Rozdział 4

3.9K 146 17
                                    

Pierwsze promienie słońca wpadają przez okno do mojej sypialni. To one budzą mnie w dzień mojego wyjazdu, ponad godzinę przed budzikiem.

Powoli, na palcach, uważając żeby nikogo nie obudzić, idę do łazienki. Myję się bez pośpiechu, rozczesuję włosy. Chociaż nigdy się tak nie czułam, teraz odnajduję dziwną przyjemność w tych zwyczajnych czynnościach. Pozwalają mi odnaleźć spokój.

Mam wrażenie, że muszę zapamiętać ten poranek. Mój ostatni dzień w domu. Oczywiście, jestem niemal pewna, że tu wrócę, ale kiedy? Albo, co bardziej przerażające, jaka?

Wracam do pokoju i przez chwilę przyglądam się miętowej sukince, w której pojadę do pałacu. Została uszyta specjalnie dla mnie, właśnie na ten jeden dzień. Długa do kolan, odsłaniająca obojczyki, z rękawami trzy czwarte.

Rozpinam srebrny suwak na plecach, po czym ostrożnie wciągam na siebie ubranie, jakbym się bała, że podrę delikatny materiał. Później staję przed lustrem i przez kolejnych kilka minut nie potrafię zająć się czymś innym.

Nigdy nie miałam na sobie nic tak obcisłego, ani krótkiego, ani pięknego, chociaż teraz sukienka nie wydaje się być nawet w połowie tak ładna, jak kiedy wisiała na wieszaku. Jestem na nią zbyt chuda, nie mam prawie żadnych krągłości, a moja twarz należy do tych, które zawsze wylatują z głowy, gdy tylko odwrócisz wzrok, ale nie ma żadnego powodu, żeby spojrzeć na nią jeszcze raz.

Gołe nogi wprawiają mnie w lekkie zakłopotanie, ale staram się to zignorować. Wszystkie dziewczyny będą dzisiaj ubrane tak samo, w kolorze nie przyporządkowującym ich do żadnej frakcji. Trzęsącymi się palcami zaplatam włosy w warkocz.

Znów staję przy lustrze. Kiedy patrzę sobie w oczy, przypominają mi się słowa matki.

Możesz być kimś więcej, niż od ciebie oczekują.

Mogę?

Po raz ostatni lustruję wzrokiem pokój i schodzę na śniadanie. Wszyscy już siedzą przy stole, każdy wita mnie lekkim uśmiechem. Staram się go odwzajemnić i nie pokazać po sobie, jak bardzo się denerwuję.

- Już myślałam, że będę musiała wyciągać cię z łóżka siłą - żartuje mama, nakładając na mój talerz porcję jajecznicy.

Na myśl o jedzeniu czuję mdłości, ale i tak wmuszam w siebie prawie połowę śniadania, żeby nikogo nie martwić.

Podczas posiłku uważnie obserwuję mamę, tatę i Caleba. Altruisci nie robią zdjęć. Muszę sobie wyryć ich obraz w pamięci, bo mimo, że znam ich całe życie, mam wrażenie, że nic o nich nie wiem i że gdy tylko przekroczę próg domu zapomnę, jak wyglądają ich twarze, jak brzmią ich głosy.

Przez kilka minut staram się wierzyć, że będę mogła już na zawsze zostać w kuchni, razem z rodziną, że już zawsze będę mogła na nich patrzeć.

Ale ta chwila mija. Zegar wybija dziewiątą i wszyscy zrywamy się ze swoich miejsc i już po chwili wychodzimy na chodnik przed domem.

Gdy tylko stajemy w progu, błyskają flesze, a ja niemal czuję, jak ich światło pochłania całe moje dotychczasowe życie. Najwyraźniej kilku fotografów uznało, że nasz trawnik to idealne tło dla zdjęć do gazety, którą drukują Erudyci.

Mam ochotę na nich nawrzeszczeć, że mają się stąd wynosić, ale zamiast tego spokojnie pokonuje odległość dzielącą mnie od podstawionego samochodu. Równocześnie staram się nie pokazać, jak wielką ulgę daje mi możliwość ukrycia się w środku.

Nigdy nie jechałam samochodem. Ojciec Susan i Roberta proponował co prawda, że będzie podwozić nas do szkoły, ale Caleb zawsze odpowiadał, że nie chcemy robić problemu. Oczywiście.

W drodze na oficjalne pożegnanie kandydatek nie rozmawiamy. Nie mam ochoty na tego rodzaju uroczystość, ale to część Eliminacji i tym razem nikt nie pozwolił mi wybierać. Momentami mam wrażenie, że decyzja, czy wysłać zgłoszenie czy nie, była jedyną, jaką pozwolono mi podjąć. Teraz moim życiem będą rządzić ludzie, których nigdy wcześniej nie spotkałam, a ja będę się dławić świadomością, że sama oddałam się w ich ręce.

Kandydatki są żegnane przez swoją frakcje podczas krótkiego przemówienia lidera. W przypadku Altruistów wyłoniono jednego z członków Rady - ojca Susan, ale równie dobrze mógłby to być mój tata. Nie jestem pewna, co bym wolała.

Kiedy pan Black przemawia stoję pomiędzy Susan a Jane, kolejną dziewczyną ze szkoły, z którą praktycznie nigdy nie rozmawiałam. Słowa mężczyzny dostają się do mojej głowy jednym uchem, a drugim wylatują. Jestem zbyt skupiona na lustrowaniu wzrokiem wszystkich znajomych twarzy i budynków przede mną.

Do zobaczenia.

Po kilku minutach pan Black odsuwa się od mikrofonu. Nie musiałam go w ogóle słuchać żeby wiedzieć, że to nie potrwa zbyt długo i będzie bardzo rzeczowe, bez zbędnych ceregieli.

W końcu przychodzi czas na pożegnanie, a ja czuję, że nie jestem gotowa. Mogłabym nawet wsiąść do kolejnego samochodu bez słowa, byleby tylko nie widzieć łez w oczach mamy i pokrzepiającego spojrzenia Caleba. Tylko tata wygląda, jakby niewiele go to wszystko obchodziło.

- Ostatnie dobre rady? - zwracam się do wszystkich przytulając brata. Też mam ochotę płakać, ale nie pozwalam łzą płynąć przy tylu ludziach i kamerach.

Caleb tylko kręci głową.

- Niezależnie od tego, ile dam ci rad, ty i tak będziesz robić co chcesz - wykonuje gest, jakby chciał mi potargać włosy, ale chyba przypomina sobie o powadze sytuacji i tylko lekko ciągnie mój warkocz. - Kocham cię.

- Ja ciebie też - odpowiadam szybko. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio mu coś takiego powiedziałam.

Odsuwa się, a na jego miejsce przychodzi tata. Wyraz twarzy ma poważny, jak zawsze w miejscach publicznych i przez chwilę nie wiem, czego mam się spodziewać, ale kiedy się odzywa, jego głos jest pogodny.

- Bądź sobą, Beatrice - mówi. - Co by się nie działo. Sama decyduj o tym, kim jesteś - Rzecz jasna mnie nie obejmuje, ale jego słowa są dla mnie takim zaskoczeniem, że chyba i tak nie potrafiłabym odwzajemnić gestu.

Mama też mnie nie przytula. Nie od razu. Najpierw przygląda się srebrnej broszce, którą przypiełam do sukienki u uśmiecha się lekko.

- Cieszę się, że go zabierasz - mówi. Wydawało mi się, że właśnie po to mi go dała, dlatego zabranie go ze sobą do pałacu było dla mnie czymś oczywistym.

- Cieszę się, że mi go dałaś - odpowiadam, też się uśmiechając. W końcu mnie przytula, równocześnie szepcząc mi do ucha ostatnie słowa pożegnania.

- Bądź dzielna, Beatrice. Kocham cię.

Robię krok w tył i patrzę przez chwilę na rodzinę. Chcę coś powiedzieć, podziękować im za wszystko, ale Altruisci nie są zbyt wylewni i przez to nawet nie znam słów, którymi mogłabym wyrazić to, co teraz czuję. Dlatego po prostu kiwam sztywno głową, podczas gdy prawie cały widok przysłaniają mi łzy. Nie mam siły na nic więcej.

- Pisz do nas - rzuca jeszcze Caleb, zanim zamykają się drzwi limuzyny.

Jakbym miała zostać w pałacu na tyle długo, żebym musiała wysyłać mnóstwo listów, myślę, obserwując oddalającą się powoli rodzinę przez okno, aż samochód skręca za róg.

Gdyby to zależało tylko ode mnie, zostałabym w domu. Nie chcę jednak nikogo zawieść.

Swojej frakcji.

Swojej rodziny.

Siebie.

Queen ✔Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang