u mnie nagłą tęsknotę za bratem, ciepłem i zaufaniem, jakie wiązałam tylko z nim.

- Wczoraj, kiedy Peter został postrzelony, chciałam nas ratować - zaczynam mówić, chociaż nie wiem, kiedy postanowiłam to zrobić. -  Zaatakowało nas dwóch rebeliantów i...  - odpuszczam wzrok, kiedy głos zaczyna mi się trząść.

- Spokojnie - chłopak prznosi rękę na moje ramię. - Powiedz.

- Podniosłam pistolet Petera... Nawet nie wiem, co im zrobiłam. Jednego musiałam jeszcze uderzyć kolbą i...

Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej. Zamiast tego płaczem, który tak długo w sobie dusiłam, łzy spływają mi po twarzy, którą szybko chowam w dłoniach.

Nie chcę, żeby Tobias widział mnie w takim stanie. Żeby ktokolwiek mnie taką widział - słabą i bezsilną - ale jednocześnie nie jestem w stanie nad tym zapanować.

Po chwili czuję, jak bardzo delikatnie, jakby niepewnie, obejmuje mnie silne ramię. Ryzykuje spojrzenie na księcia. W jego oczach widzę smutek i niepokój, ale nie litość, czy pogardę.
To sprawia, że przysuwam się bliżej niego i opieram głowę na jego piersi. Wdycham jego zapach - połączenie świeżego powietrza, miętowego balsamu i drogich, męskich perfum.

- Nie płacz - mówi cicho. - Każdy by tak zrobił.

- Nawet nie wiem, co im zrobiłam. Mogłam ich zabić... - głos mi się załamuje, podczas gdy on głaszcze mnie po plecach. Jego oddech muska moje ucho.

- Wątpię - mówi chłopak. - Było sporo rannych, ale niewiele ofiar śmiertelnych. O ile wiem, zginęło tylko kilku rebeliantów w okolicach głównej bramy. Nie słyszałem o nikim w środku.

Staram się uspokoić oddech, wtulając policzek w szorstki materiał marynarki.

- Nie płacz - powtarza Tobias i całuje mnie w czubek głowy.

Ten delikatny dotyk sprawia, że naprawdę przestaję płakać, ale jednocześnie nie chcę się od niego odsuwać. Przymykam na chwilę oczy, ale potem muszę się wyprostować żeby otrzeć łzy. Teraz nie mam już żadnego powodu, żeby znów się do niego przytulić.

- Okay? - pyta chłopak.

- Okay - opowiadam, a potem odrobinę zmieniam temat, mając nadzieję, że to jakoś wymarze z pamięci księcia moje załamanie. - Dlaczego oni to robią? Rebelianci - precyzuję.

Tobias przygląda mi się przez chwilę, jakby zastanawiał się, czy powinien mi odpowiedzieć. Później wzdycha i przesuwa ręką po swoich krótko przyciętych włosach. Jeszcze dwa dni temu były kilka centymetrów dłuższe.

- To zależy - mówi w końcu. - Są dwie grupy rebeliantów.

- Dwie? - szeroko otwieram oczy.

Zawsze myślałam, że rebelianci skupiają wszystkich bezfrakcyjnych, wyrzutków, ludzi, którzy opuścili lub zostali wyrzuceni ze swojej frakcji za jakieś przewinienia, i teraz muszą żyć na ulicy. Jak to możliwe, że nastąpił wśród nich podział?

- Jak na razie jedyne, czym się dla nas różnią to to, że ataki jednej grupy praktycznie nie zostawiają po sobie żadnych strat. Rebelianci wchodzą do pałacu, robią małą rozrubę i wychodzą, zabierając ze sobą parę rzeczy takich jak biżuteria lub rzeczy pierwszej potrzeby, takie jak mydła, które znajdują w łazienkach.

Gdyby nie temat rozmowy, pewnie uznałabym za zabawne, użycie przez niego słowa "rozruba". Teraz jednak mało co jest w stanie mnie rozbawix.

- To brzmi, jakby rebelianci tak po prostu sobie wchodzili - zauważam.

Tobias znowu nie odpowiada, co uznaję za dość niepokojący znak. Nagle podnosi się z ławki i podaje mi rękę.

- Powinienem już iść. Jak mówiłem, mam sporo roboty.

Przyjmuję jego wyciągniętą rękę, chociaż teraz mam o wiele więcej pytań niż wcześniej, a w sercu wypełnia niepokój. Idziemy razem aż pod drzwi mojego pokoju, ale żadne z nas się nie odzywa. Nie chcę kontynuować tematu, przynajmniej narazie, skoro Tobias bardzo wyraźnie dał mi do zrozumienia, że uznaję go za zakończony.

- Powodzenia w Biuletynie - mówi jeszcze chłopak.

- Dziękuję, wasza wysokość - uśmiecham się do niego. - Za wszystko.

- To ja dziękuję za zaufanie - odwzajemnia uśmiech, puszczając moją rękę. -  I... Nie mów do mnie "wasza wysokość".

Queen ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz