Rozdział XIX

1.2K 96 37
                                    

 

***Rey
O świcie stawiła się wraz z innymi studentami na dachu i ustawiła się w szeregu. Z jakiegoś powodu byli podnieceni, pełni entuzjazmu.
-Patrzcie, kto wrócił do żywych!
Zignorowała zaczepki, dziś nic nie mogło mącić jej myśli. Sięgnęła po treningową broń i ustawiła się w szeregu. Stała pośród studentów, ale obca, samotna zdana tylko na siebie. Wzięła kilka głębokich wdechów i oczyściła myśli. Czekała na Mistrza Davona, nerwowo przełykając ślinę. Nie widziała go, odkąd utraciła kontrolę. Głębokie pęknięcie przypominało jej o ostatnich wydarzeniach. Z trudem powstrzymywała drżenie ciała, bała się tego, co on jej uczyni, a potem studenci. Upokorzyła ich wszystkich. Wreszcie przybył, ale nie sam. Obok niego był Tyler Ren oraz... Rozpoznała swojego Mistrza, Kylo Rena. Nie mogła jednak dać po sobie poznać, że go rozpoznała. Wśród tłumu przebiegł szept podniecenia. Zaraz! Oni wiedzieli, ale jej nikt nie poinformował... Stłumiła przekleństwo. Nie dość, że musiała walczyć, kompletnie na to nie przygotowana, to jeszcze na oczach swojego Mistrza.
-Uczniowie! Dziś spotkał was zaszczyt walczenia przed samym Wielkim Mistrzem, nie zmarnujecie tej okazji.
Kolejny szmer podniecenia. Z urywków rozmów wywnioskowała, że ponoć Wielki Mistrz szuka kolejnego ucznia. Zadrżała, a co jeżeli była to prawda? Co, jeżeli zawiodła? Dotknęła lewego nadgarstka. Trzy szramy paliły ją ogniem. Przełknęła nerwowo ślinę, obawiała się.
Trening się rozpoczął. Mistrzowie krążyli wśród uczniów, ale nie komentowali. Dłoń trzymająca miecz zrobiła się śliska od zimnego potu, który ją oblał. Zacisnęła mocniej dłoń na rękojeści. Ściskała ją tak mocno, że pobielały jej knykcie. Wzrok miała utkwiony w jednym punkcie, uparcie powtarzała cięcia i parady. W nieskończoność i jeszcze raz.

***Kylo
Studenci ćwiczyli w rzędach. Każdy z nich wykonywał skomplikowane sekwencje ruchów. Jednak tracili koncentracje, jak tylko przechodził obok. Poza jednym. Rey, choć nie wykonywała tak finezyjnych ruchów, jak reszta, zdawała się nawet nie zauważyć, że przeszedł obok niej. Wyczuwał od niej strach i lęk. Wiedział, że będzie to jej pierwsza walka. Jako jedyna też nie wiedziała wcześniej o jego przybyciu. Kiedy wylądował, miał okazje podziwiać jej dzieło. Robiło wrażenie, dziewczyna wyzwoliła ogromne pokłady Mocy. Jednak tak jak się spodziewał, nie przeszło to bez echa. Widział nienaturalnie bladą twarz oraz cienie pod oczami.
-Stop!
Głos Mistrza Szermierki był doskonale słyszalny. Studenci zamarli. Wyczuwał ich podniecenie. Zaczęli ustawiać się w kole. Stali w kilku rzędach. Nie zdziwiło go, że Rey stała na szarym końcu. Robiła wszystko by nie rzucać się w oczy, unikała konfrontacji. Wyzwania się zaczęły. Początkowo nikt nie wyzwał Rey. Studenci ścierali się ze sobą, metal uderzał o metal. Konfrontacje były zaciekłe, każdy chciał udowodnić, ile jest wart.
-Wyzywam Rey!
Szmery i parsknięcia śmiechem. Spojrzał na twarz swojej uczennicy. Zbladła, a jej oczy rozszerzyły się ze strachu.
-Przyjmuje.
Siła jej głosu zaskoczyła go. Słyszał szmery niedowierzania, ale tłum się rozstąpił, przepuszczając dziewczynę. Ściągnęła płaszcz, odsłaniając dopasowane spodnie i przylegającą tunikę. W prawej dłoni ściskała durastalowe ostrze. Na jej twarzy nie było widać żadnych emocji, jednak jej oczy ją zdradzały. Rozszerzone ze strachu źrenice, czujnie śledzące każdy ruch przeciwnika. Wyglądała przy nim mizernie, znacznie niższa i chudsza. Tamten za to emanował spokojem, wręcz pogardą. Spodziewał się łatwego pojedynku. Był aż nazbyt pewny siebie.

***Rey
-Stop!
Wiedziała, co teraz nastąpi. Wraz z innymi ustawiała się w kręgu. Jednak w przeciwieństwie do nich nie była ani trochę podniecona. Wręcz przeciwnie, była przerażona. Bezwiednie zaciskała i rozluźniała pięści, czekając. Pierwsze wyzwanie. Obserwowała pojedynek, ścieranie się kling ze sobą. Ich szczęk, uderzenie metalu o metal. Jęki pokonanego. Z każdym kolejnym wyzwaniem była coraz bardziej przerażona. Nie ważne co się stanie, chciała mieć to już za sobą. Ta niepewność była... frustrująca. Zimny pot spływał jej po plecach, pot strachu.
-Wyzywam Rey!
Stało się. Musiała odpowiedzieć, choć czuła przerażenie, graniczące z paniką.
Zacisnęła mocniej dłoń na rękojeści trzymanej broni. Nie czuła tego, co przez ten krótki moment na Starkillerze. Tego ciepła w palcach, więzi. Wspomnienie dodało jej odwagi, oni nigdy nie trzymali miecza świetlnego. Nigdy nie walczyli w prawdziwej walce na śmierć i życie. Nie poczuli oddechu śmierci na karku.
-Przyjmuje.
Jej głos był czysty i dźwięczny. Pozbawiony drżenia, pozbawiony strachu. Słyszała szmery zaskoczenia, nigdy wcześniej nie przyjęła wyzwania. Gdyby znali prawdę... Tłum się przed nią rozstąpił, ściągnęła płaszcz i odrzuciła go. Czuła strach, ale nie miał on nad nią władzy. Już nie. Nie raz spojrzała śmierci w oczy. Śledziła uważnie swojego przeciwnika. Był znacznie od niej masywniejszy, silniejszy. Miał za sobą znacznie więcej doświadczenia. Emanował taką pewnością siebie. Chciał ją nastraszyć, między nimi toczyła się teraz ta niewidzialna część pojedynku. Testował ją, chciał ją nastraszyć. Ona jednak stała, spokojna. Bez ruchu i patrzyła mu w oczy. Ignorowała jego zaczepki, sięgnęła po Moc, ale jeszcze jej nie wykorzystała. Czuła nagromadzoną w niej potęgę. Jej przeciwnik krążył wokół niej, wykonywał hipnotyzujące wzory swoim mieczem. Ona jedynie stała w pozycji obronnej, defensywnej. Spokojna i niewzruszona jak skała. Lęki i emocje odepchnęła na bok. Teraz liczył się tylko przeciwnik. Nie wytrzymał napięcia i rzucił się na nią. W tym momencie uwolniła Moc, dała się jej pokierować. Gdy już nie mógł się zatrzymać, cofnąć. Zaatakowała, unikając jego miecza. Jej cios był zupełnie pozbawiony finezji, prosty nieskomplikowany. Jednak miecz był za daleko, nie miał jak zablokować ciosu, który nawet dziecko wiedziałoby jak obronić. Zbyt skupił się na ataku, zapomniał o obronie. Miecz przeorał mu brzuch. Czarne ostrze spłynęło krwią. Kopnęła go i posłała na ziemie. Miecz wypadł mu z ręki. Chciał po niego sięgnąć, ale mu nie pozwoliła. Stała nad nim, a wiatr rozwiewał krótkie kosmyki jej włosów. Wokoło panowała kompletna cisza. Zakłócana jedynie jękami rannego, a ona stała nad nim. Z dwoma mieczami w tym jednym ociekającym jego krwią. Pojedynek był krótki i krwawy. Nie wiedziała, jak tego dokonała, to się nie miało prawa udać. Nie miała prawa go pokonać. Jednak to zrobiła, oddała się Mocy. To ona kierowała jej ruchami. Czuła jak krew dudniła jej w uszach, jak adrenalina krążyła w jej żyłach. Czekała, nie wiedząc co dalej.
-Suka!
Ranny wypluł to słowo i wyrwał Mocą miecz z jej lewej dłoni. Zatoczył się od utraty krwi, jednak zaatakował. Pojedynek trwał nadal. Spięła się i uniknęła ostrza, przynajmniej tak początkowo sądziła. Jednak ból w prawym ramieniu kazał jej zrewidować poglądy. Nawet się nie zatrzymała, nie oceniła zniszczeń, jakie poczynił miecz przeciwnika. Czuła pulsowanie rany oraz wypływającą lepką krew. Przeciwnik schwycił ją i zaczął przykładać ostrze miecza coraz bliżej jej gardła. Broniła się, jak mogła, ale ostrze było coraz bliżej. Zaczynała mieć mroczki przed oczami. Wypuściła miecz w ostatniej rozpaczliwej próbie i chwyciła go w lewą dłoń. Jednym ostatnim rozpaczliwym cięciem trafiła. Upadł. Wiedziała, że już jej nie zaatakuje. Zachwiała się. Z trudem utrzymywała się na nogach. Jej krew mieszała się z krwią mężczyzny.
Myślała, że wcześniej było cicho. Myliła się, teraz cisza dzwoniła w uszach, nawet wiatr zamarł. Wokoło niej panował zupełny bezruch, stała w kałuży czerwonej krwi. Czas odmierzały spływające krople krwi po czerwonej od posoki klindze.

Darkness rises and light |REYLO|Where stories live. Discover now