*POV Justin*
- Chcę, żebyś znów dla mnie pracował, Bieber.
Mało brakowało, by jego słowa doprowadziły mnie do furii. Zacisnąłem usta w cienką linię czekając na to, aż ktoś mi powie, że jest to jeden wielki żart. Nie zamierzam ponownie popełnić tego samego błędu i pracować dla tego kutasa.
- Nie masz na co liczyć. - prychnąłem maskując swoje wewnętrzne emocje rozsadzające mnie od środka.
- Mam ci przypomnieć o kogo toczy się ta gra? - uniósł brew nieznacznie nachylając się w moją stronę. - W każdej chwili mogę ponownie zabrać Arianę. - zaczął złośliwie stukać palcami o powierzchnię biurka.
- Jeśli ją choćby dotkniesz to ja się tobą zajmę. - warknąłem starając się oddychać swobodnie.
- Nie zrobię tego, jeśli przystaniesz na moją propozycję.
- Ty parszywy gnoju - splunąłem. - Powinieneś już dawno gnić w pierdlu za wszystko, co zrobiłeś.
James splótł obie ręce przed sobą, pozwalając im swobodnie wisieć. Minąwszy szerokie biurko zrobił kilka kroków po ciemnym pomieszczeniu.
- Jeśli mieliby mnie wpakować do pierdla, to zapewniam cię, że i dla ciebie znalazło by się tam miejsce. - wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu, który zamiast mnie przerazić, wzbudzał obrzydzenie. - Ty też nie jesteś taki niewinny, Bieber. Sam doskonale wiedziałeś, że praca dla mnie wiąże się z dużym ryzykiem.
- Dlatego z tym skończyłem. - odpowiedziałem na jego słowa.
- Nie na długo. - dodał z cieniem uśmiechu na twarzy.
- Nie popełnię tego samego błędu. Nie masz na co liczyć.
- Jednak ja będę nalegał, żebyś się na to zgodził. - kiwnął głową i podszedł pod okno zerkając przez nie na zewnątrz. - Uwierz mi, bardzo ci się to opłaci. Nie pamiętasz jak było wcześniej? - szybkim ruchem odwrócił swoją twarz w moją stronę unosząc łuk brwiowy. Schował ręce do kieszeni swoich z lekka wygniecionych spodni. - Nasz interes się rozkręcał, a ty czerpałeś z tego wiele korzyści, których nie muszę wymieniać. Nadal możesz to robić.
- Czy ty nie zrozumiałeś za pierwszym razem, gdy ci mówiłem, że się na to nie zgadzam?! - krzyknąłem z furią uderzając pięścią w biurko.
W pomieszczeniu rozległ się głośny huk. James sapnął, po czym z cynicznym uśmieszkiem podszedł do biurka. Po kilku szarpnięciach udało mu się otworzyć górną szufladę z której wyciągnął cygaro, które zapalił.
- Zapomniałeś, że to ja rozdaję karty w tej grze. - jego obrzydliwy szept miał swoje źródło kilkanaście centymetrów od mojego ucha. James mocno zaciągnął się dymem, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Wiesz przecież, że nie odpuszczę, jeśli się nie zgodzisz. Jeśli będzie trzeba to zemszczę się na tobie. A moim celem będzie...
- Ariania. - dopowiedziałem za niego.
- Świetnie, że się rozumiemy. - poklepał mnie po plecach z twarzą wykrzywioną w sarkastycznym uśmiechu. - Ale popatrz na to wszystko z innej strony. Naucz się zauważać korzyści. Mógłbyś mieć wszystko. Jak dawniej. Pieniądze, kobiety, silną pozycję w gangu, ludzi od brudnej roboty i ochronę. Zrozum, że do takiej pracy zostałeś stworzony i tego właśnie ci potrzeba.
Mój umysł prowadził zawziętą walkę z samym sobą. Wszystkie myśli przenikały go i odchodziły, po czym znowu wracały. Były takie momenty, kiedy zastanawiałem się, czy nie będzie łatwiej, jak po prostu zabiję Jamesa. Jednak jedynym i głównym problemem byłoby to, że jego ludzie nie odpuścili by mi tego. Zgodnie z wolą Jamesa krzywdzili by Arianę, do czego nie mogłem dopuścić.
Moje myśli skupiły się także na jego słowach, które dudniły w mojej głowie i nie chciały dać mi spokoju.
"Mógłbyś mieć wszystko. Jak dawniej. Pieniądze, kobiety, silną pozycję w gangu, ludzi od brudnej roboty i ochronę. Zrozum, że do takiej pracy zostałeś stworzony i tego właśnie ci potrzeba."
Zadałem sobie jedno proste pytanie.
Czy na pewno chciałem to zostawić za sobą?