Rozdział 21

2.8K 156 18
                                    

To, co widzę, kiedy otwierają się drzwi schronu, jest po prostu przerażające. Cały korytarz, który jeszcze kilka godzin temu lśnił od wypolerowanego szkła i złota, tersz jest zdewastowany, podarte zasłony i ostre odłamki leżą na podłodze.

Kilkanaście centymetrów ode mnie widzę ciemną plamę. Oczami wyobraźni widzę młodego mężczyznę, biegnącego w moją stronę przez korytarz. Znów unoszę broń i naciskam na spust.

To tutaj upadł jeden z rebeliantów.

Czuję, jak otaczające mnie dziewczyny wstrzymują oddech. Żadna się nie odzywa, staramy się iść jak najciszej przez to miasto duchów.

W końcu zatrzymuję się w progu swojego pokoju. Drzwi zostały wyjęte z zawiasów, materac, pościel i ubrania leżą porozrzucane na ziemi, większość rzeczy jest zniszczona albo po prostu brudna.

Powoli wchodzę do środka, czując nieprzyjemny skurcz w żołądku. Rebelianci byli tu długo. Nie mam pojęcia, ile dokładnie, ale zabrali wszystko, co uznali za wartościowe lub przydatne, a resztę zdewastowali. Przez kilka sekund przyglądam się rozlanym kosmetykom, a kiedy podnoszę wzrok na lustro, które jako jedyne ocalało, omal się nie przewracam.

YMICÓRW

Odwracam się, uderzając łokciem o framugę drzwi. Na ścianie na przeciwko ktoś nożem wyrył napis, wysoki na kilkadziesiąt centymetrów.

WRÓCIMY

Po plecach przebiega mi dreszcz. Ataki na pałac są dość częstym zjawiskiem, ale do społeczeństwa docierają tylko skrawki informacji. Ojciec zawsze powtarza, że to, co wiemy jest tym, czego Marcusowi nie udało się ukryć.

Zastanawiam się, czy rebelianci zawsze zostawiają tego typu ostrzeżenia. Jeśli tak, zawsze dotrzymują słowa.

Gdy w końcu szok mija, wzywam pokojówki. Nie chodzi o to, że są mi potrzebne do pomocy w sprzątaniu, bo mogłabym sobie z tym poradzić sama, ale o to, że chcę się jak najszybciej upewnić, że nic im się nie stało. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby po kilku minutach cała trójka nie stanęła w drzwiach.

- Jesteście! - wołam i bez wahania zarzucam Allie ręce na szyję. Zaskoczona dziewczyna poklepuje mnie po plecach. - Nic wam nie jest? - pytam, przytulając Jo.

- Wszystkie całe - oznajmia Hana, która, chociaż nigdy nie była zbyt otwarta, uśmiecha się, kiedy na mnie patrzy. - Spokojnie, panienko, to nie pierwszy raz.

- A ty jesteś cała? - pyta brunetka.  Odwracam się do niej zaskoczona. - To znaczy, czy panience nic się nie stało.

Unoszę brwi, a potem się uśmiecham, niepotrafiąc dłużej ukryć rozbawienia.

- Dobra! - Allie wyrzuca ręce w górę. - Beatrice! Niech ci będzie!

- Tak! - Jo zaczyna podskakiwać w miejscu jak mała dziewczynka. - Chrzanić etykietę!

Aż zatyka mnie z wrażenia, kiedy słyszę, jak klnie.

- Jo! Allie! - karci je Hana. - Opanujcie się przynajmniej!

Powoli zabieramy się do sprzątania, chociaż zbliża się trzecia w nocy. Zadanie nie jest łatwe, a kiedy pokój przestaje przypominać pobojowisko, jest o połowę bardziej pusty, niż był przed atakiem. Tylko niewielka część rzeczy wciąż nadaje się do użytku.

Gdy do pozbierania zostają już tylko suknie, podnoszę wzrok na Allie i Jo, obie słaniające się ze zmęczenia. Sama z trudem powstrzymuję się przed zamknięciem oczu i zaśnięci u gdziekolwiek, chociażby na podłodze.

- Idźcie już, na pewno jesteście zmęczone - odzywam się. - Skończymy w dwójkę.

- Ale... - Allie chcę zaprotestować, ale nie ma na to siły.

- Idźcie.

Kiwają głowami i powoli znikają za drzwiami. Wiem, że nie chcą nas zostawiać, ale w tej chwili chyba nie miały już innego wyjścia.

Przez kolejnych kilka minut obserwuję Hanę, jak delikatnie wkłada do szafy ocalałe sukienki. Dzisiaj, po tym jak wszystkie mogłyśmy zginąć, po tym, jak Allie i Jo w końcu zaczęły traktować mnie, jakby nie było między nami żadnych podziałów, czuję, że powinnam się w końcu dowiedzieć, jaki stosunek ma do mnie ostatnia pokojówka.

- Hana... - zaczynam niepewnie. Wraz z zagrożeniem uleciała ze mnie cała pewność siebie, czuję jednak, że rano nie zdobędę się na odwagę, by o to zapytać.

- Tak, panienko? - odwraca się do mnie.

- Mogę cię o coś zapytać? - przygryzam wargę.

Dziewczyna odkłada na bok trzymaną suknię.

- Em... to zależy - Po raz pierwszy nie wygląda na absolutnie opanowaną. Przez chwilę mam nawet wrażenie, że kuli się pod moim spojrzeniem.

- Nie każe ci odpowiadać - mówię, ale ona dalej jest spięta. - Chcę tylko wiedzieć, czy... - nie wiem, jak ją o to zapytać. Czy mnie nie znosi? Czy żywi do mnie urazę?

- Czy? - ostrożnie zachęca mnie do kontynuowania.

- Czy jest coś, co źle zrobiłam. Czy coś zrobiłam tobie.

Hana patrzy na mnie przez chwilę, jakby chciała się upewnić, czy nie robię sobie z niej żartów. Potem mruga kilka razy.

- Nie chodzi o panienkę - mówi w końcu. - Tylko o całe Eliminację. Nie wiedziałam, że aż tak to po mnie widać.

- Beatrice - poprawiam ją, naprawdę chcąc skończyć z tym głupim zwyczajem. - O co dokładnie?

- Nie chcę do końca życia pracować w pałacu, chociaż niektórzy pewnie k tym marzą - wyjaśnia. - Elimincje mają być szansą... ale nie dla wszystkich.

Marszczę brwi.

- Myślałam, że możecie wysyłać zgłoszenia.

- Możemy - kiwa głową i wraca do składania sukni. - Ale nie wyobrażam sobie, że miałabym chociażby próbować zostać żoną kogoś, komu moje przyjaciółki z personelu kuchennego przygotowują obiad albo komu kiedyś sama prasowałam dziesiątki koszul.

Kiwam głową, nagle wszystko rozumiejąc. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym wyjść za kogoś, komu usługuje Susan lub Christina, zwłaszcza, że oznaczałoby to, że teraz będą usługiwać także mi.

Allie i Jo też stały się dla mnie kimś na kształt przyjaciółek, ale to odrobinę co innego, bo bariera między nami, choć istnieje tylko w naszych głowach, jest widoczna od samego początku i obwiam się, że zostanie już z nami do końca.

- Rozumiem, co masz na myśli. Ale... Masz do mnie o to żal? O to, że się zgłosiłam?

Szybko kręci głową.

- Nie, nie! Nie chciałam, żeby panienka... Żebyś wzięła to do siebie - zapewnia mnie. - Miałam pewnego rodzaju żal do każdej kandydatki, jeszcze zanim zostały wylosowane. Spodziewałam się trzydziestu pięciu dziewczyn, które za wszelką cenę będą pragnąć władzy i luksusów albo będą zbyt onieśmielone, by spojrzeć księciu w oczy.

Doskonale ją rozumiem. Martha miała z tym spory problem. Nagle przychodzi mi do głowy, że właśnie to nie podobało się Tobiasowi, a to polubił we mnie - byłam w stanie się postawić.

I, żeby była jasność, dalej jestem.

Mam nadzieję.

- Ale ty taka nie jesteś - dodaje Hana, jakby czytała mi w myślach.

- Sporo z nas nie jest - mówię, czując przypływ sympatii do pozostałych dziewczyn.

- To prawda - przyznaje Hana, chowając do szafy ostatnią suknię. Potem podchodzi do drzwi.

- Jeśli wolno mi wyrazić opinię - mówi, jedną nogą będąc już na korytarzu - Nie wiem, czy masz zdolności przywódcze i raczej nie urodziłaś się, żeby być królową... ale wiem jedno: gdybym Eliminacje były głosowaniem, stawiałabym na ciebie.

Queen ✔Where stories live. Discover now