Rozdział 39

2.7K 132 10
                                    

- Chodź - Caleb chwyta mnie za nadgarstek i wciąga do pokoju, w którym siedzą moje pokojówki. - Przepraszam, możecie nas na moment zostawić? - zwraca się do pozostałych dziewczyn.

- Musimy pomóc panience przygotować się do obiadu - protestuje Hana.

- To zajmie tylko chwilę - obiecuje chłopak, ale dopiero kiedy kiwam głową na potwierdzenie jego słów, pokojówki opuszczają pokój. - Co to miało być?

- O co ci chodzi? - pytam, mając nadzieję, że rumieniec już całkiem zniknął z mojej twarzy.

- O ten buziak w policzek - tłumaczy dobitnie.

A co, też chcesz? myślę, ale nic nie odpowiadam. Sama nie jestem pewna, co to miało znaczyć, a już na pewno nie mam ochoty tłumaczyć tego wszystkiego Calebowi. Przecież zaledwie wczoraj odbyliśmy bardzi podobną rozmowę i teraz znowu?

- Wiesz... Jemu na mnie zależy - dukam. -  I... jednak przyjechałam tutaj, żeby być może zostać jego żoną, więc...

Caleb wzdycha, a potem opiera ręce na biodrach i zaczyna przechadzać się po pokoju. Nie rozumiem go. Przecież sam mnie nakłaniał, żebym wzięła udział w Eliminacjach, więc o co mu teraz chodzi?

- Nie tak wyobrażałem sobie stosunki księcia z kandydatami - mówi ponurym tonem.

- Co? - marszczę brwi.

- Masz rację, jeśli chodzi o powód, dla którego tu przyjechałaś. Ale pozostałe dziewczyny miały taki sam. Musisz o tym pamiętać. Nie jesteś jedyną dziewczyną, na której mu zależy.

Te słowa są dla mnie jak cios w policzek, chociaż doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Mam ochotę zapytać brata, skąd to wie, ale to przecież oczywiste, zresztą Tobias sam powiedział mi dzisiaj, że należę do dziewczyn, na których mu zależy,  a nie, że zależy mu tylko na mnie.

Nie mam pojęcia, co robi z innymi kandydatkami.

- Wiem o tym - mówię.

- Na pewno? - upewnia się chłopak. - Nie chcę, żebyś wróciła do domu ze złamanym sercem.

Zaciskam wargi, ale po sekundzie się opanowuje. Wiem, że Caleb chce dla mnie jak najlepiej, ale jak mam rozmawiać z Tobiasem, jeśli będę się bała w nim zakochać? Przecież o to w tym wszystkim chodzi - książę ma znaleźć prawdziwą miłość. Jak w bajce o Kopciuszku.

- Tak - odpowiadam z uśmiechem. -  Na pewno.

- W porządku - Mój brat rusza w stronę drzwi, ale zatrzymuje się w połowie drogi i unosi prawą rękę. - Jedno pytanie - odzywa się jeszcze - Zależy ci na nim?

Tak. Nie. Nie wiem.

- Trochę - przyznaję.

Nie byłoby mnie tu, gdybym nic do niego nie czuła, dodaję w myślach, ale nie mam odwagi, żeby powiedzieć to na głos. Nagle mam wrażenie, że wszystkie ściany w pałacu mają uszy.

Caleb przygląda mi się przez chwilę, po czym kiwa głową.

- Jutro jest wysyłka poczty z pałacu. Napisz do rodziców, jeśli chcesz.

- Okay - mówię. Mam wrażenie, że Caleb jest na mnie zły, ale to niemożliwe. On nigdy się na mnie nie gniewa.

Chłopak otwiera drzwi, a do pokoju niemal wpadają moje pokojówki. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie podsłuchiwały, ale ufam im na tyle, by być pewną, że tego nie robiły. A nawet jeśli słyszały moją rozmowę z Calebem, nie przeszkadza mi to.

~~*~~

Na obiedzie rzeczywiście nie ma ani Tobiasa, ani Molly. Nie tęsknię zbytnio za tą dziewczyną, bo chociaż nie rozmawiałam z nią zbyt wiele, Molly należy do tych osób, u których wredota jest elementem wyglądu, jednak nieobecność Tobiasa dziwnie nie daje się zignorować. Co chwila zerkam na jego puste krzesło, jakbym oczekiwała, że chłopak jakimś sposobem się na nim pojawi.

To samo się dzieje, kiedy wracam do pokoju - cały czas rozglądam się dookoła, na wypadek, gdyby Tobias akurat przechodził obok, ale oczywiście tego nie robi.

Kiedy mijam drzwi prowadzące do ogrodu zauważam Caleba i Willa, stojących na warcie.

- Cześć wam - uśmiecham się i podchodzę do nich. Rozglądam się szybko, żeby upewnić się, że nikogo nie ma w pobliżu, po czym niepewnie przytulam brata.

- Cześć, Beatrice - Caleb też się uśmiecha, a Will kiwa mi głową. - Miałem do ciebie przyjść, kiedy skończymy wartę. Mamy do ciebie pewną sprawę - mówi  trochę ciszej.

- Właściwie propozycję - poprawia go chłopak.

- Okay... - mówię ostrożnie. - O co chodzi?

- Gwardziści organizują jutro wieczorem małe przyjęcie - wyjaśnia Caleb, a w jego oczach pojawia się dziwny błysk, którego nigdy wcześniej nie widziałam. - To zamknięta impreza, ale możesz przyjść i zabrać ze sobą kilka przyjaciółek.

Przygryzam dolną wargę. To co mówi Caleb brzmi... absurdalnie.

- Impreza? - marszczę brwi. - Taka, jaką robią Nieustraszeni?

- Mniej więcej - przyznaje mój brat, jakby odrobinę zawstydzony faktem, że naprawdę zamierza brać w tym udział. - Przyjdziesz? - dopytuje z nadzieją. - Jeśli się zgodzisz, wieczorem dostarczę ci wskazówki, jak nas znaleźć.

Przez chwilę jeszcze się waham, ale ostatecznie ciekawość bierze górę nad zasadami, które wpojono mi w Altruizmie. Na ile imprez będę miała okazję w życiu pójść? Najbardziej szaloną rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłam była gra w Nocnego Krykieta. Nie zostałam stworzona do takich rzeczy, ale dopiero kiedy ich spróbowałam odryłam, co to znaczy "żyć".

- Dobra - zgadzam się. - Przyjdę.

Poza tym, może być zabawnie.

- Jest! - Caleb i Will przebijają sobie piątkę, jakby cały czas tylko na to czekali. Uśmiecham się

- Powinnam iść, bo znowu wasz dowódca będzie miał do mniej problem - uśmiecham się lekko.

- Daniel miał do ciebie problem? - Caleb unosi brwi. - Daniel to straszny buc.

Odwracam się i już mam odejść, kiedy Will się odzywa.

- Beatrice - chwyta mnie za ramię i odwraca do siebie. - Weź tylko te kandydatki, którym ufasz. I Carę. Okay?

Kiwam głową, chociaż całą sytuacja wydaje mi się być dziwniejsza z każdą sekundą.

- Czy to jest... nielegalne? - pytam, a gwardziści wymieniają spojrzenia, jakby się zastanawiali, czy powinni mi odpowiedzieć.

- Nie... - Blondyn przekrzywia głowę, wlepiając wzrok w sufit. - Po prostu...

- Parę osób mogło by mieć coś przeciwko - kończy za niego mój brat.

Queen ✔Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon