Rozdział 35

2.1K 119 6
                                    

*POV Justin*

Po wyjściu od Ariany zajechałem do domu, by wziąć prysznic i przebrać się, po czym od razu pojechałem do Johna, by pomóc mu z przeprowadzką do nowego mieszkania. Byłem z niego szczerze dumny, ponieważ wreszcie skończył z brudną robotą i narkotykami i się ustatkował. Niecały rok temu wziął ślub z piękną Tiffany. W dodatku od kilku miesięcy spodziewają się dziecka. Chłopak zaczyna życie w rodzinie i czasami patrzyłem na niego z podziwem, jak on to wszystko udźwignął. Ciężko mi było wyobrazić sobie siebie jako troskliwego ojca małego dziecka, a co dopiero jego. Cieszyłem się, że był na dobrej drodze i miałem nadzieję, że tego nie spieprzy.

Nosiliśmy kilka mebli i dosyć ciężkie kartony, które, jak powiedział mi John, zapakowała Tiffany. Czyli mogło to oznaczać tylko jedno: tam po prostu znajdowało się wszystko. Jak to kobiety przesadnie się wszystkim przejmują i przez to pakują za dużo rupieci.

- Stary, ja nadal nie potrafię sobie ciebie wyobrazić w roli ojca. - zaśmiałem się, a John mi zawtórował. - Jak ty to ogarniesz...dom, żona i dziecko...

- Myślę, że na pozycję drugą bym najbardziej narzekał. - rzucił żartobliwie, a ja parsknąłem śmiechem i uderzyłem go lekko w ramię.

- Słyszałam! - z mieszkania wyłoniła się Tiffany z wielkim wazonem w ręce. - Przestańcie się grzebać i przynieście mi tu wszystko. Na babskie pogaduszki umówicie się później.

- Po co to teraz rozpakowujesz? - wskazałem na wazon w jej ręce.

- Jak to po co?! - jej wrzask rozległ się po klatce schodowej. - Muszę zacząć robić to już teraz, bo inaczej wszystkiego naraz nie ogarnę. - obaj przewróciliśmy oczami słysząc jej piski.

Tiffany zniknęła w mieszkaniu zapewne rozpakowując resztę pudeł.

- Stary, masz przechlapane z tą kobietą. - mruknąłem żartobliwie.

Po około godzinie byliśmy już zmachani, ponieważ za każdym razem musieliśmy wchodzić na siódme piętro, w dodatku z nielekkim bagażem. Na szczęście był to już koniec naszej roboty. Obaj weszliśmy do mieszkania i zastaliśmy Tiffany krzątającą się wśród stert kartonów i mebli rozłożonych praktycznie wszędzie. John zniknął w kuchni wraz ze swoją żoną głośno o czymś dyskutując. Ja natomiast wykorzystałem krótką chwilę, kiedy nie miałem nic do roboty i wyciągnąłem telefon, by sprawdzić, czy przyszły do mnie jakieś wiadomości. Wcześniej wyłączyłem go, by nie zawracać sobie tym głowy. Jednak okazało się, że otrzymałem jednego sms-a.

Alex: Przepraszam. Nie miałem innego wyboru. Musiałem to zrobić.

Co to miało do kurwy nędzy znaczyć? Za co on mnie przepraszał? W mojej głowie natychmiastowo pojawiła się Ariana. On nie mógł tego zrobić. To niemożliwe. Nie posunąłby się do tego. Nie oddałby jej Jamesowi. Zacisnąłem ręce w pięści czując, że nie panuję nad emocjami. Krew się we mnie zagotowała na myśl, że to się właśnie wydarzyło. Wziąłem głęboki oddech, ale nawet to nie pomogło mi się uspokoić. Nic w tej sytuacji by nie pomogło. Zacisnąłem szczękę wpatrując się martwym wzrokiem w ścianę.

- Wszystko w porządku, Justin? - usłyszałem pytanie Tiffany. Uniosłem wzrok i spojrzałem na nią stojącą przede mną ze zmartwionym wyrazem twarzy. Wyglądała niemal tak pięknie jak Ariana. Miała długie brązowe włosy i duże oczy, od których nie można było oderwać wzroku. Wydatne malinowe usta, których pozazdrościłaby jej niejedna kobieta. Przez chwilę miałem wrażenie, że przede mną nie stoi zmieszana Tiffany, lecz piękna ciemnooka Ariana, w której zadurzyłem się bez pamięci. Chciałem, by to z jej ust wyszło to jakże proste pytanie. Podszedłbym wtedy do niej i otulił ramionami jej kruche ciało. Powiedziałbym jej, że wszystko jest w porządku, ponieważ jest tutaj, ze mną. Lecz tak nie było. Jej tu nie ma, pomyślałem. To było tylko moje idealne wyobrażenie tej sytuacji.

- Justin? - głos Johna wyrwał mnie z zamyślenia. Jego twarz również wyrażała zmartwienie, ale też skupienie.

Bez słowa otworzyłem drzwi, szarpiąc za nie tak mocno, że uderzyły w ścianę. Wybiegłem z mieszkania przeskakując po dwa stopnie naraz.

-O mój Boże, John idź za nim! - do moich uszu dotarł histeryczny krzyk Tiffany.

Tuż po chwili za mną niosły się głośne kroki. Przystanąłem na klatce schodowej, łapiąc się za głowę i próbując nie zwariować. Otworzyłem szklane drzwi i wybiegłem na zewnątrz. Nie zdążyłem wykonać żadnego kroku, ponieważ poczułem szarpnięcie za ramię i odwróciłem się w stronę Johna, który w tym momencie wyglądał na przerażonego tą sytuacją.

- Co się z tobą dzieje do cholery?!- wrzasnął ujawniając swoją wściekłość.

- Zostaw mnie, rozumiesz?! - warknąłem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie zasługiwał na to, bym się na niego wydzierał, nie był niczemu winny. Musiałem jednak rozładować swoją złość.

- Co ci odwala?! Czemu się tak zachowujesz? - złapał mnie mocno za ramię, bym mu się nie wyrwał. Gdybym tego chciał, to i tak bym to zrobił.

- Gówno cię to obchodzi. - wysyczałem. Wziąłem głęboki oddech, ale moje serce nadal waliło jak oszalałe.

- Ja nie wiem jak ja mam już z tobą rozmawiać. - złapał się za głowę puszczając moje ramię. Oddychał równie szybko jak ja. - Co ty przeczytałeś w tym telefonie?

- On ją porwał, John!- wrzasnąłem. - Jej pieprzony przyjaciel oddał Arianę w ręce Jamesa. - z moich ust wydobył się szloch, czego się zupełnie nie spodziewałem.

John stał bez ruchu przede mną, a jego twarz wyrażała tysiąc emocji naraz, których nie byłem teraz w stanie nazwać.

- Mówisz o Alexie? - zmarszczył brwi.

Kiwnąłem głową.

- Jesteś pewien, że ona jest u Jamesa?

- Pewien nie jestem, ale na to wygląda. - odwróciłem się do niego tyłem. - Obiecałem jej, że przy mnie będzie bezpieczna, że James jej nie dopadnie. - przetarłem twarz dłońmi. Moje ręce zaczęły się trząść. - Zostawiłem ją samą rano. Wyszedłem. Nie było mnie przy niej, kiedy mnie potrzebowała.

- Stary, nie obwiniaj się. To absolutnie nie jest twoja wina. Znasz Jamesa i wiesz, ze i tak znalazłby sposób, by ją złapać. Nie byłeś w stanie całkowicie jej przed tym uchronić.

- A właśnie, że byłem w stanie! - wrzasnąłem wymachując rękoma. - Ale tego nie zrobiłem!

- Przestań wydzierać się jak tępy idiota i mnie posłuchaj, do cholery! - wybuchnął nieoczekiwanie robiąc dwa pewne kroki w moją stronę. - Obwinianie samego siebie ani darcie mordy teraz ci nie pomoże. Ogarnij się i opanuj swoje emocje. Wiem, że jesteś wkurzony, sam na twoim miejscu bym był, ale musisz się opanować. Skontaktuj się z Alexem, kimkolwiek. Zacznij szukać informacji. Rusz dupę i coś z tym zrób.

Nie musiał dwa razy powtarzać.

Safe PointOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz