Rozdział I

5.6K 165 48
                                    


*** Rey
Biegła z Finnem, ile sił w nogach do Sokoła Milenium. Było tak zimno, śnieg padał osadzając się i topiąc na jej skórze. Tworząc warstewkę wody, która zamarzała i jeszcze bardziej było jej zimno. Drogę zagroził im on. Ten potwór, morderca ojca.       
-To jeszcze nie koniec.
-Jesteś, Bestią.   
Słowa wypowiedziała przez łzy. Skąd wzięła się jej odwaga? Słowa, wypowiedziane, mimo że trzęsła się ze strachu? Słowa pełne gniewu i nienawiści. Nienawidziła go, tak bardzo jak tylko można nienawidzić człowieka.   
-A ty jesteś sama... Han Solo cię nie ocalił.   
Jak on mógł wypowiadać jego imię. Był mordercą. Potworem. Dostrzegła jego krew na śniegu. Jego słowa były impulsem, impulsem jakiego potrzebowała, aby się ruszyć. Wyciągnęła blaster, aby strzelić. Jednak wtedy coś pchnęło ją na drzewo. Nastała ciemność.

Obudził ją wrzask Finna. Dostrzegła jak ten potwór go rani, a potem miecz ląduję w zaspie. Coś kazało jej wyciągnąć dłoń przed siebie. Zacisnęła zęby, a już po chwili przedmiot. Przedmiot, którego już nigdy nie chciała trzymać w dłoni. Miała w swojej wyciągniętej ręce. Nie wiedziała jak, ale instynktownie wiedziała co należy zrobić. Po chwili błękitna poświata miecza świetlnego oświetlała jej twarz. Widziała zdumienie na twarzy potwora, a potem uruchomił swój miecz. Czerwona klinga, klinga o kolorze krwi, klinga która odebrała życie Hanowi. Jedynej osobie, która się nią zainteresowała, która jej nie odrzuciła. A teraz stała naprzeciw niemu, naprzeciw mordercy. Zaczęła atakować, jej ciosy były nieporadne. Broń tak bardzo różniła się od jej kija bojowego. Zupełnie nie precyzyjna, niewygodna. Każdy jej nieporadny cios uderzał w jego miecz. Sam w zasadzie nie atakował, jednak zmuszał ją, aby się cofała. Ustępowała mu. Ciosy, które zadawał z trudem i bardziej dzięki szczęściu blokowała. Zaczęła uciekać, jednak on ją gonił. Raz go lekko może drasnęła. Sama nie była pewna. Zaczął ją spychać na krawędź, sprawiać że miecz, który trzymałą w dłoni coraz bardziej się przybliżał. W planecie powstała wyrwa, rozpadała się. Przynajmniej Ruchowi Oporu się udało.

-Musisz się uczyć.
Czego on od niej chciał? Walczy, zabija jej przyjaciół, a teraz to?
-Ja poprowadzę cię drogą Mocy.
-Jak to Mocy?
Chodziło mu o tę mistyczną Moc, o której słyszała opowieści? Przecież to niemożliwe, aby miała Moc. Zamknęła oczy. Ale udało jej się ze szturmowcem. Skłoniła go, aby ją uwolnił, a jak to było z tym mieczem? No i przeciwstawiła się temu potworowi. Udało się wejść jej do jego umysłu. Czyżby to Moc? Czy te wszystkie wydarzenia... To jak udawało jej się wyjść cało z wielu opresji to, że znajdowała części przeoczone wcześniej przez innych zbieraczy złomu... Czy jej przeczucia, sny... To wszystko była Moc?
Podświadomie wiedziała co teraz zrobić. Wyślizgnęła się spod miecza i sama zaatakowała. Teraz jej ciosy nie były nieporadne, broń przestała być obca. Zaczęła dobrze leżeć w dłoni. Prowadził ją gniew i wściekłość. Pozwoliła się poprowadzić emocją, nie była już w stanie trzeźwo myśleć. Jej uderzenia stały się silniejsze, tym razem to ona atakowała, a on się cofał. Rolę się odwróciły, zraniła go w nogę. Jednak wstał, pchnęła mieczem i trafiła w ramię. Po ciosie miecza znad głowy kopnęła go, a on upadł. Jednak po chwili wstał. Zaczęli się siłować, on trzymał jej rękę, a ona jego. Pchała czerwony miecz w dół ku ziemi. Słyszała syk, gdy stykał się ze śniegiem, który wokół niego topniał i natychmiast parował. Jego miecz zgasł, a ona uderzyła. Upadł, a gdy się podniósł, dostrzegła ranę na jego twarzy. Cios, który zadała okazał się skuteczny.
Stała nad nim, miała możliwość go zabić. Jednak nie była w stanie. Nie była mordercą jak on. Wściekłość opadła, nawet taki śmieć jak on zasługiwał na życie. Wtedy ta tajemnicza siła pchnęła ją na drzewo, wyciskając całe powietrze z płuc. Miecz świetlny zgasł i leżał obok na wyciągnięcie ręki, jednak nie mogła się poruszyć. Mężczyzna wstał, miał przed siebie wyciągniętą rękę. Najpierw miecz, którego chciała użyć wskoczył mu posłusznie do ręki potem przypiął go do paska. Podszedł bliżej, zaczęła się szarpać, ale nic to nie dawało. Kolejny miecz wskoczył do dłoni mężczyzny, a ten go uruchomił. Czuła jego żar przy swoim gardle.
-Miałaś szansę mnie zabić, szansę, którą zmarnowałaś. Jesteś słaba, a teraz przyjdzie ci za to zapłacić.
A więc tak zginie, wśród mrozu i śniegu. A rozpadająca planeta stanie się jej grobowcem.
A potem? Potem była już tylko ciemność.

Darkness rises and light |REYLO|Where stories live. Discover now