•170. One hundred seventy•

99 4 1
                                    

Nucąc cicho pod nosem usłyszaną jeszcze w kawiarni piosenkę, przemierzam drogę z powrotem do domu jednocześnie próbując dodzwonić się do przyjaciela, który odbiera dopiero po moim trzecim telefonie. 

- Co jest z wami dziś? - wita mnie, a ja ledwie rozumiem co do mnie mówi przez to, że bardziej wymamrotał te słowa. 

- Żałuj, że nie odbierałeś wcześniej, bo właśnie przegapiłeś darmowe śniadanie. - mówię i już po chwili słyszę jego zbolały jęk.

Uśmiecham się pod nosem, powoli dochodząc pod swój dom. Brak samochodu na podjeździe uświadamia w tym, że rodzice musieli już pojechać do pracy.

 - Nie gadaj. Jak do tego doszło? - dopytuje, a ja w skrócie opisuję mu całą sytuację.- Poszczęściło się wam. - wdycha, trzaskając szafkami, więc zapewne przygotowuję sobie śniadanie. - A co z tym wyjazdem? 

- Chłopaki planują wybrać się nad morze na jakieś 2/3 dni i są na tyle łaskawi, że chcą na zabrać. - tłumacze, wchodząc do swojego pokoju i z ulgą kładąc się na łóżku. Czuję jakbym po tym śniadaniu przytyła co najmniej pięć kilo. - Mamy się jeszcze dogadać co do terminu. 

- Ja mogę nawet w nocy o północy. - mówi, a ja parskam słysząc ten zapał w jego głosie.

 - Przykro mi, ale nikt nie zagłosuje na ten pomysł. - odpowiadam, chodź nie mam stuprocentowej pewności co do Zayn'a, po nim można się spodziewać czegoś równie szalonego.

- Wiem wiem. Sam nawet nie ruszyłbym się z łóżka.

Uśmiechnęłam się, omawiając z przyjacielem jeszcze kilka tematów do czasu, kiedy musiał się rozłączyć, aby pozałatwiać swoje sprawy. Z westchnieniem rozciągnęłam się na swoim łóżku i nawet nie byłam świadoma momentu, kiedy zasnęłam. Spałabym pewnie dłużej, gdyby nie fakt że ktoś uporczywie uderzał czymś w mój balkon. Westchnęłam zirytowana licząc do dziesięciu jakby to miało sprawić, że przybysz odejdzie. W końcu podniosłam się i podejrzliwie spojrzałam w stronę balkonu. 

- Przysięgam, że jeśli to ty Zayn to to się nie skończy dobrze. - wymamrotałam, podchodząc bliżej i delikatnie odchylając zasłonę. Zacisnęłam usta łapiąc kontakt wzrokowy z szatynem.

 - Już nie żyjesz. - powiedziałam, a on zmarszczył brwi, co było zrozumiałe, gdyż nie mógł mnie usłyszeć przez szybę. Otworzyłam drzwi balkonowe od razu przechodząc przez próg i podchodząc do barierki. 

- Budzisz mnie dzisiaj już drugi raz, za trzecim dosłownie coś Ci zrobię. - takimi słowami się do niego zwróciłam. Uchyla usta, po czym je zaciska, aby powstrzymać uśmiech. Kiepsko mu idzie. - Widzę jak się uśmiechasz, dupku, a ja mówiłam poważnie. - oznajmiam, widząc jak przykłada dłoń do ust i spuszcza wzrok.

 - Wierzę. Gwarantuje Ci, że nie obudzę cię już kolejny raz.- mówi rozbawiony. Patrzę na niego powątpiewająco, ale w końcu kiwam głową. 

- Więc co cię tu sprowadza? - pytam, przebierając nogami. 

Rozglądam się pobieżnie po osiedlu, ale jest pierwsza po południu, więc większość osób jest jeszcze w pracy. Jednak nie mogę zapomnieć o kilku starszych paniach, które zastępują osiedlowy monitoring.

 - Wiesz co? Najpierw tu wejdź. - mówię, machając ręką.

 - Nie, nie ma potrzeby. Chciałem Ci tylko coś podrzucić. - mówi, podchodząc bliżej i wyciągając rękę z niewielkim pakunkiem i wrzuca ją delikatnie na balkon. 

- To nie bomba? - pytam, niczym sięgam po pakunek. Patrzy na mnie z politowaniem, po czym powoli kręci głową. 

- Nie, Pemberley. 

Przyglądam się niewielkiemu pudełku, po czym przenoszę wzrok na chłopaka. 

- To prezent na twoje imieniny. Wczoraj nie zdążyłem i w sumie nie miałem dobrej okazji, aby Ci go wręczyć. 

- Oh. - to jedno krótkie słowo wychodzi w odpowiedzi z moich ust. - Nie musiałeś, Zayn. Ta impreza to było wystarczające, mówiłam Ci...

- Wiem. - wchodzi mi w zdanie, patrząc z uwagą w moje oczy. - Ale chciałem abyś miała też coś materialnego, oprócz wspomnień które zostaną na zawsze. 

Uśmiecham się szeroko, czując jak moje oczy zaczynają się szklić. Mrugam, aby widzieć go wyraźniej. 

- Dziękuję, Zayn. - mówię, a on unosi kącik ust. 

Spogląda na zegarek na swoim nadgarstku i marszczy brwi. 

- Muszę już lecieć, ale ty otwórz go i daj znać jak Ci się podoba. 

Potakuje, a on obdarza mnie ostatni spojrzeniem, po czym wsiada do samochodu i odjeżdża. Przełykając ślinę spoglądam na pakunek w swoich dłoniach i zagryzam wargę. Okej, otwórzmy to. 

Wracam do swojego pokoju i przysiadając na łóżko ostrożnie rozrywam opakowanie. Marszczę brwi, gdy w ręce wpada mi eleganckie opakowanie na biżuterię. Budując napięcie dla samej siebie, podnoszę wieczko.

 - Bez jaj. - szepcze, czując ucisk w klatce piersiowej. W środku znajduje się złoty łańcuszek przeplatany czerwonymi kamyczkami, całość wygląda dość delikatnie co jak najbardziej mi odpowiada. Zrywam się z łóżka, wchodząc do łazienki i podchodząc do lustra. Przykładam naszyjnik do szyi, przyglądając się swojemu odbiciu. Uśmiecham się szeroko i kręcę głową, widząc jak biżuteria wpasowuje się do mojego wyglądu. Wzdychając wracam do pokoju, gdzie odkładam błyskotkę z powrotem do pudełka i sięgam po swój telefon od razu wchodząc w konwersacje z Zayn'em. 

Do Zayn: Pasuje idealnie, dziękuje!

Nie mija chwila, gdy otrzymuje odpowiedź. 

Od Zayn: Wiedziałem, że będzie pasować. 

Prycham, blokując telefon i usadawiając się wygodnie, przyglądam się swojemu prezentowi. 

 ***

Kolejne dni mijały w miarę żwawo. Prawie codziennie widywałam się z Marco i spędzaliśmy czas w różnych miejscach w mieście. Z Zayn'em utrzymałam jedynie kontakt telefoniczny z racji, że chłopak był zajęty swoją pracą. Ja sama także starałam się jak najczęściej stawiać się w kwiaciarni, aby na spokojnie dostać wolne na wyjazd, którego szczegóły mieliśmy ustalić jeszcze tego popołudnia. 

- Nie mogę się już doczekać. - mówi Marco, gdy powolnym krokiem zmierzamy do kawiarni, w której ostatnio widziałam się z chłopakami. Byliśmy umówieni na godzinę siedemnastą, więc mieliśmy jeszcze kilka minut w zapasie.

 - Ja też. Dawno nie widzieliśmy się wszyscy razem, więc taki wspólny wyjazd to strzał w dziesiątkę. - odpowiadam z uśmiechem. 

Dalsza droga mija nam w ciszy, a kiedy docieramy na miejsce zastajemy tam jedynie Zayn'a, który krąży niedaleko wejścia rozmawiając przez telefon. Marszczę brwi, widząc jego niespokojny wyraz twarzy, gdy przystajemy tuż obok niego. Kończy rozmowę i wzdychając spogląda na naszą dwójką. 

- Mamy problem.

__________________________________________________________

Hejka!

Nieco opóźniony, ale jest obiecany comiesięczny rozdział. Nie ukrywam trochę specjalnie go przetrzymałam, aby pojawił się w trakcie świąt, aby je dodatkowo umilić.

Także nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wam wesołych świąt i mokrego dyngusa!🐣🥰

Do zobaczenia!

Stalking with Love • Z.MalikTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang