•159. One hundred fifty - nine•

199 20 0
                                    

- Możesz mi powiedzieć dlaczego chodzimy jak idioci po markecie o tej porze? - narzekałam, podążając za przyjacielem, który z uwagą rozglądał się po każdej alejce.

Zbliżała się godzina 22, a Marco paręnaście minut wcześniej podczas naszego kolejnego wspólnego wieczoru oznajmił, że niezwłocznie potrzebuje jednej rzeczy. Gdy spytałam o co dokładnie chodzi, wymigał się odpowiadając, że to niespodzianka. Zirytowana do granic możliwości zebrałam się i przyjechałam tu z nim, by.. właściwie nie wiem co, bo na razie chodzę za nim jak głupia.

- Jeśli nie zdecydujesz się w ciągu 10 minut biorę lody i wracam do domu, z tobą czy bez. Dla mnie nie ma różnicy. - dodałam, gdy nie zareagował.

- Musiałabyś iść z buta. - odparł, co świadczyło, że jednak mnie słucha.

- Jestem gotowa na takie poświęcenie. - oznajmiłam, chociaż o tej porze ten spacer nie brzmiał za dobrze.

- Lody Ci się roztopią.

Uchyliłam usta, wzdychając.

- Zdecyduj się, Marco.

- Wskakuj na barana. - oznajmił nagle, na co został obdarzony powątpiewającym spojrzeniem.

- Coś Ci siadło? - spytałam, zatrzymując się w miejscu.

- Nie, wskakuj. - pochylił się do przodu, aby umożliwić mi zajęcie miejsca na swoich plecach.

Popatrzyłam na niego bez słowa, po czym wzruszyłam ramionami. I tak dziwniej tu już nie będzie.

Jakimś cudem udało mi się bezpiecznie znaleźć na plecach chłopaka, który mocno mnie przytrzymał.

- I co? - przechyliłam głowę, aby na niego spojrzeć.

Spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.

- Trzymaj się.

Ledwo wypowiedział te słowa, a już ruszył z miejsca. I to nie swobodnym chodem, a truchtem. Uchwyciłam się jego szyi jak ostatniej deski ratunku i przeklinałam, że jednak nie wybrałam tych lodów.

Po chwili jednak rozluźniłam się i nawet zaczęłam śmiać.

Dobrze, że o tej porze w sklepie było może dziesięć osób, bo w innej sytuacji spaliłabym się ze wstydu, a tak to mogłam wyglądać jak wariatka. Nigdy przecież nie mówiłam, że jestem normalna.

- Jej! - krzyknął Marco truchtając koło działu z owocami i warzywami. Stojąca tam akurat pani obdarzyła nas jedynie przeciągłym spojrzeniem i wróciła do wybierania jabłek.

Spojrzeliśmy po sobie, po czym zaczynając się śmiać, ruszyliśmy dalej. Prosto na dział z chrupkami, gdzie się ostatecznie zatrzymaliśmy.

- A teraz kochana wzamian za wożenie twojego tyłka zdejmij z najwyższej półki serowe cheetosy. - polecił przyjaciel. Aha, czyli o nie chodziło. Niezła niespodzianka.

Prychnęłam, ale rozglądnęłam się za wskazaną przekąską.

- Ile chcesz? - spytałam, gdy pochwyciłam w dłonie jedną paczkę.

- Poproszę dwie paczki.

Gdy druga paczka także znalazła się w mojej dłoni, miałam dać przyjacielowi znak, że może mnie już opuścić, ale wtedy usłyszeliśmy głośne westchnięcie.

- Dlaczego mnie to nie dziwi?

Zacisnęłam usta.

- Mnie tak samo. - odparłam, spuszczając wzrok i wyszukując nim sylwetkę mulata na końcu alejki. Pod pachami trzymał dwie paczki papieru, a w ręce puszkę Pepsi.

Stalking with Love • Z.Malikحيث تعيش القصص. اكتشف الآن