Rozdział 55/3/ Tom 2

95 7 3
                                    

        „Ten dzień był dziwny" – pomyślała Elizabeth wieczorem, gdy kładła się spać.

       Na początku wydawało się, że będzie zwyczajnie, normalne śniadanie, tylko, że gdy nauczyciele zjedli, profesor McGonagall wstała chwiejnym krokiem, niemal nie wywracając się o własne nogi.

  – Moje kochane kotki – zaczęła głosem, jakby była pijana. – Dzisiaj będziemy się miziać!

Część uczniów zaśmiała się (głównie Gryffindor), lecz pozostali wymienili zaskoczone spojrzenia miedzy swoimi przyjaciółmi (Ravenclaw i pierwszoroczniacy). Pozostali nauczyciele byli w podobnym stanie.

  – Co tu się dzieje? – zapytała Wila.

Nim Elizabeth coś odpowiedziała, Huncwoci weszli na swój stół i wzmocnionym głosem odezwał się Potter.

  – Uczniowie! – zawołał, a niepokojące szepty przycichły. – Nie martwcie się stanem nauczycieli! To nic takiego, po prostu poczęstowaliśmy ich grzybkami halucynkami, abyśmy mogli się cieszyć wolnym dniem!

Rozległy się wiwaty i okrzyki protestu. Starsi uczniowie cieszyli się bądź niektórzy byli przerażeni i nie podobał im się wyczyn Huncwotów, a pierwszoroczniaki byli zdezorientowani, ale kiedy odezwał się Dumbledore „Mój kochany, oddawaj moje dropsy!" wszyscy roześmiali się i kończyli śniadania, nie zwracając uwagi na nauczycieli pod wpływem halucynacji.

  – Co oni zrobili – mruknęła oburzona Elizabeth. – Jakby jasne, fajnie nie mieć lekcji, ale co jak komuś się coś stanie.

  – Nie martw się Liz. Owszem źle zrobili, ale... - ucięła czarnowłosa, znaczącym tonem.

  – Ale warto skorzystać z okazji – dokończyła Elizabeth przewracając oczami, ale na jej usta wpłynął się figlarny uśmiech.

  – Może pozwiedzamy Hogwart? Albo wymskniemy się do Hogsmeade? – zaproponowała Wila.

  – Od kiedy jesteś taka bad? – zażartowała Elizabeth. – Możemy, ale najpierw muszę skoczyć do dormitorium.

Elizabeth napiła się herbaty, kiedy zauważyła Slughorn'a udającego ślimaka i parsknęła śmiechem, tak, że się zakrztusiła.

  – Wszystko ok? – zapytała Wila, gdy Elizabeth skończyła kasłać.

  – Tak – odparła Ślizgonka, rozglądając się po Wielkiej Sali. – Ej, gdzie jest Moody?

  – Moody? – zapytała Wila. – Damn it! Będziemy mieć problemy jak się tu pojawi.

  – Znikamy?

Już miały przejść przez drzwi, gdy ktoś je otworzył tak mocno, że trzasnęły. Moody. Nagle wszystko ucichło, nie licząc miauczącej McGonagall, która trzymała na siłę przy sobie jakiegoś ucznia i pieszczotliwie go głaskała.

  – Co tu się wyprawia?! – zapytał ostro, dodając do tego kilka nieprzychylnych słów.

Elizabeth i Wila, zdążyły się usunąć nim profesor je zobaczył.

Trzymając różdżkę w dłoni i stukając protezą dokuśtykał do pierwszego z nauczycieli, była to profesor Sprout, która czarowała salę, tak, że wszędzie rosły jakieś pnącza z kolcami. Mężczyzna pochylił się nad pulchną kobietą i potrząsną jej ramieniem. Ta odskoczyła z krzykiem „Szkodnik!" i wycelowała różdżkę w aurora, który bez problemu ją rozbroił. Obrócił się wokół własnej osi spoglądając na przerażonych uczniów, którzy zaczęli balangę w pomieszczeniu.

  – Ty! – wskazał na pierwszoklasistę. – Czyja to robota?

Wkurzony Alastor Moody, był jeszcze gorszy od zwykłego Moody'ego. Twarz wykrzywił przerażający grymas, a podniesiony głos sprawiał, że każdemu drgały kolana.

Czarna Magia po Jasnej StronieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz