Rozdział 19

2.7K 152 65
                                    

- Lady Beatrice! - woła mężczyzna i wyciąga rękę w moją stronę. - Proszę za mną, zaprowadzę panią do schronu.

Zauważam mundur gwardzisty i odrobinę się rozluźniam. Tak rozpaczliwie pragnę pomocy, że bez wahania chwytam jego dłoń i pozwalam, żeby wyciągnął mnie spod łóżka.

Kiwam mu głową.

- Dziękuję - mówię. Zaskakuje mnie, że w moim głosie w ogóle nie słychać paniki.

- Proszę za mną - gwardzista podchodzi do drzwi. Kiedy teraz na niego patrzę zauważam, że nie może mieć więcej niż siedemnaście lat. Ma czarne włosy i zielone oczy. To on wczoraj wieczorem obiecał przynieść piłki, które wybiłyśmy do lasu.

Chłopak wygląda na korytarz i unosi broń, po czym wypala dwa razy. Podskakuję, kiedy słyszę huk z tak małej odległości.

- Proszę za mną - powtarza, a jego opanowany ton pozwala mi wyjść z pokoju.

Gwardzista idzie przodem, wystawiając jedną rękę do tyłu, dając mi tym do zrozumienia, żebym trzymała się na dystans. Zasłaniam usta ręką, kiedy mijamy człowieka, leżącego nieruchomo na ziemi.

Schodzimy po schodach, a wtedy zauważam tłum gwardzistów, walczących z grupą rebeliantów. Osłaniam głowę dłońmi, chociaż to pewnie nie najlepsza ochrona przed gradem kul, o których staram się nie myśleć, gdy przecinamy korytarz.

Chwieję się w butach na szpilkach, gdy jeden z rebeliantów upada tuż pod moje nogi. Nie wiem, o co walczą ci ludzie. Z telewizji wynika tylko tyle, że to bezfrakcyjni, ludzie wypchnięci poza nawias społeczeństwa.

Właściwie nigdy nie czułam do nich złości, nie takiej, jaką emanował ojciec. Wiedziałam, że ludzie potrafią oddać życie za coś, co jest dla nich ważne.

Mam nadzieję, że ci, którzy teraz wykrwawiali się na pałacowej podłodze mieli dobry powód. Jakaś część mnie podziwiała ich za odwagę. Cała reszta była otępiała z przerażenia i chciała, żeby to wszystko się już skończyło.

- Tutaj! - Gwardzista popycha mnie na wykafelkowany fragment ściany, ukryty za kolumną. - Proszę nacisnąć trzynasty kafelek od góry, dziewiąty od lewej!

Mrugam kilka razy, starając się skupić na jego instrukcjach. Kiedy chłopak strzela do przeciwników w głębi korytarza, zmuszam się do znalezienia właściwego kawałka kolorowego szkła, modląc się w duchu, by jakimś cudem nam to pomogło.

Trzynasty od góry...
Dziewiąty od lewej...
Odnajduję odpowiedni kafelek i naciskam go mocno.

Ustępuje i nagle cały fragment ściany się odsuwa, odsłaniając ukryty, pogrążony w mroku korytarz.

- Do środka! - woła gwardzista, spoglądając na mnie przez ramię.          - Ju...

Chłopak nie kończy, zamiast tego osuwa się na ziemie, krzycząc z bólu. Na jego prawym ramieniu wykwita czerwona plama, którą teraz stara się zasłonić drugą ręką. Postrzelili go.

- Uciekaj! - woła przez zaciśnięte zęby, ale ja nie jestem w stanie się ruszyć.

Nie znam nawet twojego imienia. Ryzykowałeś dla mnie życie. A teraz mam ci pozwolić po prostu umrzeć?

Nagle zauważam dwóch ludzi, ubranych w ciemne, brudne ubrania.
Schylam się po broń, którą upuścił gwardzist. Nigdy wcześniej nie miałam w ręku pistoletu, ale teraz nie jest dobry moment na naukę.

Unoszę broń na wysokość ramion i strzelam w stronę napastników. Siła pierwszego wystrzału odrzuca mnie do tyłu, uderzam plecami o ścianę, tuż obok wejścia do tunelu. Za drugim razem idzie mi chyba jeszcze gorzej, ale udaje mi się ustać na nogach. Strzelam tak długo, aż obaj mężczyźni upadają na ziemię.

Jeden z nich od razu traci przytomność, ale drugi stara się po sięgnąć po broń, którą przed chwilą opuścił. Leży zaledwie kilkadziesiąt centymetrów ode mnie, więc niewiele myśląc uderzam go kolbą pistoletu w głowę. Mężczyzna nieruchomieje, uderzając twarzą o posadzkę.

- Idziemy! - mówię, podchodząc do gwardzisty, który mi pomógł. Wciąż tkwi w tym samym miejscu, gdzie go zostawiłam, ale teraz zamiast bólu, jego twarz wykrzywiona jest przez zdumienie.

- Lady... - odzywa się, ale ja nie mogę już tego słuchać. Czuję, że jeśli za chwilę nie wyniosę się z tego korytarza, zemdleję, stracę przytomność, albo kogoś zabiję.

Zakładając, że jeszcze tego nie zrobiłam.

- Zamknij się! - warczę. Nie wiem, skąd u mnie takie zdecydowanie, ale chyba któraś część mojego mózgu, ta, która kompletnie nie oszalała z przerażenia, rozumie, że nie mamy czasu.

Nie mamy czasu.

Podchodzę do chłopaka, wsuwam rękę pod jego zdrowe ramię i pomagam mu wstać, a potem prowadzę go w stronę schronu.

- Panien...

- Powiedziałam: Zamknij się! - powtarzam i popycham go w dół korytarza.

Sadzam go na ziemi i zamykam za nami drzwi. Momentalnie zapada cisza, której usilnie staram się nie nazwać grobową. Dookoła nas jest absolutnie ciemno, więc stoję przez chwilę w miejscu, nie chcąc wpaść na gwardzistę.

- Co teraz? - pytam, czując coś na policzku. Podnoszę rękę i ocieram kroplę. Mam nadzieję, że to pot lub łza, a nie krew.

- Gdzieś po prawej powinien być włącznik światła - instruuje mnie chłopak.

Wyciągam przed siebie ręce i wodzę nimi po chłodnej, kamiennej ścianie. W końcu udaje mi się znaleźć pstryczek i korytarz oświetla kilka bladych lamp.

- Musimy zejść na dół. Czekają na panienkę.

Znowu chcę pomóc mu wstać, ale kręci głową.

- Zostałem postrzelony w ramię, nie w nogi.

Kiwam głową i ruszam obok niego korytarzem. Chociaż bardzo chcę przestać, nie potrafię nie myśleć o tym, co się przed chwilą stało. Zaledwie kilka metrów ode mnie leży dwójka ludzi, do których strzeliłam. Pewnie potrzebują pomocy, której mogą nie otrzymać na czas, podobnie jak pozostali, rebelianci i gwardziści.

Podczas gdy ja chowam się w schronie, reszta budynku wciąż jest atakowana, nie wiem, co się dzieje z pozostałymi dziewczynami, Tobiasem i moimi pokojówkami.

- Dlaczego panienka to zrobiła? - pyta gwardzista, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Co?

- Uratowałaś mi życie - wyjaśnia, patrząc na mnie jak na wariatkę.

Przez chwilę chcę mu się przyjrzeć, ale widząc jego spojrzenie, od razu odwracam wzrok.

- Odruchowo - odpowiadam, nie wiedząc, co właściwie mogłabym powiedzieć.

A co miałam zrobić? To nie brzmi najlepiej.

- Nie każdy by tak zrobił - zauważa chłopak, ale staram się to zignorować, pozwalam, żeby między nami zapadła cisza.

Korytarz cały czas prowadzi w dół, a ja przez chwilę mam wrażenie, że będziemy nim szli w nieskończoność.

- Ty też mi pomogłeś - zdobywam się w końcu na odwagę, żeby się odezwać. - Zabrałeś mnie z pokoju, gdzie pewnie za moment znaleźli by mnie rebelianci.

- To moja praca - mówi gwardzista, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.

- Nieważne.

Idziemy jeszcze przez chwilę w milczeniu, w końcu docieramy do drzwi. Przez szparę między jednym panelem a drugim, wlewa się trochę białego światła.

- Panienko - Chłopak kładzie mi zdrową rękę na ramieniu. - Za drzwiami są wszystkie pozostałe kandydatki i rodzina królewska. To nie jest miejsce dla mnie. Wrócę na górę i...

- Biorę za ciebie odpowiedzialność - mówię i unoszę wysoko głowę. - Nie pozwolę ci wrócić do walki w takim stanie - ucinam temat.

Mam już otworzyć drzwi, ale gwardzista znowu mnie podtrzymuję.

- Jestem panienki dłużnikiem - oznajmia niespodziewanie. - Od tej chwili może na mnie panienka zawsze liczyć. Nazywam się Peter.

Queen ✔Where stories live. Discover now